Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
- W takim razie nie muszę się o ciebie martwić. Tak, niby tak. Miranda nadal zadawała sobie pytanie, czy na pewno im się ułoży, jeśli Harden nie odwzajemnia jej uczucia. - Świetni ludzie - oświadczył Sam pogodnie, podszedłszy do żony i siostry. Otoczył pannę młodą ramieniem. - Dobrze, że wiejskie życie nie jest dla ciebie nowiną - dodał. - Na pewno się tu zaaklimatyzujesz. Jesteś szczęśliwa, siostrzyczko? - Bardzo - upewniła go, potwierdzając słowa uściskiem. - Będzie ci tu dobrze, już Harden o to zadba - mówił dalej brat z wymownym spojrzeniem. - Tylko koniec ze skakaniem na końskie grzbiety, bo nerwy twojego męża tego nie wytrzymają. Ucieszyło ją, że Harden opowiedział Samowi o jej przygodzie z Rocketem. To znaczy, że mu na niej zależy, że ją lubi. To już coś. Oraz jej pożąda. Nie była jednak pewna, czy zdoła zaspokoić pragnienia swojego małżonka. Potem Evan i cała reszta rodziny złożyli nowożeńcom życzenia. Theodora uściskała Mirandę z całego serca, po czym przeniosła wzrok z pełną goryczy bezsilnością na Hardena, który zamienił z nią ledwie słowo. - Kiedyś mu to przejdzie... - Miranda pocieszała teściową z pewnym wahaniem. - Tak, może przestanie żałować, że przyszedł na świat. Bo jeśli chodzi o Anitę, o tę dziewczynę, to chyba nie mam na co liczyć - dodała w zadumie Theodora. Nie zwróciła nawet uwagi na grymas bólu, który na chwilę ściągnął rysy synowej. Dopiero po chwili dotarło do niej, co powiedziała. Speszyła się. - Jestem beznadziejna. Nie umiem się przyzwoicie zachować. Wybacz mi, moja droga, nie zrozum mnie źle. - Nie trzeba przepraszać. Harden mnie nie kocha. Przyjęłam to do wiadomości, zaakceptowałam. Postaram się być dobrą żoną i dać mu dzieci. Theodora skrzywiła się. Harden właśnie podszedł do nich i przygarnął żonę zaborczym gestem. - Witam, pani Tremayne - zagadnął żartobliwie. - Jak leci? - Dobrze. A co u pana? - Czekam, aż bankiet dobiegnie końca. Nie wiedziałem, że mamy tylu krewnych! - Zaśmiał się gorzko i zerknął na matkę, po czym spochmurniał. - Tylko kilkoro z nich to naprawdę moi krewni - dorzucił cierpkim tonem. Theodora popatrzyła na niego przenikliwie. W jej wzroku był przejmujący smutek. - Życzę ci szczęśliwego miesiąca miodowego, synu. Tobie też, Mirando - powiedziała. Odwróciła się i odeszła spokojnym krokiem, jakby ze strony Hardena nie padły żadne przykre słowa. Miranda poczuła się nieswojo, było jej żal teściowej. - Nie możesz tego ciągnąć. To ją zabija. - Nie wtrącaj się - ostrzegł, mrużąc oczy. - To nie twoja sprawa. - Jestem twoją żoną. - To prawda, żoną. Ale nie moim sumieniem. I skończmy już ten temat. Wziął ją za rękę i wprowadził do domu, gdzie pracownicy firmy cateringowej przygotowali poczęstunek dla gości. Przyjęcie weselne zorganizowano na ranczu. Na ślubie nie zabrakło oczywiście Connala i Pepi. Miranda szybko zaprzyjaźniła się z Pepi, delikatną istotą o wielkich oczach, przypominającą elfa. Przywiozła ze sobą synka, który wywołał u Mirandy identyczne wzruszenie jak owego wieczoru, gdy zobaczyła go po raz pierwszy. A równocześnie obudził uśpiony żal za straconym dzieckiem. Ten żal oraz niefortunna uwaga Theodory nieco przyćmiły radość tego dnia. I tak w podróży poślubnej towarzyszył Mirandzie smutek. Wraz z Hardenem jednomyślnie wybrali na tę okazję Cancun. Oboje bowiem byli pasjonatami archeologii, zaś w pobliżu hotelu, gdzie zarezerwowali pokój, znajdowały się ruiny miasta Majów. Niestety, Miranda wkrótce zaczęła żałować, że dała się namówić na pospieszny ślub, zwłaszcza gdy powróciły uciążliwe zjawy przeszłości. Uznała mimo wszystko, że musi brnąć dalej i radzić sobie w małżeństwie. Że trzeba ponosić konsekwencje swoich decyzji, choćby pochopnych. Harden już w trakcie wesela dostrzegł zmianę nastroju Mirandy i winił za to małego bratanka. Ubolewał, że jej nie wywiózł i nie poślubił potajemnie, jak wcześniej się odgrażał. Teraz było już za późno, dawny ból wyraźnie zaatakował z nową siłą. Na dodatek zaczęło padać, jakby dla podkreślenia melancholii, która nieproszona wdarła się tam, gdzie powinna gościć radość. ROZDZIAŁ DZIESIĄTY Miranda zastygła niezdecydowanie w progu. Nie przyszło jej wcześniej do głowy, że w ich pokoju nie będzie dwóch łóżek. Tymczasem w hotelowej sypialni z widokiem na ocean dominowało potężnych rozmiarów małżeńskie łoże. - Jesteśmy mężem i żoną - zauważył Harden. - Tak, oczywiście. - Usunęła się na bok, robiąc przejście dla chłopca hotelowego, który wniósł ich bagaże i czekał na napiwek. Kiedy boy zamknął za sobą drzwi, Miranda wyszła na balkon i spojrzała na Zatokę Meksykańską. Czuła, że Harden stoi za jej plecami. Pamiętała noc na moście i mężczyznę, który pospieszył jej na ratunek. Teraz wiedziała już, że tamten widok przywołał w Hardenie bolesne wspomnienia. Jego pierwsza ukochana odebrała sobie życie w podobny sposób. I nagle przeszło jej przez myśl, że być może ona tylko zastępuje mu ową Anitę. Tym razem nie doszło do samobójstwa i wszystko skończyło się pomyślnie. Ale czy poślubił ją, mając w pamięci tamtą? Miała ochotę się rozpłakać. Harden tymczasem wziął milczącą zadumę żony za powrót do jej własnej gorzkiej przeszłości. Stał zatem bez słowa obok niej. Z rozwianymi morską bryzą włosami obserwował ludzi na plaży oraz mewy, które prosto z nieba spadały na fale