Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
W zeszłym roku, jak się zaczęło w Polsce to oni załatwili sprawę Poczty w Gdańsku. Kiwam głową. Ciekawe, czy zna zakończenie tej historii. Sądząc po tonie głosu odczuwa naprawdę dumę, więc chyba nie wszystko wie. Ale to może lepiej. Młodzi potrzebują etosu, czegoś, co da im poczucie wartości. Tak skonstruowana jest młodość czasu niepokoju. Poszukiwanie celu w powodzi brudu, czepiają się więc tego, co da im szansę zaistnienia w tych wydarzeniach. A pamięć działa właśnie w ten sposób. Porządkuje wydarzenia według schematu doboru minimalnego; po najniższej linii oporu. Dlatego nie pamięta się zbyt długo tego, co niewygodne. Wewnętrzny konstrukt osobowości odrzuca to, co jest do niego nieprzystające. A i sama ta wewnętrzna budowla postawiona jest według zasad jakże odmiennych od tych architektonicznych. Nie krępują tych budowli prawa fizyki, może z wyjątkiem grawitacji - zawsze w dół, ruch w tym kierunku nie wymaga energii. Maksymalny zysk minimalnym kosztem własnym. A że teraz ta "grawitacja" jest cokolwiek inaczej zorientowana, to powstają dziwne konstrukcje i trzeba niebywałej wyobraźni, by wyimaginować sobie przestrzenne ich zobrazowanie. Czasem ciekawi mnie, jak te monumenty zachowają się, gdy już wszystko wróci do normy. Ciekawe też, co będzie normą za jakiś czas. Podejrzewam, że nic z tego, co znamy. - Widzisz tamte zabudowania? - pokazuje palcem szeregowy w ubłoconej bluzie. - Widzę. Stodoła, dopalająca się chałupa i sporo muru -odpowiadam lustrując odległe o jakieś dwieście metrów zabudowania. - A muru nie próbowaliście podpalić? - Hehee, jeden z miotaczem próbował, o - tam leży. - kiwa głową w bliżej nieokreślonym kierunku. - Szef plutonu zaraz obok niego. Kilka minut temu jeszcze nawet się ruszał. Przewraca się na brzuch i znów bez wyraźnego celu kiwa głową. - Herbaciarze nie maja ciężkiej broni, to znaczy... echm... - kaszle w zaciśniętą dłoń - ... mieli jeszcze rano, ale najwyraźniej skończyła się im amunicja. Siedzi tam chyba cała kompania - spluwa w bok, rozbieganym wzrokiem lustrując zabudowania - Gdyby nie ten rozkaz zatrzymania się, nie dalibyśmy im okazji się okopać, a tak... sam widzisz... niecałe dwa dni i z kilku kamieni redutę sobie zrobili. Knochlein jest wściekły jak diabli, bo jak Eicke się dowie o naszych stratach, to chyba łeb mu ukręci. - No i co dalej? - pytam - Na mój gust trzeba przed zmrokiem ich stamtąd wykurzyć, bo do rana to albo zwieją korzystając z ciemności, albo wkopią się tak w ziemię, że potrzebna będzie jakaś Wunderwaffe, aby ich odkopać. - Nie powinno być tak źle - krzywi się - Jak ich dobrze przyciśniemy, to może skończy się im amunicja przed zmrokiem. Poczekaj no - odwraca się plecami do mnie i krzyczy w kierunku grupy kryjących się za sporym stosem gruzu - Rudi! Rudi, dawaj no tu! Jest twój strzelec! Jeden z nich szybko rzuca wzrokiem w naszą stronę i klepnąwszy w ramię swojego kolegę zaczyna się czołgać w naszym kierunku. Dociera do nas sapiąc cicho przez zęby. - Będziecie razem obsługiwać MG. - mówi szeregowy w stronę Rudiego - To polecenie dowódcy plutonu, ale nie może wam tego przekazać osobiście bo, jak już mowiłem, od kilku godzin jest w worku. No nic, zostawiam was tutaj. Będziecie osłaniać następne natarcie. Wybiegł zupełnie niespodziewanie za załomu muru, który już nie dawał nawet cienia ochrony przed wszechobecnym deszczem śmierci zaklętej w metal. W jakimś akcie ostatecznej desperacji, w zwierzęcej chęci ocalenia życia podjął podświadomie tą straceńczą decyzję. Wybiegł, widziałem to, z oczami pustymi, ustami rozwartymi w jakimś krzyku, słowie; a może to tylko oddech. Widziałem to wyraźnie, wybiegł wprost pod owadzi śpiew wściekłych, tłustych ołowiem szerszeni; dopadły go w mgnieniu oka, wżarły się w niego - głodne, szybsze od dźwięku, gasiły targającą nimi nienawiść w jego ciele. Gwałtownie szarpały nim we wszystkich kierunkach; nie mógł już żyć, ale one, one nie pozwalały mu tak do końca umrzeć, upaść na gorącą ziemię; jak niewidzialna wilcza wataha szarpiąca ofiarę, wyrywały strzępy ciała gorące jeszcze krwią. Nie żywy i nie martwy, nic do końca. Le Paradis. Maleńka francuska wioska; raj, w którym człowiek zastąpił Boga. A później... Z pamiętnika Rudiego ...a później kazali nam się ustawić po lewej flance długiego szeregu wziętych do niewoli Anglików, ustawionych pod wyszczerbionym murem kamiennego ogrodzenia. Była ich przynajmniej setka; brudni, osmaleni dymem, po większej części ranni. Tych, którzy nie mogli ustać o własnych siłach Obersturmfuhrer Knochlein kazał innym jeńcom podtrzymywać w pozycji stojącej. Widziałem, że obsługa drugiego karabinu ustawiła się na jego rozkaz na drugim końcu szeregu -podobnie jak my; przed frontem, w odległości najwyżej trzydziestu kroków od niedobitków norfolczyków. Ja wiedziałem, WIEDZIAŁEM JUŻ WTEDY!!! Ale nic nie uczyniłem, tak jakbym sam stał pod tym murem; patrzyłem tylko na to wszystko sparaliżowany strachem, ale czy tylko strachem? Skąd ta niemoc, niemożność sprzeciwienia się zdarzeniom strasznym, gdy jeszcze czas, jeszcze możliwość? Widziałem twarz Gunthera, moja musiała wyglądać podobnie; oczy szeroko otwarte oczekiwaniem ale u niego to coś innego