Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Powiedziała, że nie mają na to czasu, że muszą już iść, bo jeszcze czeka ich taki szaleńczy natłok spraw przed wyjazdem. l obiecała, że jeśli się tylko uda, to zajrzą jeszcze raz. Ale byłem pewien, że z powodu tych zdjęć już nie przyjdą. Że on nie zobaczy jej takiej, jaka była dawniej. Że wolno mu było kochać ją tylko taką, jaka jest teraz. l tak też wyszło, bo przez parę miesięcy nie dawała znaku życia. Potem przyszła widokówka z Ameryki ze zdjęciem domu w Nowym Orleanie z tymi znanymi żeliwnymi balustradami na balkonach. Napisała na odwrocie takim samym trudnym do odczytania pismem, jak w jej niegdysiejszych listach miłosnych: This is a very big country. Ameryka to niebywale wielki kraj. Na Florydzie zaskoczyła nas w środku czegoś w rodzaju puszczy ulewa. Na drodze leżało pełno gałęzi, które się ułamały, bo rosnący na nich mech zrobił się za ciężki od deszczu. (Gdy to czytałem, przypomniał mi się pierwszy raz, jak ją spotkałem i jechałem w jej samochodzie drogą, która też była usiana gałęziami, ułamanymi pod ciężarem lodu). Musieliśmy czasem się zatrzymać, żeby odsunąć je na bok. A jeszcze przechodził na drugą stronę jezdni żółw. Tak zwyczajnie dziko żyjący! Best regards! Olga. l tamtej wiosny dostałem jeszcze jedno kolorowe zdjęcie z krajobrazem jakby wziętym z The Troubles With Harry. AUTUMN IN THE FEATHER RIVER COUNTRY OF CALIFORNIA. Bez żadnego tekstu, tylko pozdrowienia. Ale z Meksyku przysłała mi list. Dwa tygodnie po Wielkiejnocy. Napisała, że przypomniałem jej się wśród wysokich na dom kaktusów i mułów. Zobaczyła na czymś w rodzaju ostu trzmiela i motyla koło siebie i od razu stanął jej przed oczami album Verkadego Kwiaty i ich przyjaciele, który miałem. Pisała też, że jest tam obrzydliwy zwyczaj. W Wielką Sobotę palą wszystkie kukły Judasza, które przygotowują na długo przedtem. Przechodzili przez wieś, gdzie sterczały takie naturalnej wielkości i się paliły, a jej mąż powiedział, że to zupełnie, jakby to był Ku-Klux-Klan. l że czasem w środku upałów tęskniła do Alkmaaru. Do zielonych łąk i kanałów. Potem kapnęła od czasu do czasu widokówka. Z Manzanillo. (Barwny targ rybny z olbrzymimi żółwiami wodnymi). Vera Cruz, Yucatan. (Świątynia jakiegoś ludojada, jak na niej napisała). l za każdym razem, kiedy znajdowałem w skrzynce taką jej kartkę, przez resztę dnia nie mogłem pracować z melancholii i poczucia bezradności. Może byłoby lepiej, gdyby wtenczas nie była mnie odwiedziła i gdybym więcej o niej nie usłyszał. Bo tak to się zaczęło strasznie upodabniać do tej trzeciorzędnej mądrości, którą tamte amerykańskie cipki przypięły do ściany frontowego pokoju: THERE IS NOTHING SADDER THAN ASSOCIATIONS HELD TOGETHER BY NOTHING BUT THE GLUE OF POST AGĘ STAMPS. Wyglądało na to, że i moja daleka ukochana to wyczuła, bo naraz zamilkła na pół roku. Do Bożego Narodzenia tamtego roku. Wtedy znowu dostałem kartkę. Ale prawie z Antypodów. Z planem Zatoki Perskiej. Ponad bardzo niebieskim morzem wisiała wstążka, na której było napisane: GREETINGS FROM TRUCIAL STATES. Z lewej strony u dołu był Arab, przedstawiony na wielbłądzie, a z prawej oaza bogata w palmy. Pośrodku wzdłuż wybrzeża czerwone punkty, gdzie kraj był wysysany przez wieże wiertnicze jak komary. Na odwrocie zrobiła strzałkę w stronę purpurowego znaczka, na którym w zielonym owalu pysznił się ten czy ów szejk, i napisała: No a tu ten prawdziwy „Sheik of Araby", o którym słuchałam u ciebie na płycie Benny Goodmana, jak się tylko poznaliśmy. Dalej pisała jeszcze, że na początku bała się zakwefionych kobiet. Że wielbłądy z rana i wieczora chodzą koło domu jak szczury i że byli na obszarze, który dopiero co opuściła szarańcza. Było łyso i beznadziejnie i wszystko było lepkie i miało gorzką woń. A mężczyźni tak na nią patrzą, że aż mąż jest zazdrosny. Na koniec skrobnęła, że niebawem, jak tylko jej się te nowości trochę opatrzą, napisze list. l faktycznie go dostałem. Zaraz po Nowym Roku. Na trzy stroniczki: Zima oznacza tu burze piaskowe i przeziębionych ludzi. Wczoraj opadło mniej więcej dziesięć kropel deszczu. Mieszkamy w centrum miasta naprzeciw meczetu w nowym bloku wśród samych arabskich slumsów. W tej chwili jest ramadan, okres postu dla muzułmanów. Od wschodu do zachodu słońca nie jedzą ani nie piję i zabronione jest palenie. Nawet nam nie wolno jest jeść ani pić na ulicy lub w samochodzie. Jak to zauważą, to człowiek dostaje karę więzienia. O wpół do szóstej, kiedy zachodzi słońce, strzelają dwa razy z armaty na aperitif i każdy wyczarowuje wtenczas jedzenie, a w meczecie zaczynają się śpiewy, dla mnie to jest zawodzenie