Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
- Rób, co chcesz! Skoro tak bardzo tęsknisz za swym panem, nie będę cię zatrzymywała. Najlepiej będzie, jeśli od razu dostaniesz swą zapłatę, wtenczas nie będziesz potrzebował wracać do nas! Ulf zaklął okropnie. Potem spojrzał na niewiastę tulącą dziecię do piersi. Zacisnął wargi i milczał. Ale Skulę postąpił krok naprzód. - Słuchajcie, matko, ja jadę do ojca. A jeśli zapominacie, że Ulf był nam wszystkim opiekunem, to przynajmniej o tym pamiętać musicie, iż mnie nie macie prawa tak rozkazywać i rządzić mną, jakbym był pachołkiem lub niemowlęciem. - Nie? - Matka wymierzyła mu policzek, aż chłopak się zatoczył. - Sądzę, że rozkazuję i rządzę wami wszystkimi dopóty, póki was żywię i odziewam. A teraz precz! - krzyknęła tupiąc nogami. Skulę był wściekły, lecz Ulf szepnął: - Tak jest lepiej, mój chłopcze. Lepiej, że szaleje i ciska się, aniżeli przypatrywać się, jak ciągle siedzi i wpatruje sią przed siebie, jak gdyby ze zgryzoty postradała zmysły. Gunhilda, dziewka, dogoniła ich po chwili. Mają natychmiast wracać do izby, pani chce pomówić z nimi oraz ze wszystkimi synami. Krótko i ostro nakazała Krystyna, by Ulf pojechał do Breidina i rozmówił się z chłopem, któremu pożyczyła dwie krowy. Ma zabrać z sobą bliźniaków i przed jutrem nie potrzebuje wracać do domu. Naakkve-go i Gautego posłała w góry na hale; poleciła im rozejrzeć się, czy wszystko jest w porządku na pastwisku dla koni w dolinie Illmand, po drodze zaś mają wstąpić do smolarza Bjórna syna Isridy i prosić go, by jeszcze tego wieczora przyszedł na dwór. Nie pomogły sprzeciwy synów, że przecie jutro niedziela. Następnego rana, kiedy dzwony bić poczęły, weszła pani na Jörund w towarzystwie Bjórna i Isridy niosącej dziecko. Krystyna odziała ich w dobre i ładne szaty, ale sama ustroiła się bogato w klejnoty i złoto, aby każdy mógł poznać, że jest panią, tamci zaś jej sługami. Przekornie i wyniośle stawiła czoło pełnemu niechęci zdziwieniu, z którym spotykali ją ludzie przed kościołem. Ach pewnie, dawniej inne święciła wywody w towarzystwie najzacniejszych gospodyń. Sira Solmund spojrzał na nią nieprzychylnie, kiedy stanęła przed kościelną bramą ze świecą w ręku. Ale przyjął ją w zwykły sposób. Isrida nieco zdziecinniała na starość, nie bardzo pojmowała, co się dzieje; Bjorn zaś był dziwacznym, małomównym człowiekiem, nie troszczącym się nigdy o sprawy drugich. Oni to ponieśli dziecko do chrztu. Isrida wymieniła księdzu imię dziecka. Wzdrygnął się i zawahał, potem powtórzył je głośno, tak że zabrzmiało echem między ludźmi stojącymi w kościelnej nawie: - Erlend. W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Zdawało Się, że dreszcz przeszedł wszystkich zebranych. Krystyna odczuła przy tym dziką, mściwą radość. Dziecko po urodzeniu wydawało się dość silne. Ale już w pierwszym tygodniu zauważyła Krystyna, że nie rozwija się tak, jak powinno. Ona sama w momencie, kiedy nastąpiło rozwiązanie, miała uczucie, że oto w tej chwili zapada się jej serce niby wypalona głownia. A kiedy Isrida pokazała jej noworodka, wmawiała sobie, że tli się w nim zaledwie słaba iskierka życia. Ale wkrótce wybiła sobie tę myśl z głowy - tak niewypowiedzianie często już czuła, że serce jej łamie się. A dziecko było przecież duże i nie wyglądało na chore. Potem jednak jej niepokój o chłopca rósł z dnia na dzień. Płakał ciągle i nigdy nie był głodny; nieraz całymi godzinami trudziła się, aby zmusić go do ssania. A kiedy wreszcie udawało jej się to, niemowlę zasypiało niemal natychmiast. Nie widziała, by rosło. W niewymownej trwodze i serdecznej udręce zdawało jej się, że od dnia, w którym mały Erlend otrzymał przy chrzcie imię ojca, gasł jeszcze szybciej. Żadnego, żadnego ze swych synów nie kochała tak jak tego maleńkiego nieszczęśnika. Żadnego nie poczęła w tak upojnym i dzikim szczęściu, żadnego nie nosiła pod sercem z tak radosnym oczekiwaniem. Myślą przebiegała wciąż minionych dziewięć miesięcy; w końcu walczyła na śmierć i życie, aby utrzymać chociaż resztkę nadziei i wiary