Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
- Wszystko w porządku - odparł Lander. - Chyba powinniśmy wrócić do obozu. - Doskonała sugestia - powiedział Utaiba. - Widzieliśmy wystarczająco dużo, by przygotować nasze plany. Lander odczekał, aż kolejna strzała odbije się od kamiennego mostu i przeskoczył z jednego filaru na drugi. Ruha podążała kilka kroków za nim. Opuściwszy most wrócili do wielbłądów i wyjechali poza zasięg łuczników. - Chyba powinniśmy zebrać się w moim obozie, aby omówić strategię - zasugerował pozostałym szejkom Utaiba. - Nie mam wiele wody, ale mogę zaoferować suszone figi i kilka kubków wielbłądziego mleka. Szejkowie przyjęli zaproszenie Raz'hadiego, Ruha jednak pokręciła głową. - Jeżeli mam być jutro w czymkolwiek przydatna - rzekła. - Lepiej będzie, jeśli wrócę do obozu Sa'ara i przestudiuję moje zaklęcia. Utaiba i Sa'ar skinęli, ale Didaji powiedział: - Bogowie zesłali nam twoją magię z jakiegoś powodu, Ruho. Jestem pewien, że jakiego planu byśmy nie wymyślili, w dużej mierze będzie się on opierać na twoich czarach. - Powiem wam zatem jakich zaklęć mogę używać - odparła wdowa. - Lecz jeśli nie przestudiuję ich przed snem, nie będę nimi dysponować, kiedy wy będziecie gotowi do ataku. - To ma sens, Didaji - zauważył Sa'ar. - Czarodziejka nie sypia w twoim obozie, więc możesz nie wiedzieć, że każdy wieczór spędza ślęcząc nad księgą. Jeżeli Ruha ma być nam pomocna, nasze plany musimy ustalić bez niej. Didaji skinął, a Ruha następne pół godziny spędziła opisując szejkom swoje czary. Do każdego mieli po kilka pytań, po czym wybierali jeden z nich i prosili o powtórzenie jego zalet. Gdy omówili wszystkie znane jej zaklęcia przedstawiła te, które zamierzała sobie przypomnieć i poprosiła, aby możliwie szybko dali jej znać, gdyby chcieli, aby nauczyła się innego. Kiedy skończyli, było grubo po zmierzchu. Szejkowie poszli w stronę obozu Utaiby obmyślać plany, pozostawili tylko Landera, aby odprowadził Ruhę do namiotu. W obozie Mahawów powolne zgrzytanie ostrzonej o kamień stali z rzadka przerywał głośniejszy jęk, kiedy któryś z wojowników sprawdzał siłę cięciwy swego łuku. Jeden z mężczyzn śpiewał niesamowitą, ponurą pieśń wojny: Odejdźcie obcy, odejdźcie! Zostawcie trawą naszych łąk Wielbłądom naszych szczepów. Odejdźcie obcy, odejdźcie! Prosimy Kozaha o jeden z tych krwawych bojów, Gdzie dzielni mężowie giną dumnie i chwalebnie I to nie od jakiej ś pustynnej choroby. Jedźcie młodzieńcy, jedźcie! Strzały nie zabijają, To dzieło strachu. Jedźcie młodzieńcy, jedźcie! Lander zatrzymał się, aby wyciągnąć z obozowego ognia płonącą żagiew, po czym poszedł za Ruha do namiotu rozbitego dla niej przez ludzi Sa'ara. Jeśli nie liczyć jednego dywanu do spania i wdowich kuerabiche to był pusty w środku. Ruha otworzyła jedną z toreb i rozłożyła skromny posiłek, składający się z wody i miski bulw wyglądających jak grube, białe owoce asparagusów. - Jak szybko wyruszymy do Sembii po zdobyciu Orofin? - zapytała Ruha. Harfiarz pomyślał, że w jej głosie chyba słychać nutę melancholii. - Jesteś pewna, że chcesz jechać ze mną? - żołądek Landera skurczył się obawą przed pytaniem, które kiedyś w końcu musiało paść. - Beduini zaczynają oswajać się z czarodziejką w swym otoczeniu, a Sembia może się okazać inna niż ci się to wydaje. Ruha podała mu miskę. - Jeśli ty tam będziesz, będzie taka, jakiej chcę. Harfiarz uśmiechnął się. - Zatem wyruszymy, kiedy tylko bitwa się skończy - podniósł jedną z bulw i ugryzł. Miała silny, przypominający cebulę smak, ale nie powodowała łzawienia oczu. - Teraz, kiedy jesteś bezpieczna w swoim namiocie, powinienem cię zostawić, abyś mogła się skupić. Ruha pokręciła głową. - Znam już większość czarów, których będę chciała jutro użyć - chyba, że szejkowie przekazali, iż chcieliby, abym nauczyła się innych. - Powiedziałaś przecież... - Że potrzebuję odpoczynku - przerwała wdowa. - To prawda, ale nie spieszy mi się. Poza tym szejkowie mają zbyt wiele na głowach, by martwić się tym, co robimy. Wpatrywała się w Landera nie pozostawiając mu wątpliwości co do tego, co miała na myśli. - Powinienem dołączyć do szejków przy układaniu planów - powiedział czując jak fala gorąca zalewa mu twarz. - Będą się kłócić przez następne dwie godziny. Dołączysz do nich później. - Dzisiejszej nocy, jak i każdej innej, nie powinniśmy dostarczać szejkom zmartwień - zaoponował Lander. - Dzisiejszej nocy, jak i każdej innej, nie powinniśmy się obawiać - odparła, a jej ciemne spojrzenie wciąż było utkwione w jego twarzy, jej niewypowiedziane żądanie było bezbłędnie jasne. - Jutro to, co pomyślą szejkowie nie będzie miało znaczenia. Albo Zhentarimczycy odejdą, albo my zginiemy. - Poczekaj więc jeszcze trochę - rzekł Lander. Nie mógł się zmusić do odwrócenia wzroku, choć to oczy Ruhy robiły więcej, by przeważyć argumentację, niż same słowa. - Nie umrzemy. Obiecuję. - Nie jesteś w stanie tego obiecać. Tylko N'asr wie, kiedy mamy umrzeć i nie mówi o tym nawet emirowi. Odsłoniła twarz ukazując swe wytatuowane policzki i pełne wargi. - Czy nie poświęciłeś Beduinom wystarczająco wiele? - Ale duch twojego męża..