Upokorzenie smakuje tak samo w ustach kaĹźdego czĹowieka.
Czy zaczšłe już słyszeć głosy? - O co ci chodzi? - zapytał powoli. Czuł, jak Lews Therin wytęża słuch. Znowu poczuł mrowienie na skórze i sam też omal nie przeniósł, ale stało się to tylko, że dzbanek uniósł się z posadzki i pofrunšł w powietrzu do Cadsuane, a potem zawisł, obracajšc się powoli, by mogła mu się dobrze przyjrzeć. - Niektórzy mężczyni potrafišcy przenosić zaczynajš w pewnym momencie słyszeć głosy. - Mówiła niemalże nieobecnym głosem, spod zmarszczonych brwi wpatrujšc się w pogiętš masę srebra i złota. - Jest to element władajšcego nimi szaleństwa. Głosy przemawiajšce do nich, mówišce im, co majš zrobić. - Dzbanek sfrunšł delikatnie pod jej stopy. - Czy słyszałe już głosy? Ku zaskoczeniu wszystkich, Dashiva wybuchnšł dzikim miechem; ramiona drżały mu gwałtownie. Narishma oblizał wargi; być może nawet nie bał się stojšcej przed nim kobiety, ale obserwował jš czujnie niczym skorpion. - To ja będę zadawał pytania - zdecydowanie oznajmił Rand. - Najwyraniej się zapominasz. Ja jestem Smokiem Odrodzonym. "Ty przecież jeste rzeczywisty, nieprawdaż?" - zastanowił się. Odpowied nie padła. - "Lewsie Therinie?" - Czasami tamten człowiek nie odpowiadał, jednak obecnoć Aes Sedai zawsze go przywabiała. - "Lewsie Therinie?" Nie był szalony; ten głos istniał naprawdę. Nie był tylko tworem wyobrani. Z pewnociš nie był zwiastunem szaleństwa. Nagłe pragnienie, by się rozemiać, nie sprawiło mu ulgi. Cadsuane westchnęła. - Jeste młodym mężczyznš, który ma niewielkie pojęcie o tym, dokšd zmierza albo co go czeka. Wyglšdasz na przemęczonego. Być może powinnimy porozmawiać dopiero wtedy, gdy trochę odpoczniesz. Czy będziesz się sprzeciwiał, jeli zajmę odrobinę czasu Meranie i Annourze? Żadnej z nich nie widziałam już od dawna. Rand zagapił się na niš. Wtargnęła do rodka, obrażała go, groziła mu, ostrożnie dała do zrozumienia, że wie o głosie w jego głowie, a teraz chciała zwyczajnie odejć, by porozmawiać z Meranš i Annourš? "Może to ona oszalała?" Wcišż żadnej odpowiedzi od Lewsa Therina. Przecież był rzeczywisty. Był! - Odejd - powiedział. - Odejd i... - Nie był szalony. - Wszyscy się wynocie! Precz! Dashiva zamrugał, patrzšc na niego z ukosa, potem wzruszył ramionami i poszedł w stronę drzwi. Cadsuane umiechnęła się w taki sposób, że na poły oczekiwał, iż znowu nazwie go miłym chłopcem, potem ujęła pod ramiona Meranę oraz Annourę i popchnęła je w kierunku Panien, które już opuciły zasłony i patrzyły teraz, niepewne, co poczšć. Narishma również spojrzał na niego, zawahał się, póki Rand nie wykonał zdecydowanego gestu dłoniš. Wreszcie wszyscy zniknęli i został sam. Sam. Cisnšł Berłem Smoka przed siebie. Ostrze włóczni utknęło, drżšc, w oparciu jednego z foteli; zdobišcy chwost zakołysał się miarowo. - Nie oszalałem - powiedział do przestrzeni pustego pomieszczenia. Lews Therin mówił mu rozmaite rzeczy; nigdy nie zdołałby się wydostać ze skrzyni Galiny, gdyby nie prowadził go głos martwego człowieka. Ale zaczšł używać Mocy, zanim po raz pierwszy usłyszał ten głos; sam wymylił, jak przywołać błyskawicę, ciskać ogniem i zbudować twór, który zabił setki Trolloków. Ale przecież to znowu mógł być Lews Therin, podobnie jak wspomnienia o wspinaniu się na drzewa w liwkowym sadzie, o wkraczaniu do Komnaty Sług, oraz wiele innych, które zupełnie bez udziału wiadomoci pojawiały się w jego głowie. Może jednak te wspomnienia były całkowicie fałszywe, szalone sny szalonego umysłu, podobnie jak sam głos. Przyłapał się na tym, że spaceruje i nie może się zatrzymać. Czuł się tak, jakby co nakazywało mu się poruszać, bo w przeciwnym razie rozszarpiš go skurcze mięni. - Nie oszalałem - dyszał. Jeszcze nie. - Nie... - Słyszšc odgłos otwieranych drzwi, odwrócił się, z nadziejš, że to Min. To jednak znowu była Riallin; podtrzymywała niskš, krępš kobietę w ciemnoniebieskiej sukni, z włosami niemalże całkowicie pokrytymi siwiznš i z otępieniem na twarzy. Wynędzniałej twarzy o zaczerwienionych oczach. Chciał już kazać im odejć, żeby zostawiły go samego. Samego. Czy był sam? Czy Lews Therin to tylko sen? Gdyby tylko zostawiły go... Idrien Tarsin była przełożonš szkoły, którš założył tu w Cairhien, kobietš tak praktycznie nastawionš do wiata, że czasami wštpił, czy ona wierzy w Jedynš Moc, skoro nie może jej ani zobaczyć, ani dotknšć. Cóż mogło sprawić, że znalazła się w tak opłakanym stanie? Zmusił się, aby na nie spojrzeć. Szalony czy nie, samotny czy nie, nie było nikogo, kto mógłby zrobić to, co musiało zostać zrobione. Choćby ten drobny obowišzek. Cięższy niż góra. - O co chodzi? - zapytał, starajšc się nadać głosowi tak delikatne brzmienie, jak tylko umiał. Idrien niespodziewanie wybuchnęła łzami i chwiejnie podeszła bliżej, a potem osunęła się na jego pier. Kiedy doszła do siebie na tyle, by móc opowiedzieć całš historię, Rand poczuł, że jemu również łzy napływajš do oczu. DIAMENTY I GWIAZDY Merana szła tuż za Cadsuane, tak blisko, na ile pozwalała jej odwaga; na końcu języka miała setkę pytań, ale Cadsuane nie zaliczała się do osób, które się szarpie za rękaw. To ona decydowała, kogo zauważy i kiedy. Annoura też milczała, i tak obie wlokły się jej ladem przez pałacowe korytarze, na dół po klatkach schodowych, z poczštku z polerowanego marmuru, dalej ze zwykłego, ciemnego kamienia. Merana wymieniała spojrzenia z Szarš siostrš i czuła bolesne napięcie chwili