Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Hełm i pancerz orka były stare, lecz solidne. Miecz z brzękiem odbił się od hełmu, znacząc go widocznym wgłębieniem. Trafiony potrząsnął głową, w której musiało mu mocno dzwonić, i zaatakował ponownie. Orki robią wrażenie nieruchawych, ale w walce są doskonałe, zwinne, wprost niesamowicie wytrzymałe. Niezdrowo jest je lekceważyć, zwłaszcza że zawsze służą Chaosowi. Z drugiej strony żaden ork nie może wygrać z przeciwnikiem, który właśnie nadciągał. Tym razem nie był to wywijający siekierą berserker, lecz rozwścieczony dzik, sięgający orkowi do ramion. Wściekłość mogła ukoić jedynie czyjaś śmierć, toteż Milo czym prędzej odskoczył, nie chcąc znaleźć się na drodze odyńca. Berserkerzy w szale z trudem rozpoznawali wrogów i przyjaciół, zwłaszcza gdy dochodziło do starcia wręcz. W tym pojedynku byłby i tak zbędny, a pozostała jeszcze Yevele walcząca z samą sobą. Toteż czym prędzej odwrócił się ku nim. Sytuacja uległa pewnej zmianie: jedna z Amazonek została zmuszona do cofnięcia się; teraz opierała się plecami o ścianę, którą dotąd skrywała mgła. Milo dotknął pierścieniem jej przeciwniczkę; dziewczyna nie zmieniła się, więc zgrabnie rozdzielił ostrza obu walczących, całkowicie zaskoczonych jego pojawieniem się. - Wystarczy! - polecił Yevele. - Ta tu może wiedzieć coś, co i nam się przyda. Przez moment wydawało się, że dziewczyna nie posłucha, ale w końcu opuściła miecz, choć nie oderwała oczu od przeciwniczki. Ta nieoczekiwanie wykorzystała okazję i pchnęła Milo. Wojownik sparował jej cios z siłą, od której omdlało nie nawykłe do miecza ramię, i kopnął w goleń okutym butem. Cofnęła się z krzykiem i osunęła po kamiennej ścianie, tracąc przy tym hełm. Milo dotknął ją pierścieniem i w słabym błysku ujrzał znajomą, wąską twarz o spiczastych ząbkach, okoloną srebrzystymi włosami. Splunęła wściekle i próbowała go pchnąć znowu, lecz tym razem kopniak Yevele wytrącił jej miecz z dłoni. Kobieta z wściekłością wykrzyczała w jakimś nieznanym języku przekleństwo lub zaklęcie. Nie zdążyła go dokończyć, gdyż Yevele z wielką wprawą przerzuciła miecz do drugiej ręki, chwyciła za ostrze i zdzieliła ją w skroń rękojeścią. Krzyk zamarł, a nieprzytomna imitatorka osunęła się na ziemię. - Winna ci jestem przeprosiny - nie patrząc na niego, odezwała się ze smutnym uśmiechem Yevele. - Sądziłam, że zmyśliłeś tę historię z ostatniej nocy. Zaraz ją zaknebluję, żeby nie było dalszych czarów i iluzji. Wprawnie skrępowała ręce leżącej jej własnym pasem, związała je na plecach i wepchnęła w usta knebel z części płaszcza. - Tak - stwierdziła, spoglądając z zadowoleniem na własne dzieło - trzeba przyznać, że potężna taka owaka dokładnie skopiowała moją tarczę i resztę; nawet uszkodzenia są tam, gdzie powinny. Powiedziałabym, że ktoś nas długo i bacznie obserwował, używając nader subtelnej magii. Mówiła prawdę - przeciwniczka była ubrana i uzbrojona dokładnie tak jak ona. Strój i broń były rzeczywiste i nie zniknęły, gdy Milo przełamał czar pierścieniem. - Nie patrz jej w oczy, jeśli się ocknie - ostrzegła Yevele. - W ten sposób czerpią wzory do imitacji. Być może uważała, że ogłupi mnie na tyle, że dam się zabić bez walki. Przekonała się, że takie sztuczki na nic się nie zdadzą. Zdaje się, że nieźle sobie poradziliśmy. Tylko gdzie jest Gulth? Milo także się rozejrzał, dzik stał nad trupem orka z kawałkiem kolczugi zwisającym z kła. Po czerwonych diablikach nie było śladu, a Ingrge, Wymarc i Dyne (z różańcem w ręku zamiast bata) zagnali w róg placu druida, tak że nie mógł ani uciec, ani sprowadzić innych pomocników. Każdy czar wymaga czasu i skupienia, a tego nie miał. Yevele miała rację. Nigdzie nie było śladu Gultha, a co więcej, Milo ostatni raz widział go na schodach, zanim włączył się do walki. - Gulth! Hej, Gulth! - ryknął, przykładając dłonie do ust. Żadnej odpowiedzi i żadnej zmiany prócz tej, że Naile znów stał się człowiekiem. - Gulth? Afreeta nadleciała nad berserkera, okrążyła go i siadła mu na ramieniu. Jaszczura wciąż nie było. Deav podszedł wreszcie tak blisko do Carlvolsa, że zdołał przeciągnąć go różańcem po ramieniu. Druid padł na kolana i wstrząsany konwulsjami osłonił usta dłońmi. - Dzięki łasce Rozkazującego Wiatrom i Porom Roku ten tu jest nasz, przynajmniej na jakiś czas - oznajmił kapłan, odsuwając się o krok. - Zwiążcie go tak, by nie mógł sięgnąć po żaden amulet czy talizman. Zabierzcie mu też sakwę, którą ma przy pasie, tylko jej nie otwierajcie: może być magicznie zapieczętowana i zawierać coś, co jest przeznaczone tylko dla jego ręki. Wyrzućcie ją, najlepiej w bagno. Dobrze byłoby też poszukać Gultha. Bądźcie gotowi na niespodzianki, bo najważniejsza część zadania dopiero przed nami. Elf i bard w mig wykonali jego polecenie; związali ręce druida na plecach, w nadgarstkach i łokciach. Zabrali mu również sakwę; Wymarc cisnął ją w mgłę, mając nadzieję, że trafi do wody i zatonie. Milo związał na wszelki wypadek Helagreta, choć wątpił, by ten kiedykolwiek odzyskał przytomność - jednak oddychał jeszcze, więc lepiej było nie ryzykować. I tak mieli dwójkę jeńców, i to najgroźniejszych z dotychczasowych przeciwników, gdyż ich główną bronią nie było ostrze ani siła lub zręczność. Imitatorka była zakneblowana, a druid mimo rozpaczliwych wysiłków nie mógł otworzyć ust. Oboje byli przynajmniej chwilowo niegroźni. - Lepiej ich ze sobą nie ciągnąć - odezwał się Wymarc. - Myślę, że czas jest teraz najważniejszy, a oni na pewno nie przyspieszą naszego marszu. - Też racja - zgodził się Naile. - Odsuńcie się, to zaraz załatwię ich na dobre i nie będziemy sobie więcej głów zaprzątać. - Mogą się jeszcze przydać, choć sam nie wiem na co - sprzeciwił się Milo. Nie miał ochoty zabijać jeńców. - Jak ich zarżniemy, to na pewno nie będzie z nich żadnych korzyści. 18. Rzut kośćmi Ruszyli wzdłuż masywnej ściany z czarnych kamieni. Jej wierzchołek skrywały niskie chmury. Głazy były nie obrobione, ale tak dopasowane, że zaprawa była zupełnie zbędna. Mgła zaczęła się podnosić, otaczając ich powoli, lecz nieustannie. Gdy po kilkunastu krokach Milo obejrzał się, zamiast pola niedawnej potyczki dostrzegł już tylko mlecznobiałą ścianę. Poruszali się jakby w bąblu czystego powietrza, a wszystko, co mogli zobaczyć, to ciemne skały i wilgotna, czarna ściana. W pewnej chwili Ingrge przyklęknął i dokładnie przyjrzał się powierzchni miejscami pokrytej szarozielonymi porostami. Tam, gdzie wskazał, porosty były zmiażdżone. - Gulth tędy szedł - oznajmił. - Skąd wiesz, że akurat Gulth? - zdziwiła się Yevele. Elf zdawał się jej nie słyszeć; Milo bez słowa wskazał zadrapanie skały tuż obok matowych porostów; mogły pochodzić jedynie od pazurów