Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
- Juliet, nie ze mną walczysz, zrozum... 116 KARUZELA SZCZĘŚCIA ________________________________________ KAIUJZE1.A SZCZĘŚCIA 117 Nie musiał kończyć. Doskonale wiedziała, e walka rozgrywa się w niej samej. O to, czego naprawdę pragnie. O to, co jest rozsądne. O jej własne potrzeby i bezpieczeństwo. Czy zmagania z samą sobą nie zniszczą kruchej yciowej równowagi, którą z takim trudem zbudowała? Czy później będzie potrafiła odnaleźć swoje dawne ja? - Carlo, musimy zdąyć na samolot. Mruknął coś po włosku. - Najpierw musimy porozmawiać. - Nie teraz - usiłowała wyzwolić się z jego objęć. - I nie o tym. - Nic ruszymy się stąd. dopóki nie zmienisz zdania. Oboje byli uparci. Juliet zdała sobie sprawę, e w len sposób nie dojdą do porozumienia. - Mamy napięty harmonogram, Carlo. - Mamy masę waniejszych spraw. - Nie ma nic waniejszego. Carlo uniósł brwi. - Zrozum, nie moemy. Musimy złapać samolot - tłumaczyła. - Dobrze, więc złapiemy len twój cholerny samolot, ale obiecaj mi, e w Houston porozmawiamy. - Proszę, nie przypieraj mnie do muru. - Ja ciebie przypieram, czy ty mnie? Niełatwo jej było znaleźć odpowiedź. - Wiem, co zrobię - oznajmiła w nagłym przypływie na tchnienia. - Znajdę kogoś na moje miejsce, kto dokończy za mnie tournee. Pokręcił głową, absolutnie nie przekonany. - Nie zrobisz tego. Jesteś zbyt ambitna. Nie porzucisz zada nia w połowie. Zacisnęła zęby. Zbyt dobrzeją znał. - Boe, ja chyba zwariuję - westchnęła z udręką. - Jesteś zbyt dumna, eby uciekać - uśmiechnął się. Tu nie idzie o ucieczkę, pomyślała. Raczej o ratowanie się. Głośno zaś dodała: - Tu chodzi o priorytety. - Czyje?- musnął wargami jej usta. - Carlo, mamy sprawę do załatwienia. - O tak, nawet róne sprawy. Jedna nie ma nic wspólnego z drugą. - Dla mnie ma. Ja, w odrónieniu od ciebie, nic chodzę do łóka z kadym, kto mi się spodoba. Zamiast się obrazić, uśmiechnął się szeroko. - Pochlebiasz mi, cara. Westchnęła. Jakie to do niego podobne, siara się mnie rozśmieszyć,choćciąglejestemnaniegowściekła. - Nie miałam takiego zamiaru. - Lubię, kiedy pokazujesz pazurki. - No to będziesz miał tę przyjemność przez następnych kilka dni - odepchnęła jego ręce. - Jedźmy ju. Uprzejmy, jak zwykle, otworzył przed nią drzwi. - Ty tu rozkazujesz, szefowo. Gdyby była kobietą naiwną, mogłaby sądzić, i odniosła zwycięstwo. KARUZELA SZCZĘŚCIA 119 ROZDZIAŁ7 Juliet potrafiła perfekcyjnie zaplanować i wykorzystać" czas. Była w tym równie doskonała, jak w promowaniu ksiąek. Tym razem tak ułoy harmonogram, eby nie zmieściły się w nim adne rozmowy, nie mające ścisłego związku z biznesem. Liczyła, e w Houston to się jej uda. Z Big Billem Bowersem, tym jowialnym wesołkiem o gorącym sercu, współpracowała ju wcześniej. Zajmował się organizowaniem specjalnych imprez dla Books, Etc, jednej z największych sieci wydawniczych w kraju. Big Bill był rasowym Teksańezykiem i nie wstydził się lego. Uwielbiał opowiadać długie, mocno podkoloryzowane historie, nosić ozdobne kowbojskie buty i lopać zimne piwo. Lubiła go, bo był twardy, zdecydowany i bardzo pomagał jej w pracy. Szczególnie liczyła na jego rozmowność i towarzyskość. Wiedziała, e nie pozostawi jej i Carlowi zbyt wielu chwil sam na sam. Chocia przed wyjściem dla podrónych na lotnisku w Houston czekał tłum ludzi. Bill górował nad wszystkimi. Zwalista postać w kowbojskim kapeluszu nie mogła umknąć ich uwagi. - Otó i nasza mała Juliet. śliczna jak zawsze! - zahuczał, biorąc ją w niedźwiedzi uścisk. - Bill! - sprawdziła, czy jeszcze moe oddychać. - Jak dobrze być znów w Houston. Wyglądasz wspaniale. - Zdrowy tryb ycia, kochanie - zaśmiał się rubasznie. Od razu poczuła się lepiej. - Carlo, to Bill Bowers. Bądź dla niego miły - dodała z uśmiechem. - Nie tylko dlatego, e jest groźny i wielki jak góra, ale równie dlatego, e będzie promował twoje ksiąki dla największej sieci wydawniczej stanu. - W takim razie będę podwójnie miły. - Carlo uścisnął dłoń. potęną jak niedźwiedzia łapa. - Fajnie, e mógł pan przyjechać. - Łapsko klepnęło Carla po plecach z silą zdolną obalić młode drzewko. Juliet dawała mu znaki, eby się trzymał. - Cieszę się, e tu jestem - zdołał wykrztusić Carlo. - Ja nigdy nie byłem we Włoszech, ale kocham włoską kuchnię. śona robi mi czasem taki gar spaghetti, e hej. Pozwól... Zanim Carlo zdąył zareagować, porwał jego wielki skórzany neseser, unosząc go jak piórko. Juliet nie mogła powstrzymać uśmiechu, widząc jak Franconi rozpaczliwym spojrzeniem egna swój skarb. Wyglądał jak małe dziecko, które po raz pierwszy ma samodzielnie wsiąść do szkolnego autobusu. - Mój samochód czeka na zewnątrz. Bierzmy bagae i jazda