Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Mogę nosić pod sercem jego dziecko... Uśmiechnęła się, hołubiąc swoją tajemnicę jak skarb. Wiedziała, że dzień ślubu będzie należał do plemienia Waganga -do wojowników i rodziny królewskiej. A kiedy nadejdzie noc poślubna, ona i Mtemi zostaną odprowadzeni do chaty z odświętnie zaścielonym łóżkiem. Staną się wodzem i nową królową. Jak to dobrze - pomyślała Annah - że chwila pierwszego zbliżenia należała tylko do nich. Byli wtedy zwyczajną kobietą i zwyczajnym mężczyzną. A stało się to na brzegu srebrnego jeziora. W ciągu siedmiu dni, które minęły od owej nocy, 353 nie udało im się tam powrócić ani spotkać sam na sam w jakimkolwiek innym miejscu. Rozłąka jednak tylko podnieciła płomień. - Zrobimy sobie przerwę? - przerwała jej rozmyślania Pa-tamisha. - Mogłybyśmy pójść po drewno na opał... Murzynka umilkła, słysząc jakieś zamieszanie. Zerknąwszy na Annah, odłożyła tłuczek. W tym momencie do wioski wpadł wojownik. Ledwo trzymał się na nogach i sapał z wyczerpania. Został natychmiast otoczony przez ludzi wykrzykujących pytania, na które z braku tchu nie mógł odpowiedzieć. Annah zamarła, gdy skręcił w jej stronę. - Co się stało? - zapytała, kiedy wojownik zatrzymał się przed nią. Rozejrzała się, szukając wzrokiem Kitamu. Jeżeli pojawiły się jakieś problemy, ich rozwiązaniem powinien zająć się brat wodza, nie ona. - Wódz upadł - wydusił z siebie wojownik. Annah zamarła, przerażona. - To znaczy? - spytała. - Coś sobie złamał? Wojownik potrząsnął głową. - Upadł na ziemię i więcej się nie podniósł. Bez powodu. - Gdzie on jest? - Annah wykonała kilka kroków w stronę, z której przybiegł mężczyzna. - Nie, musisz zaczekać tutaj. - Chwycił ją za ramię. - Już go niosą. - Wojownik wbił w nią wzrok. Na jego twarzy widać było ogromne poruszenie. - Ty i ochronny doktor musicie się przygotować do udzielenia mu pomocy. Annah wpatrywała się w niego sparaliżowana potwornym strachem. Po chwili odzyskała panowanie nad sobą. - Powiedz im, żeby go przynieśli do mojej chaty - poleciła wojownikowi, po czym zwróciła się do najbliżej stojącej osoby: - Sprowadź Zanię. Odwróciła się na pięcie i chwyciła Patamishę za rękę. - Chodź ze mną. Musimy zagotować wodę. Potrzebujemy drewna. Woda. Drewno. Annah potrząsnęła głową. To było niedo- 354 rzeczne. Potrzebna była karetka i oddział intensywnej terapii. Zdrowy, sprawny mężczyzna nie pada, chyba że stało mu się coś naprawdę złego. Wojownicy niosący na ramionach Mtemiego przecisnęli się przez drzwi chaty, odcinając na chwilę światło. Ostrożnie położyli wodza na łóżku Annah i cofnęli się. Każdy z nich wbił wzrok w krzątającą się obok białą kobietę, która zbielałymi palcami chwyciła zawieszony na szyi stetoskop. Mtemi leżał kompletnie nieruchomo, z zamkniętymi oczami. Jego twarz tchnęła spokojem. Wyglądał jak posąg z hebanu. W celu sprawdzenia tętna Annah drżącą ręką dotknęła jego szyi. Z ulgą zamknęła oczy, gdy wyczuła pod palcami równomierne pulsowanie. Potem zbliżyła policzek do nosa ukochanego. Poczuła wydobywające się z płuc powietrze. Żył, ale był nieprzytomny. - Uderzył się w głowę? - spytała przez ramię. - Nie. Szedł. Potem nagle upadł - odpowiedzieli chórem. - Zdążył coś powiedzieć? - Nie. Annah stała nieruchomo. Przez głowę przemykały jej różne możliwości, przyczyny, sposoby diagnozowania i leczenia. Tutaj jednak nie można było ich zastosować. Zamknęła oczy, czując, że ogarniają histeria. Próbowała przypomnieć sobie, że leżący przed nią mężczyzna jest pacjentem i że trzeba spokojnie postawić diagnozę. Niestety, jedynie ze wzmożoną jasnością uświadomiła sobie, jak bardzo kocha tego człowieka. Mtemiego. Swojego męża. Jak przez mgłę zauważyła, że wojownicy się rozstąpili, kogoś przepuszczając. Poczuła znajomy zapach i dźwięk pobrzękujących amuletów. - Zania! - zawołała. - Przyszedłem. Jestem gotów, by z tobą pracować. Spokojne spojrzenie szamana i jego rzeczowy ton pobudziły Annah do działania. Pochyliła się nad Mtemim i rozpoczęła kompleksowe badanie. 355 - Tętno mocne, ale przyspieszone - mruknęła, jakby ktoś stojący obok notował jej uwagi. - Oddech szybki i płytki. Przesuwała dłońmi po ciele mężczyzny, szukając pewnych znaków - wilgotnej skóry, napiętych mięśni. Tymi samymi, przypominającymi lilie dłońmi po tym samym ciemnym ciele, z którym nie tak dawno dzieliła rozkosz. Jak przez mgłę zauważyła królową matkę. Murzynka opuściła lektykę i z trudem przykuśtykała do łóżka. W milczeniu spoglądała na syna. Podczas badania Zania stał tuż obok. Marszczył w skupieniu czoło i przyglądał się Mtemiemu, przesuwając wzrok w górę i w dół, w prawo i w lewo. - To coś poważnego - zawyrokował. - To wszystko, co mogę powiedzieć. Odwrócił się, żeby odejść. - Dokąd idziesz? - spytała Annah. - Do swojej chaty. Mam tam rzeczy, które mogą mi się przydać. Potrząsnęła głową. - Potrzebujemy prawdziwych leków - powiedziała tępo. -Prawdziwego lekarza. Zania chyba jej nie usłyszał. Nawet się nie zatrzymał. Annah rozpaczliwie jęknęła. Najbliższy lekarz, Michael, znajdował się o cały dzień drogi stąd. Zresztą stan Mtemiego nie pozwalał na to, by go przetransportować w podskakującym na drodze land-roverze. Pochyliła głowę, po czym przetarła dłońmi twarz i oczy, jakby chciała usunąć ponury obraz. Kiedy podniosła głowę, jej wzrok padł na przyszpilone do ściany listy siostry Margaret. Germantown. Tam są leki. Co więcej, misjonarka może mieć większą wiedzę i doświadczenie niż Annah. Tylko trzeba by było zanieść tam Mtemiego w lektyce. Niestety, choćby tragarze poruszali się niezwykle ostrożnie, przy każdym kroku wódz podskakiwałby na ich ramionach. Annah się odwróciła. - Który z was najszybciej biega? 356 - Chewi - brzmiała odpowiedź. Lampart. Do przodu wysunął się wyjątkowo wysoki mężczyzna o luźno zwisających ramionach. - Biegnij do Germantown. Powiedz siostrze Margaret, co przydarzyło się waszemu wodzowi. Poproś, żeby skompletowała torbę medyczną. Annah mówiła powoli, zdając sobie sprawę, że jeśli wojownik dobrze ją zrozumie, nie zapomni żadnego szczegółu. - Poproś, żeby natychmiast tu przybyła. - Po chwili wahania dodała: - Błagaj ją, żeby przyszła. Chewi wybiegł z chaty. Annah spojrzała na Mtemiego. Przez głowę przemykały jej modlitwy, niemal błagania o pomoc, o siłę. O cud. O to, żeby siostra Margaret przywiozła ze sobą lekarza. Kogoś, kto w drodze zatrzymał się na kilka dni w Germantown. Kto by powiedział: - Bóg mnie tu przysłał, ponieważ wiedział, że będziecie potrzebowali pomocy. Wszystko było możliwe... Zania po powrocie natychmiast wyprosił z chaty wojowników i wszystkich pozostałych ludzi. Nawet Kitamu. Pozwolił zostać tylko Annah i królowej matce