Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Ale jednak to zabawne, ¿e nikt nie zna Bunzlau, no nie? Przyznaliœmy jej ca³kowit¹ s³usznoœæ. - Dlaczego pani przez ca³y ten czas nie odwiedzi³a córki i ziêcia w Bunzlau? Matylda uœmiechnê³a siê przebiegle. - Ano, by³y tam takie powody. Ale teraz mam siê zaj¹æ dzieæmi. Ca³¹ czwórk¹. I Edwarda te¿ mam ze sob¹ zabraæ. - Zdaje mi siê, ¿e okolice Bunzlau wyrabiaj¹ doskona³¹ wódkê - rzek³em. - Œliwowicê, czy coœ takiego... Matylda gwa³townie zamacha³a rêkami. - O to w³aœnie chodzi³o. Bo widzi pan, mój ziêæ jest abstynentem. To s¹ tacy ca³kiem nietrunkowi ludzie. Köster wyj¹³ butelkê z opró¿nionej szafy. - No, w takim razie musimy jeszcze wypiæ na po¿egnanie. - Ja zawsze nie od tego - zapewni³a gorliwie pani Stoss. Köster postawi³ kieliszki na stole i nala³ rumu. Matylda prze³knê³a trunek z tak¹ piorunuj¹c¹ szybkoœci¹, jakby go wlewa³a przez sito. A¿ jej siê trzês³y wargi i obfity w¹sik. - Mo¿e jeszcze jednego? - spyta³em. - Nie odmówiê, proszê pana. Wypi³a jeszcze jeden du¿y kieliszek nape³niony po brzegi, po czym po¿egna³a siê z nami. - Powodzenia w Bunzlau! - powiedzia³em. - Dziêkujê! Ale jednak to zabawne, ¿e nikt tego miasta nie zna, co? Wy¿eglowa³a z warsztatu. Zostaliœmy jeszcze chwilê w pustej budzie. - Pójdziemy ju¿ chyba - rzek³ wreszcie Köster. - Pewno. Nie mamy tu ju¿ nic do roboty - odpar³em. Zamknêliœmy drzwi na klucz i poszliœmy po Karla. Sta³ teraz w s¹siednim gara¿u, nie by³ w³¹czony do ruchomoœci sprzedanych z licytacji. Pojechaliœmy do banku i na pocztê, gdzie Köster wp³aci³ pieni¹dze na rachunek kuratora masy upad³oœci. - Pójdê siê teraz przespaæ - powiedzia³, kiedyœmy wyszli z urzêdu. - Co robisz póŸniej? - Zwolni³em siê na ca³y wieczór. - Dobrze, wst¹piê po ciebie ko³o ósmej. Przek¹siliœmy coœ w ma³ej podmiejskiej knajpce, potem zawróciliœmy w stronê œródmieœcia. Zaraz na pocz¹tku nawali³a nam przednia kicha. Wymieniliœmy ko³o. Karla nie myliœmy ju¿ od niepamiêtnych czasów, tote¿ ubrudzi³em siê solidnie przy tej robocie. - Muszê gdzieœ umyæ rêce - rzek³em do Ottona. W pobli¿u by³a wcale du¿a kawiarnia. Weszliœmy do lokalu i usiedliœmy przy stoliku niedaleko wejœcia. Ku naszemu zdumieniu sala by³a niemal pe³na. Gra³a damska kapela i panowa³ du¿y ruch. Orkiestra mia³a na g³owach barwne papierowe kapelusiki, wielu goœci ubranych by³o w karnawa³owe kostiumy, rzucano od sto³u do sto³u serpentyny, baloniki ulatywa³y w górê, kelnerzy zwijali siê jak w ukropie, nios¹c wysoko na³adowane tace, ca³y lokal a¿ kipia³ ruchem, œmiechem i gwarem. - Co tu siê dzieje? - spyta³ Köster. Jasnow³osa dziewczyna, siedz¹ca nie opodal, zasypa³a nas chmur¹ confetti. - Spadli z ksiê¿yca! - zaœmia³a siê. - Czy nie wiecie, ¿e dzisiaj jest pocz¹tek zapustów? - Ach, tak - mrukn¹³em. - No, to pójdê sobie umyæ rêce. ¯eby dostaæ siê do toalet, trzeba by³o przejœæ przez ca³y lokal. Na chwilê utkn¹³em w gromadce pijaków, którzy chcieli postawiæ na stole jak¹œ kobietê i zmusiæ j¹ do œpiewu. Kobieta broni³a siê z piskiem, przy zapasach run¹³ stó³, a z nim ca³e towarzystwo. Czeka³em, a¿ przejœcie bêdzie wolne. Nagle poczu³em, jakby mnie przeszed³ pr¹d elektryczny. Sta³em oszo³omiony, zdrêtwia³y, ca³y lokal zapad³ siê gdzieœ, gwar, muzyka, wszystko znik³o, gdzieœ w g³êbi przesuwa³y siê jakieœ mgliste cienie - ale wyraŸnie, ostro zarysowany, wyodrêbnia³ siê jeden jedyny stolik, a za nim m³okos z b³azeñsk¹ czapk¹ przekrzywion¹ na g³owie, obejmuj¹cy ramieniem zalan¹ dziewojê; mia³ szkliste, g³upie oczy, bardzo w¹skie wargi, a pod stolikiem wyzywaj¹ce, jasno¿ó³te, do po³ysku wyczyszczone skórzane sztylpy. Jakiœ kelner potr¹ci³ mnie w przejœciu. Poszed³em dalej jak zalany i znowu przystan¹³em. Zrobi³o mi siê gor¹co, jednoczeœnie zaœ dr¿a³em na ca³ym ciele. D³onie mia³em wilgotne od potu. Teraz dopiero dostrzeg³em inne osoby przy tamtym stoliku. Us³ysza³em, ¿e œpiewaj¹ chórem z wyzywaj¹cym wyrazem twarzy jak¹œ piosenkê i uderzaj¹ do taktu w stó³ kuflami od piwa. Ktoœ znowu mnie potr¹ci³