They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

- Przecież zdawałam. Jestem za mało zdolna. Uniwersytet to dla mnie za wysokie progi. Ja jestem dobra na Wyższą Szkołę Pedagogiki Specjalnej. - Ile ci potrzeba? - pytam z rezygnacją. - No... dwieście złotych. - I na co to? - Oddałam dwie bluzki do farbowania, nie zapłaciłam za przedszkole... - Przecież ja płacę za przedszkole. Dlaczego znowu kręcisz. Po co ci te pieniądze? - Chcę się uczyć prywatnie angielskiego, chcę znać języki. Fala niechęci podpływa mi do gardła. Mam pretensje, że jest taka niedojrzała. Cały ciężar odpowiedzialności za siebie i dziecko zwala na mnie. Co można myśleć o kimś, kto w takiej sytuacji chce się nagle prywatnie uczyć języka. Jest na pierwszym roku studiów, ma małe dziecko i brakuje jej czasu na zjedzenie obiadu. "Musi pani regularnie, o tej samej porze jeść obiady - stwierdził profesor gastrolog - potrzebuje pani dużo błonnika. Zupy są bardzo ważne." Zupy! Czego mu się zachciewa. Zupa to wróg numer jeden, bo od niej się przecież tyje. - Nie stać nas na takie lekcje - odpowiadam znużonym głosem - przynajmniej nie teraz. A poza tym, dzień masz wypełniony. - Mogę się uczyć, jak Antek śpi. Ktoś by przychodził. - A co ze studiami? - Angielski przyda mi się na studiach. - Ewa, na miłość boską! - No to cześć - zanim zdążyłam coś powiedzieć, odwiesiła słuchawkę. Przecież ja w jej wieku... po raz pierwszy ją zobaczyłam. I to nie całkiem z własnej woli. Przedtem nie chciałam jej oglądać, nie chciałam jej też widzieć zaraz po urodzeniu... Pozostawiono mnie na stacji z "wypiską" w ręku i powiedziano, że muszę poszukać sobie pracy i mieszkania. W tym miasteczku lub okolicy, ale tylko w promieniu pięćdziesięciu kilometrów. Dalej poruszać mi się nie wolno. Moi Aniołowie Stróże wsiedli z powrotem do "służbowego przedziału". Pociąg ruszył, a ja stałam i patrzyłam za nim, nie bardzo jeszcze rozumiejąc swoją sytuację, co oznaczało to: "poszukać pracy i mieszkania"? Był początek lutego tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego roku, a ja miałam na sobie swoje cywilne ubranie, to znaczy płaszcz na watolinie z futrzanym kołnierzem, pod spodem niezbyt grubą spódnicę i sweter. Na szczęście Wiera dała mi ciepłą bieliznę. Stałam na obcej stacji i trzęsłam się z zimna. Obok mnie kręcili się jacyś ludzie, wszyscy ubrani w kożuchy albo grube fufajki, na nogach mieli walonki. Na mnie nie zwracano uwagi. Wyszłam przed dworzec, kiedy już oswoiłam się z myślą, że nikt mnie nie pilnuje. Zobaczyłam dachy niskich drewnianych domków z werandami i rozjeżdżoną saniami ulicę. Ruszyłam przed siebie, po kolei mijając domy pomalowane jaskrawą farbą, zatrzymałam się przed zielonym, może dlatego, że nazywano go kolorem nadziei. Chciałam otworzyć furtkę, ale z ujadaniem przypadły do niej psy. Ten większy przypominał wilka i miał coś bardzo złego w oczach. Firanka w oknie odsunęła się i zobaczyłam czyjąś twarz. Pomachałam ręką. Po chwili na ganek wyszła tęga kobieta, miała narzucony na ramiona bezrękawnik z grubej wełny, a na nogach walonki bez kaloszy. - Czego tam? - spytała nieżyczliwie. - Szukam pracy - odpowiedziałam, starając się ukryć obcy akcent. Ale ona zauważyła. - Nie ma pracy - odrzekła wrogo i zniknęła za drzwiami. Ruszyłam dalej. Pukałam jeszcze do kilku domów, ale odpowiedź była taka sama. Tak dotarłam do małego rynku, przy którym mieścił się sklep, magazyn, knajpa i komitet partii. Najpierw wstąpiłam do sklepu, pytając, czy nie potrzebują kogoś do pomocy, potem nagabnęłam magazyniera, zajrzałam do restauracji. Pozostał mi tylko komitet