Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Dlatego też to, co tam zastałem, przyprawiło mnie o mdłości. Nie była to bowiem krucjata, ale po prostu kolejna wojna. Wyrównywanie starych porachunków i wygrywanie morderczych sporów miało dla republikańskiej zbieraniny większe znaczenie niż pokonanie faszyzmu. Oczywiście dlatego nie został pokonany. Dlatego też straciłem w końcu wiarę w ludzi. Urządzili dla nas pożegnalną paradę w Barcelonie. Kiedy po powrocie do Anglii wysiedliśmy na dworcu Wiktorii, wiwatowano na naszą cześć. Jednak po powrocie do Swansea przywitały mnie tylko chłodne spojrzenia i obojętne uściski, zarówno rodziny, jak i przyjaciół. Wprawiałem wszystkich w zażenowanie. Byłem nie tylko na tyle głupi, żeby pojechać do Hiszpanii; w dodatku postąpiłem tak nierozsądnie, że wróciłem żywy. - Co pan robił? - Starałem się przetrwać. Walczyłem w drugiej wojnie światowej. Starałem się pokonać faszyzm w Niemczech i we Włoszech, skoro nie udało mi się to w Hiszpanii. Później się tułałem. Imałem się różnych prac w różnych miastach, zanim... - Postukał się w czoło. - Coś tu pękło, wylądowałem w szpitalu, usiłując to skleić na powrót. Najwyraźniej wspomniałem o ofercie Beatrix jednemu z lekarzy, chociaż tego nie pamiętam. Napisał do niej w moim imieniu, a ona odpisała. Zaczęła mnie regularnie odwiedzać, a w końcu zostaliśmy przyjaciółmi. To ona wpadła na pomysł z farmą, kiedy mój stan poprawił się na tyle, że mogłem wyjść ze szpitala. Miała dobry pomysł. Tutaj nie muszę wysłuchiwać kłamstw, oddychać zanieczyszczonym powietrzem ani ukrywać swoich poglądów. Widzi pani, owce nie udają, że są mądre. Są po prostu wdzięczne za życie, które wiodą, dopóki je wiodą. Podobnie jak ja. - Czy to pan, czy Beatrix chciała utrzymywać waszą przyjaźń w tajemnicy? 136 - Życzyliśmy sobie tego oboje. Beatrix, ponieważ nie chciała, żeby rodzina posądzała ją o łatwowierność czy sentymentalizm. A Ja nie chciałem, żeby ludzie w rodzaju Emersona McKitricka wydeptywali drogę do moich drzwi w poszukiwaniu okruchów wiedzy o ostatnich dniach Tri-strarna Abberleya. - Co Beatrix tutaj robiła? - Charlotte zawahała się, uświadomiwszy sobie swój nietakt. - Przepraszam. Nie chciałam... - Wędrowała po wzgórzach. Gotowała mi posiłki. Wspominaliśmy. Śmialiśmy się. Kłóciliśmy. Wspólnie spędzaliśmy czas. - Zawsze w czerwcu, przez ponad trzydzieści lat? ^ ;•<-, -Tak. -;- " - Czy wizyta w tym roku różniła się w jakiś sposób? Griffith nieznacznie zmrużył oczy. - Patrząc wstecz, widzę, że się różniła. Beatrix była roztargniona, często się irytowała. Kładłem to na karb wieku, co tylko bardziej ją złościło. - Na jego ustach pojawił się nikły uśmiech. - Nie powiedziała nic o tym, że boi się o własne życie. Gdyby to zrobiła... Cóż, powiedzmy, że niczego się nie domyśliłem. - W jaki sposób usłyszał pan ojej śmierci? - Napisała mi o tym własnoręcznie. Z listu, który wysłała mi Lulu, wynikało niezbicie, że Beatrix zmarła nagłą, gwałtowną śmiercią, co się później potwierdziło. Charlotte z bijącym sercem spytała: - Co było w tym liście? ," / - Wiadomość od Beatrix i zaklejona paczka. Beatrix pisała mi o tym, co już pani powiedziałem. Prosiła też, żebym spalił paczkę bez otwierania. Twierdziła, że zawiera listy od Tristrama... - Od Tristrama? To znaczy, że Emerson miał rację. Jed nak je przechowywała. < 137 -. Przypuszczalnie tak. ..-! Przypuszczalnie? Chyba nie... - Spaliłem jej? - Spojrzał prosto w oczy Charlotte. -A czego się pani spodziewała? To była ostatnia prośba Bea-trix. Byłem jej to winien za spokój, jakim się tutaj cieszyłem. Jak mógłbym... - Odwrócił wzrok, a jego głos się załamał. - Jak mógłbym nie spełnić jej prośby? Charlotte przyglądała mu się przez chwilę, a potem spojrzała w niebo, gdzie drapieżny ptak kołował wolno w przestworzach. Zastanawiała się, czy Beatrix stała tu zaledwie przed trzema tygodniami, planując to wszystko. Podchody, w których nagroda nigdy nie miała zostać znaleziona. Czyste kartki dla Urszuli. Zamknięta paczka dla Franka Griffitha, który miał ją spalić. Kto wie, co jeszcze? - Czy zdawał pan sobie sprawę, że zostawiła u Lulu jeszcze trzy listy? - Nie. - -.4 . .,-.' - Jeden był do Urszuli, żony Maurycego. ? - Wiem, kto to jest. - Czy chciałby pan się dowiedzieć, co zawierał ten list? - Nie- - Nawet po to, żeby zaspokoić ciekawość? - Nie jestem ciekawski. - Odwzajemnił spojrzenie Charlotte. - Wiem i rozumiem tyle, ile chciała Beatrix. To wystarczy. - Dlaczego chciała, żeby pan zniszczył listy od jej brata? - Gdybym potrafił to pani powiedzieć, jej prośba nie miałaby sensu, prawda? Czy nie może pani zaakceptować faktu, że miała prawo zadecydować o losie tych listów? Był to wyraźny przytyk do jej dociekliwości. Charlotte zamilkła. Nie ulegało wątpliwości, że życzenia Beatrix należało uszanować. Były one jednak tak nierozerwalnie związane z tajemnicą jej śmierci, że ślepe posłuszeństwo ozna- 138 czało też ukrywanie prawdy. Z drugiej strony, nieuszano-wanie jej życzeń oznaczało nielojalność wobec pamięci Bea-trix. Żadne z tych rozwiązań bynajmniej nie było zbrodnią, ale nie było też w pełni uczciwe. - Czy jadła pani śniadanie, młoda damo? - spytał Grif-fith z rozbrajającą łagodnością. -Co...? Cóż, nie, ja... - Wróćmy do domu, to panią ugoszczę. Chyba przydałoby się pani śniadanie. XX Aromat boczku, grzybów i pomidorów skwierczących na patelni przypomniał Charlotte o śniadaniach dzieciństwa, kiedy wycierała tłuszcz na talerzu kawałkiem chleba, a ojciec mrugał do niej i uśmiechał się z drugiej strony stołu. "Bądź grzeczna, szkrabie", mówił, wstając i zerkając pospiesznie na zegar. Kosmyk jego włosów zawsze opadał na czoło Charlotte, kiedy ojciec nachylał się, żeby ją pocałować i dodać z udawaną surowością: "Do zobaczenia w grudniu..." - Po południu - mruknęła, ponad dwadzieścia lat po tym, jak po raz ostatni dokończyła zdanie ojca. - Co takiego? - Frank spojrzał na nią od płyty kuchennej, marszcząc brwi. W ręku trzymał drewnianą łopatkę. - Nic. - Potrząsnęła głową, jakby chcąc uwolnić się od wspomnień. - Nic takiego. Przepraszam. - Nie musi mnie pani przepraszać. Ja bez przerwy mówię do siebie. Trudno jest mieszkać samotnie. - Zaczął nakładać zawartość patelni na talerze. - Pani mieszka sama od śmierci matki, prawda? -Tak. Skąd pan... - Urwała, a potem dodała: - Oczywiście, Beatrix panu powiedziała