Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
- Kapitan Xaban i Czwarty Regiment z Gerrn - Thundax odpowiedział na nie zadane pytanie. Odczekał chwilę, aż pojawi się kolejna grupa. Były to stare, kryte wozy. - Wozy z prowiantem - skomentował krótko, już spokojnie. Chwycił leżący na trawie antałek i opróżnił go jednym chałstem. Przetarł rękawem usta. - Jeszcze tylko łucznicy pod dowództwem jakiegoś sierżanta... nie wiem, nie znam go... - odczekał chwilę, popatrzył - ... i konnica gerrnijska z kapitanem Ravallo na czele, zamykająca pochód. Rzeczywiście, po jeźdźcach nikt już się nie pojawił. Thundax wstał, otrzepał spodnie, schował lunetę, przygasił palcem lekko tlącą się fajkę, z której ostatni raz pociągnął przy Possivie Gharanie. Wstali też jego towarzysze. Mobanga podniósł pusta beczułkę, wrzucił do juków. Przeciągnął się i zapytał, ziewając: - Thundax, ilu ich naliczyłeś? - Ponad dwa tysiące. Sporo - odpowiedział od razu. Podrapał się w głowę. Na palcach zostało kilka siwych włosów. - Ech. - Co? - zapytał Hasselgard, opróżniając się na skalną ścianę. - Co powiedziałeś? - Ech - powtórzył Thundax, już w siodle swego czarnego jak noc rumaka. Mobanga też już siedział na swym kasztanie. Traper dopiął spodnie i wskoczył na swego gniadosza. Wszystkie trzy ogiery pochodziły ze stadniny pięćdziesięcioletniego wojownika i odznaczały się dużą wytrzymałością i siłą, wyjątkową urodą oraz nieprzeciętną inteligencją. Były po prostu wspaniałe. Pokłusowali dalej, na północ. Początkowo jechali w milczeniu, zerkając jakby od niechcenia na prawo, gdzie wciąż było widać potężną armię barona Kostava. W końcu koń Thundaxa zrównał się z gniadym rumakiem Hasselgarda. - Niewesoło to wygląda - zaczął starszy z jeźdźców, wskazując ruchem głowy wojsko. - Co najmniej od dwóch dni są na ziemi Hana. - Zauważył pytające spojrzenie kompana. - Han van Smeiter to baron i właściciel tej ziemi. To także mój przyjaciel. Hasselgard pokiwał głową ze zrozumieniem. To dlatego, pomyślał, tak się zdenerwował wtedy, na łące. Ktoś najechał włości jego przyjaciela. - Wielce prawdopodobne, - ciągnął Thundax - że zostawiają za sobą zgliszcza wiosek. To ogólnie znana metoda postępowania wojska znajdującego się na cudzej ziemi: palić, grabić i dupczyć. Ze dwie, trzy już spalili. Puszczą z dymem pewnie jeszcze drugie tyle. - Skąd wiesz? - zdumiał się traper. - Nie masz przecież pojęcia, dokąd zmierzają. - Mam. Jadą w stronę Keuruunu. Tam rezyduje Han. Poza tym w okolicach Keuruunu jest wiele równin, mniej lasów. Tam rozegra się bitwa. Dotarcie na miejsce nie zajmie Kostavovi więcej niż dwa dni. Han nie powinien mieć większych problemów z mobilizacją sił, zwłaszcza że, jak sądzę, już wcześniej wiedział o tym ataku. - Jak to? - nie rozumiał Hasselgard. - Wiedział i nie powiadomił króla? Król pozwala na takie rozboje? Przecież cierpią niewinni ludzie! - Konflikt między Bahandylem a Hanem trwa już od dawna. Zaognił się kilka miesięcy temu. Musiałeś słyszeć o akcjach dywersyjnych obu baronów. - Nie bardzo. - Chociażby atak na twierdzę Por Kahraan i wyrżnięcie wszystkich jej mieszkańców, czego dokonali ludzie Kostava. - To akurat nieprawda. Słyszałem, że była to bandycka napaść, której celem było obrabowanie właścicieli i porwanie, z zamiarem żądania okupu. Coś jednak nie wyszło i wywiązała się walka. - To nie była walka, tylko rzeź - zaprzeczył Thundax. - Na dodatek od początku zaplanowana. Tak jak kilka innych zbójeckich wypadów, organizowanych przez Kostava. Dość by wymienić splądrowanie Warenoar czy atak na rybacką mieścinę Wodołki. - Nie rozumiem. Dlaczego ten cały Han nie przedstawił skargi królowi? Dlaczego nie reagował? - Działania nie były oficjalne, mimo iż wszyscy wiedzieli... Ha! Nawet król wiedział, kto za nimi stoi. Ale niczego nie można było udowodnić, więc skarga byłaby bezcelowa. A jeśli idzie o reagowanie... a jakże, odpłacał się równie krwawymi wypadami. - Bez sensu - Hasselgard wyraźnie się zdenerwował. - I o co oni walczą? O kawał ziemi? To dlatego giną niewinni ludzie? - Głównie tak. Ziemia to wpływy, a wpływy to pieniądze. Kto ma ziemię, ma władzę. A tego pożądają możnowładcy. Ale gdyby tylko o to szło, król nie znosiłby takich aktów okrucieństwa z założonymi rękami. Powstrzymywał go fakt, iż Kostav jest zaufanym człowiekiem samego króla Heinricha I. - Thundax zerknął na przyjaciela, ciekawy jego reakcji. Zrobiło to na nim wrażenie. Traper rozwarł szeroko oczy, otworzył szczękę i zakasłał gwałtownie. Wojownik uśmiechnął się szeroko. Dla niego nie była to nowina