Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Nienawidzicie przeszłości, gardzicie teraźniejszością, a przyszłość nic was nie obchodzi. Czy to się może dobrze skończyć? - Jak pani rozumie słowa: "dobrze się skończyć"? Koniec może być dobry, jeżeli poprzednio wszystko było złe. W takim razie lepszy już zły koniec. - To jest żydowskie kręcenie - odparła z godnością pani Zalewska i obróciła się zdecydowanym ruchem w stronę drzwi. Ale trzymając już rękę na klamce przystanęła nagle jak przygwożdżona. - Smoking? - szepnęła zdumiona. - Pan w smokingu? Wybałuszonymi oczyma spoglądała na smoking Ottona Köstera, wiszący na drzwiach szafy. Pożyczyłem go sobie na wieczór, ponieważ wybieraliśmy się z Pat do teatru. - Tak, ja! - powiedziałem jadowicie. - Pani dar wnioskowania, szanowna pani, jest doprawdy niepojęty. Spojrzała na mnie. Przez jej nalane oblicze przeciągnęła cała burza myśli i uczuć. Wszystko skończyło się na szerokim, wyrozumiałym uśmiechu. - Aha! - rzekła. I raz jeszcze: - Aha! - Po czym, już w drzwiach, rozjaśniona wewnętrzną radością, odczuwaną przez kobiety przy tego rodzaju odkryciach, rzuciła przez ramię, rozsmakowując w ustach te słowa: - Ach, więc to tak! - Tak, tak, przeklęta akuszerko - burknąłem w ślad za nią, gdy byłem już pewny, że nie może mnie dosłyszeć. Potem cisnąłem świeżo kupione lakierki razem z pudełkiem na ziemię. Bogaty człowiek - tak, jakbym o tym nie wiedział! Wstąpiłem po Pat. Czekała już na mnie gotowa do odjazdu. Gdy ją zobaczyłem, zabrakło mi niemal tchu w piersiach. Po raz pierwszy od czasów naszej znajomości miała na sobie suknię wieczorową. Była to suknia ze srebrnego brokatu, spływająca z jej prostych ramion miękko na ziemię. Wydawała się bardzo wąska i obcisła, a jednak była dostatecznie szeroka, by nie krępować pięknego, długiego kroku Pat. Z przodu była pod szyję, z tyłu natomiast wycięta głęboko w ostro zakończony trójkąt. W matowym, modrym półmroku wydawała się Pat srebrną pochodnią, nagle odmieniona, uroczysta i strasznie daleka. Jak widmo wynurzyła się spoza niej zjawa pani Zalewskiej z ostrzegawczo podniesionym palcem. - Całe szczęście, że nie poznałem cię w tej sukni - powiedziałem. - Nigdy nie odważyłbym się zbliżyć do ciebie. - Nie bardzo w to wierzę, Robby. - Uśmiechnęła się. - Podoba ci się? - Doprawdy niesamowita! Stałaś się w tej sukni całkiem inną kobietą. - To nie jest wcale takie niesamowite. Po to są suknie. - Być może. Ale mnie to przytłacza. Do takiej sukni potrzebny ci jest inny mężczyzna. Gość z pieniędzmi. Zaśmiała się. - Kiedy mężczyźni bogaci są przeważnie okropni, Robby. - Ale pieniądze nie, co? - Nie. Pieniądze nie są okropne. - Tak właśnie myślałem. - Czy nie jesteś tego samego zdania? - Owszem. Pieniądze nie czynią człowieka szczęśliwym, ale niezwykle uspokajają. - Czynią człowieka niezależnym, kochanie, a to jeszcze ważniejsze. Ale jeżeli chcesz, mogę włożyć inną suknię. - Ani się waż. Ta jest wspaniała. Od dzisiaj stawiam krawców wyżej niż filozofów. Panowie krawcy wnoszą piękno w życie. A to jest znacznie ważniejsze aniżeli przepastne głębie myśli. Uważaj, gotów jestem się w tobie zakochać. Zaśmiała się. Obejrzałem ukradkiem własny strój. Köster był nieco tęższy ode mnie. Musiałem spodnie u góry spiąć agrafkami, ażeby jako tako leżały. Chwała Bogu, leżały jako tako. Pojechaliśmy do teatru taksówką. Milczałem przez drogę, nie bardzo wiedząc, dlaczego nie potrafię skleić rozmowy. Gdy wysiedliśmy i przyszło do płacenia, poczułem wewnętrzny przymus spojrzenia w twarz szoferowi. Miał oczy o zaczerwienionych z niewyspania powiekach, był nie ogolony i wyglądał na zmęczonego. Obojętnie wziął pieniądze. - Jakie obroty dzisiaj? - spytałem cicho. Obrzucił mnie wzrokiem. - Ujdzie - rzekł wymijająco. Uważał mnie za jakiegoś ciekawskiego. Przez chwilę opanowało mnie uczucie, że powinienem usiąść przy nim za kierownicą i odjechać stąd. Potem obróciłem się