They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

— A ja — zawołał Portos — chcę być baronem! — Będziesz nim. — A czy nie myślałeś także o innych naszych przyjaciołach? — zapytał Portos. — I owszem; widziałem się z Aramisem. — No i czegóż on żąda? Zapewne infuły biskupiej. — Aramis — odpowiedział d'Artagnan, który nie chciał zniszczyć uroku, jakiemu uległ Portos — Aramis, wystaw sobie, został księdzem, jezuitą, żyje jak borsuk w lesie, niczego nie pragnie, zrzeka się wszystkiego i tylko myśli o zbawieniu duszy. Me mogłem go niczym nakłonić do naszej sprawy. — Tym gorzej — odpowiedział Portos — on miał dobrą głowę; a Atos? — Nie widziałem go, ale stąd właśnie chcę się udać do niego. Czy nie wiesz, gdzie go mam szukać? — Niedaleko Blois, w małej posiadłości, którą odziedziczył po jakimś krewnym. — A która nazywa się? — Bragelonne. Uważaj, mój kochany. Atos, ten Atos szlachetny, jak Cezar, odziedziczył posiadłości nadające tytuł hrabiego. Cóż on zrobi z tymi hrabstwami? Hrabstwo de la F?re, hrabstwo de Bragelonne? — Jeszcze do tego nie mając dzieci! — Hm! — mówił dalej Portos — słyszałem, że przybrał syna, jakiegoś młodego człowieka, który, z twarzy niezmiernie jest do niego podobny. — Co, Atos! nasz Atos, który był skromny i cnotliwy jak Scypion? Czy widziałeś go? — Nie. — A więc jutro pojadę do niego i zawiozę mu twoje uściski. Ale wiesz co, między nami mówiąc, obawiam się, czy jego skłonność do wina nie przyśpieszyła jego przedwczesnej starości i zbyt go nie osłabiła. — To prawda — rzekł Portos — że on pił niepospolicie. — A przy tym on był najstarszym z nas wszystkich — rzekł d'Artagnan. — Tylko o parę lat — odpowiedział Portos — ale jego poważny wygląd czynił go starszym. — Tak, to prawda. A więc jeśli go zjednamy dla naszych zamiarów, tym lepiej. Jeśli zaś nie, ha, to będziemy musieli obejść się bez niego. My dwaj staniemy za dwunastu. — Tak — zawołał Portos uśmiechając się na wspomnienie dawnych czynów — ale we czterech stanęlibyśmy za trzydziestu sześciu; tym bardziej, że jak mówisz, rzemiosło będzie niełatwe. — Trudne dla rekrutów, to prawda, ale dla nas łatwe. — Czy to na długo się zanosi? — Hm, może potrwać trzy lub cztery lata. — Będziemy się często bili? — Spodziewam się. — Tym lepiej, na honor, tym lepiej — zawołał Portos — nie masz wyobrażenia, mój kochany, jak bardzo trzeszczą mi kości od czasu, jak tu jestem! Niekiedy w niedzielę po mszy biegam konno po wsiach sąsiednich,. żeby spotkać jakąś małą zaczepkę, bo czuję, że mi tego potrzeba; ale ani rusz. Czy to, że mnie szanują, czy też boją się, co jest prawdopodobniejsze, pozwalają mi tratować psami zboże, jeżdżę wszystkim prawie po karkach i zawsze wracam jeszcze bardziej znudzony. Powiedz mi przynajmniej, czy w Paryżu łatwiej o bójkę. — Och, co do tego, mój przyjacielu, teraz jest cudownie: nie ma ani zakazów, ani straży kardynała, ani Jussaca, ani innych wyżłów. Pod pierwszą lepszą latarnią, w oberży, gdzie chcesz, czyś kardynalista, czy frondysta, raz, dwa, trzy i po wszystkim. Pan de Guise zabił pana de Coligny na środku Placu Królewskiego i nic z tego nie wynikło. — Ach, kiedy tak, to wybornie! — zawołał Portos. — A prócz tego, wkrótce zapewne będziemy mieli porządne bitwy, z działami, z oblężeniami, z pożarami; oho! będzie dużo rozmaitości. — A więc nie waham się ani chwili.. — Mam twoje słowo? — Tak, stanowczo! Będę się bił za Mazariniego. Ale . . . — Ale? — On mi nada tytuł barona? — Och, do pioruna — odrzekł d'Artagnan — tego bądź pewny z góry. Powiedziałem ci i powtarzam: ręczę ci za baronostwo. Po tym przyrzeczeniu Portos, który nigdy nie wątpił w świętość słowa swego przyjaciela, wrócił z nim do zamku.   XIII W KTÓRYM POKAZUJE SIĘ, ŻE JEŻELI PORTOSOWI NIE WYSTARCZAŁO JEGO STANOWISKO, MOUSQUETON ZE SWEGO ZADOWOLONY BYŁ NAJZUPEŁNIEJ   Gdy wracali do zamku, Portos marzył o baronostwie, a d'Artagnan rozmyślał nad słabością natury ludzkiej, która zawsze niezadowolona z tego, co posiada, pragnie tego, czego nie ma. Gdyby był na miejscu Portosa, d'Artagnan byłby się uważał za najszczęśliwszego człowieka na ziemi; a do szczęścia czegóż brakowało Portosowi: pięciu liter, które by kładł przed swoimi nazwiskami, i małej korony, którą by mógł kazać wymalować na drzwiczkach swojego powozu. “Zdaje się, że aż do śmierci — mówił sam do siebie d'Artagnan — będę rozglądać się na prawo i lewo i nigdy nie spotkam twarzy człowieka zupełnie szczęśliwego”. Czynił właśnie tę filozoficzną uwagę, kiedy Opatrzność dała mu dowód, że się myli. Kiedy Portos opuścił go udając się do kuchni, żeby wydać niektóre rozkazy swojemu kucharzowi, ujrzał zbliżającego się Mousquetona. Twarz tego poczciwego chłopca zdawała się twarzą człowieka najzupełniej szczęśliwego. “Otóż znalazłem to, czego szukałem — rzekł do siebie d'Artagnan — ale, niestety, biedny chłopiec nie wie, po co ja tu przybyłem”. Mousqueton stał w pewnej odległości. D'Artagnan usiadł na ławie i skinął na niego, aby się przybliżył. — Panie — rzekł Mousqueton — chciałbym prosić pana o jedną łaskę. — Mów, mój przyjacielu — odrzekł d'Artagnan. — Kiedy nie śmiem, obawiam się, żebyś pan nie pomyślał, że dobrobyt zepsuł mię. — Jesteś więc szczęśliwy, mój przyjacielu? — zapytał d'Artagnan. — Tak szczęśliwy, jak tylko być można; a jednak pan możesz mię uczynić jeszcze szczęśliwszym. — Mów więc, a jeśli to ode mnie zależeć będzie — bądź pewny pomyślnego skutku. — O! to zupełnie od pana zależy. — Mów więc, słucham. — Chciałem tylko prosić pana o tę łaskę, żeby mnie pan nie nazywał Mousqueton, ale Mouston. Ód czasu jak zostałem intendentem u mojego pana, przybrałem to nazwisko, które jest daleko piękniejsze i wzbudza dla mnie uszanowanie moich podwładnych. Pan wiesz dobrze, jak bardzo subordynacja potrzebna jest między służącymi. D'Artagnan uśmiechnął się; Portos, jak mógł, przedłużał swoje nazwiska, a Mousqueton skracał swoje. — I cóż, łaskawy panie? — zapytał Mousqueton drżąc cały. — Z całego serca, mój kochany Mouston — odpowiedział d'Artagnan — bądź spokojny; nie. zapomnę twojego żądania, a jeśli ci to będzie przyjemne, nie będę ci nawet mówił ty. — Ach! — zawołał Mousqueton rumieniąc się z radości — gdybyś pań raczył uczynić mi ten zaszczyt, byłbym mu wdzięczny do śmierci. Ale to może byłoby zbyteczną dobrocią z pańskiej strony. “Ach! — pomyślał d'Artagnan — to zbyt mało w zamian za troski, jakie czekają tego biedaka z powodu mojego przybycia”. — Czy pan długo zechcesz nas cieszyć swoją obecnością?— zapytał Mousqueton, którego twarz, pozbywszy się ostatniej chmurki, błysnęła jak rozwinięta piwonia. — Jutro wyjeżdżam, mój przyjacielu — odpowiedział d'Artagnan. — Ach, mój Boże, więc pan dlatego tylko tu przyjechał, abyśmy smucili się po jego odjeździe