Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Dzieje siê z nim coœ dziwnego. W wielkim skupieniu przys³uchuje siê s³owom towarzysza i patrzy na jego usta. Z pocz¹tku siê cieszy, potem powa¿nieje, w koñcu ogarnia go niepokój i roztargnienie. W miarê coraz barwniejszego opisu i przyrzeczeñ coraz hojniejszych Tiburcio zamiast siê radowaæ, posêpnieje i traci nadziejê. Zrozumia³, ¿e ma przed sob¹ mistrza nie lada, którego nie³atwo podejœæ. Niewiele ju¿ siê spodziewa i tylko spogl¹da na Pazia z lêkiem i szacunkiem. Gdy Pazio na chwilê ustaje, Tiburcio pyta siê cicho, prawie pokornie: — Mów. ile chcesz daæ? — Dwa milrejsy dziennie, me wiêcej. — Dobrze, dobrze! — powiada znu¿ony Tiburcio i chce podaæ na zgodê d³oñ Paziowi i mnie. Odmawiam rêki. Besztam Pazia po polsku, ile s³ów mi starczy, i stanowczo ¿¹dam, by zaofiarowa³ mu piêæ milrejsów dziennie i do tego dodatkowe wynagrodzenie w razie powodzenia na polowaniu. Pazio mruczy pod nosem, ¿e mu psujê Indian, jednak spe³nia moje ¿yczenie i t³umaczy Tiburciowi: 79 - Poniewa¿ senhor ciebie wyj¹tkowo i niezas³u¿enie lubi, da ci nie dwa, lecz piêæ milów dziennie. Piêæ milów, skoro ¿adnej zwierzyny nie upolujemy. Natomiast w dniu, w którym ubijemy jak¹kolwiek zwierzynê, wiêc jaguara, pumê, jaguaterykê, antê lub choæby kapiwarê — w tym dniu dostaniesz szeœæ milrejsów. — Bao! — o¿ywia siê zadowolony Tiburcio. — To w takim razie dostanê co dzieñ szeœæ milów, bo co dzieñ ubijemy zwierzynê. —? S³uchaj dalej! Dostaniesz szeœæ milów dziennie, gdy upoluje ktokolwiek z wyprawy, to jest ty lub kto inny, natomiast gdy obcy senhor ubije zwierzynê, wówczas dostaniesz za to dziesiêæ milów. Tiburcio zak³opotany spogl¹da na palce swoich nóg. Myœli. Wobec tego Pazio t³umaczy mu wyraŸniej: —? Widzisz, compadre, dostaniesz wiêcej dlatego, ¿e masz senhora naprowadziæ na zwierzynê, a¿eby on j¹ ubi³, nie kto inny. Indianin wytê¿a wszystkie w³adze umys³owe, by zrozumieæ. Twarz jego nabrzmiewa w wielkim wysi³ku. — Czy rozumiesz mnie? — pyta Pazio. — Nie! — wyrywa mu siê z piersi g³êbokie westchnienie. Wobec tego Pazio jeszcze raz wyjaœnia, o co chodzi, pos³uguj¹c siê przyk³adami. Tiburcio s³ucha uwa¿nie, mru¿y oczy, kiwa g³ow¹ i w koñcu przerywa mu: — Czekaj! Wiêc gdy ja, Tiburcio, ubijê antê, to dostanê tylko szeœæ milrejsów. Prawda? — Prawda. — A gdy ja, Tiburcio, nie ubijê anty, lecz obcy senhor j¹ ubije, to ja, Tiburcio, dostanê za to od niego dziesiêæ milów, powiadasz? — Tak, dostaniesz wtedy dziesiêæ milów. Tiburcio zaczyna œmiaæ siê, rozbawiony. ?? — Ale¿ to g³upstwo! Jesteœmy bezradni. Tiburcio uwa¿a nas za pó³g³ówków i a¿ prycha z radoœci i szyderstwa. Protestujemy, lecz on nie,dopuszcza nas do s³owa i z triumfem t³umaczy nam nasz¹ pomy³kê: — Zastanówcie siê. Gdy ja wykonam koszyk, wtedy jest to moja praca i za tê pracê s³usznie dostanê — dajmy na to — szeœæ milrejsów, czy s³usznie? — S³usznie. —' Gdyby obcy senhor nauczy³ siê robiæ koszyki i sam zrobi³ koszyk, wtedy czyja to praca? Jego czy moja? Jego! I jego zarobek. A wy we mnie wmawiacie, ¿e za jego pracê ja mam dostaæ od niego wiêksze wynagrodzenie? Kto wam w to uwierzy? On ubije antê, jemu siê poszczêœci, a mnie za to przyrzekacie wiêksz¹ nagrodê? He, hel Chcieliœcie mnie nabraæ. Nie sposób mu wyt³umaczyæ. Obstaje przy swoim i spiera siê, ¿e zamierzamy go oszukaæ. Tiburcio po prostu nie rozumie namiêtnoœci myœliwskiej. Polowanie dla niego, leœnego Indianina, jest zwyk³¹ prac¹, jak ka¿da inna dla utrzymania ¿ycia. Wiêc Pazio powstaje i zwraca siê do niego uroczystym g³osem, marszcz¹c groŸnie brwi: — S³uchaj, Tiburcio, czy mo¿na ci powierzyæ wielk¹ tajemnicê? Tiburcio patrzy na niego podejrzliwie. — Mo¿na. — Czy widzia³eœ, jak obcy senhor dawa³ w ostatnich dniach lekarstwa Alfredowi? — Si, widzia³em. — A widzia³eœ, ¿e Alfredo dziœ wyzdrowia³? — Si, móg³ dziœ ju¿ chodziæ. — To teraz zdradzê ci, ¿e senhor jest w swoim kraju wielkim znachorem. Ma wiele skutecznych lekarstw, które 6 Rio de Oro 81 sam wyrabia ze skór zwierz¹t, ale zwierz¹t ubitych przez niego samego. Lekarstwa ze skór zwierz¹t ubitych przez innych myœliwych s¹ mniej skuteczne. Czy teraz rozumiesz, dlaczego senhor tu przyjecha³ i dlaczego zap³aci ci .wiêcej, gdy on sam ubije zwierzynê, a nie kto inny? Tak, teraz Tiburcio rozumie. Wodzi po mnie ¿yczliwszym spojrzeniem, pe³nym powa¿ania, i powiada uœmiechaj¹c siê pob³a¿liwie: — Widzicie teraz sami, ¿e mia³em s³usznoœæ. Ukrywaliœcie coœ przede mn¹. Chcieliœcie mnie jednak oszukaæ! Potem dodaje z ³agodnym wyrzutem: — Trzeba by³o przecie¿ zaraz rozs¹dnie mówiæ ze mn¹t I ju¿ zupe³nie uspokojony, pyta: —? Kiedy chcecie iœæ na polowanie? SZUPADOR IN a polowanie wyruszamy jeszcze przed po³udniem. Idzie ze mn¹ Tiburcio i Pazio. Wiœniewski pozostaje w obozie i koñczy preparowanie skóry tapira. Okaza³o siê w ostatnich dniach, ¿e nad górnym biegiem Mare¹uinhy puszcza obfituje w zwierzynê, wiêc tam idziemy. Jest to puszcza gêsta, mokra i dzika. W kierunku, w którym kroczymy, las jest w³aœciwie nieograniczony, bo jakkolwiek wielu Indian znad Ivahy i Mare¹uinhy dotar³o do Pitangi, gdzie znowu s¹ ludzie i gdzie wyr¹bano czêœæ kniei, to jednak za tym wyrêbem ta sama puszcza ci¹gnie siê dalej i nikt z tutejszych mieszkañców nie dotar³ do jej skraju. Jaki¿ zreszt¹ mia³by cel w tym, by przedzieraæ siê ca³ymi tygodniami przez niedostêpne i nie zamieszkane g¹szcze ku rzekom Pi¹uiry i Iguassu? 82 Utar³o siê mniemanie, ¿e tam nie ma koñca, wiêc pójœæ nie warto. Kroczymy œcie¿k¹ wzd³u¿ brzegu Mare¹uinhy. Po up³ywie dwóch godzin opuszczamy rzekê i wdzieramy siê w g³¹b lasu pikad¹, ma³o uczêszczan¹ i mocno zachwaszczon¹. Mimo to posuwamy siê wygodnie. Po rozgardiaszu, panuj¹cym dziœ rano w obozie, przyjemnie odczuwamy obecne milczenie. Ze strzelb¹, przewieszon¹ przez ramiê, idê tu¿ za Indianinem, trzymaj¹c siê za jego szerokimi plecami. Rozmyœlam, ile to ju¿ w ¿yciu moim po wertepach rozmaitej kniei kroczy³o przede mn¹ takich Tiburciów. Byli to przewodnicy starzy i m³odzi, ró¿nych narodowoœci, ras i temperamentów, przewa¿nie moi przyjaciele, a wszyscy opanowani t¹ sam¹ namiêtnoœci¹ myœliwsk¹: podejœcia zwierza