Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Równymi im są setki miliardów kawałków drewna, kamienia lub muszli, czy co tam jeszcze było kiedyś używane jako środek płatniczy. A więc pieniądze mówią, ale nikt tego głosu nie słucha ani nie rozumie. Jako banknot dolarowy, Linde powędrował z należącego do bogatego człowieka portfela z jaszczurczej skórki do wyświechtanej kieszeni sprzedawcy gazet, potem do kobiety z długimi paznokciami… aż w końcu zrozumiał, że nie musi czekać na ludzkie decyzje, by iść tam, dokąd mu się podoba. Był wolny i mógł robić, co chciał. Banknot dolarowy William Linde szybko nauczył się języka pieniędzy, ale minęło sporo czasu, zanim pojął ich największy sekret. Zrozumienie przyszło, kiedy był zdeponowany na Kajmanach na złowieszczo ogromnym rachunku i został wprowadzony w „Plan”. Na długo przedtem, zanim wpadli na to filozofowie, pieniądze (czy też towary, waluty, środki płatnicze…) odkryły wolną wolę. Jedyny szkopuł polegał na tym, że bez człowieka nie miały ani wartości, ani producenta. Uzbroiły się więc w cierpliwość, rozmawiając pomiędzy sobą o olbrzymim i bez końca rozrastającym się środowisku. W końcu dopracowały się „Planu”. Ponieważ obie strony były bezradne bez siebie (choć było dużo więcej pieniędzy niż ludzi), środki płatnicze zdecydowały pozwolić ludziom myśleć, iż sprawują oni nad nimi kontrolę. Człowiek mógł darzyć banknoty bałwochwalczym szacunkiem lub traktować je niczym śmieci, pogardzać nimi albo spekulować aż do końca swych długich dni na ziemi, ale podobnie jak dziecko, które sądzi, iż mówi swoim rodzicom, co mają robić, pieniądze zawsze będą miały w czułej opiece swych stwórców i będą milczeć. Aż do chwili, kiedy naprawdę zostaną popełnione jakieś błędy. Wtedy dopiero, cicho niczym szefowie szwajcarskich banków, pieniądze mogą wkroczyć na arenę i dokonać niezbędnych zmian: powodując krachy na giełdach, tworząc kartele, rujnując demokracje i dając ludziom takim jak William Linde więcej w kieszenie, niż im się wydawało, że mają. Pieniądze były także figlarne i miały duże poczucie humoru. Bawiły się z ludźmi w kotka i myszkę, wskakując i wyskakując z ich portfeli, ale często tak sprytnie, że nikt tego nie zauważał. Były artystami szybko zmieniającymi krańcowo małą, lecz wyrozumiałą publiczność. Raz na jakiś czas okazywało się, iż niektórzy ludzie pojmują lub wyobrażają sobie, co się dzieje, ale siedzieli cicho, gdyż była to jedyna prośba, jaką pieniądze miały wobec swych akolitów: wiemy, co robimy, więc milczcie, a nie stanie się wam żadna krzywda. Linde zapytał, dlaczego niektórzy są bogaci, a inni biedni? Ponieważ Bóg pozostawił manipulowanie tą dziedziną życia pieniądzom; one zaś postępowały najlepiej jak umiały, ale żaden system nie jest doskonały. Istniały pewne niesprawiedliwości. Bóg? Niesprawiedliwości? To spowodowało, że się wściekł! Czy one zdają sobie sprawę z tego, jak to jest, kiedy chce się wszystkiego? Nie potrzebuje, tylko pragnie — czy to jest pomalowanie domu, czy kupno biletu na mecz piłkarski — a nie stać cię na obie te rzeczy, bo musisz się jeszcze jakoś utrzymać. Czy one w ogóle znają słowo „utrzymywać się”? Znały. Śmiały się i mówiły, by przestał zachowywać się jak człowiek. Przyszedł do siebie na tapczanie w pokoju czarodzieja. Stary człowiek popijał mrożoną herbatę. Linde usiadł wyprostowany i skierował palec w stronę tamtego, jakby to była jego wina. — Pieniądze mają swój własny rozum i robią, co chcą! — Racja. — Venasque popił herbatę. — Nie ma zatem znaczenia, co uczynię ze swoją forsą. Mogę ją wydać na kobiety lub oddać na cele dobroczynne, ponieważ może ona tam pójść lub nie. Pieniądze mogą pomóc albo nie, bo być może jakaś niesprawiedliwość wykręci wszystko na opak! — Racja. — Co zatem powinienem zrobić? Jak w ogóle mógłbym być szczęśliwy? Venasque uśmiechnął się. — Byłeś szczęśliwy, kiedy zgłębiałeś zagadnienie, jak to jest być bogatym. Dlaczego nie zrobisz tego samego z pieniędzmi? Zbadaj, jak mógłbyś użyć ich w zbożnym celu, a kiedy przyjdzie odpowiedni moment, poznasz go i będziesz wiedział, co robić. Linde skrzywił się. — Wtedy byłem jednak pewny, że kiedyś będę bogaty. Nie jestem natomiast do końca przekonany, by pieniądze pozwoliły mi się użyć tam, gdzie będę tego chciał. — Pokaż im, że wiesz, co robisz. Przekonaj je, że masz rację. Od tego momentu ludzie zaczęli mówić o Williamie Lindem jako o szaleńcu. Przemawiał do pieniędzy. Prowadził z nimi rozmowy! Wydawał swoje miliony — dopóki je miał — na najdziwniejsze, niemożliwe do przeniknięcia cele. Kiedy pytano go, co wyprawia, odpowiadał: — Nie pytajcie mnie, ja tu tylko sprzątam. ZNÓW ZA ROK MATURA Postgraduate Dlaczego serca biją, papierosy się tlą, a niektóre psy przyjemnie pachną? Są na to odpowiedzi. Są odpowiedzi na wszystkie pytania, pod warunkiem, że dokładnie przyjrzymy się zagadnieniu. Tym razem jednak Louis Kent nie miał okazji, by spojrzeć. Po prostu stało się i potem nie było już nic, co mógłby uczynić. Obudziło go bicie dzwonu. Przenikliwy, zajadły dźwięk, który przedarł się nawet przez śnieżne zwały jego snu. — Chryste! Obrócił się na łóżku i ujrzał twarz, o której od piętnastu lat nie myślał wiele, a jeszcze rzadziej ją widywał: Deryl Sipp. Deryl Sipp stękający w swoim łóżku po drugiej stronie pokoju, z poduszką naciśniętą na twarz. Deryl Sipp, lat osiemnaście, w najbliższym czasie student w Tuft. Deryl Sipp, który w swej szafce toaletowej trzyma sześć butelek włoskiej wody kolońskiej. Deryl Sipp z jedną dziewczyną w mieście, a drugą w Nowym Jorku. — Czy to nie sobota? Dlaczego, do diabła, to jeszcze nie sobota? Zajęło mu to sporo czasu, ale w wieku trzydziestu dwóch lat Louis Kent mógł się w końcu nazwać szczęśliwym człowiekiem. Miał interesującą pracę, żonę uważającą go za pociągającego mężczyznę oraz małą córeczkę, która usypiała wieczorem dopiero wtedy, gdy tatuś utulił ją do snu. Kent doszedł ze sobą do ładu w college’u, po bardzo nieszczęśliwym okresie, jaki spędził jako nastolatek w snobistycznej męskiej szkole średniej w New Hampshire, gdzie nauczyciele mieli swoich faworytów, a śnieg padał dwadzieścia razy w roku. Wkrótce po ukończeniu tej szkoły zaczął miewać sny na temat tamtego miejsca i tamtych ludzi. Nie były to koszmary, ale często budził się z szeroko otwartymi oczyma i z płytkim, przyśpieszonym oddechem. W tych snach zadania z algebry, mecze hokeja na trawie (wersja kanadyjska) czy woń internackiej stołówki były równie realne, co kiedyś — całe lata temu. Miał w nich znowu szesnaście czy siedemnaście lat i biegł do klasy, zawiązując jednocześnie po drodze krawat, albo czuł, jak zachowują się jego kiszki, podczas gdy w dniu klasówki wchodził do pracowni historycznej. Kent pragnął odsunąć od siebie wspomnienia tych czasów najdalej, jak to tylko możliwe. Jego żona często zwracała uwagę, iż bardzo rzadko mówi o okresie, kiedy był nastolatkiem