Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Ponury widok przedstawiały skały, wznoszące się tu w dziwacznych kształtach, jedne cisnęły się ku sobie, inne były rozsypane i odosobnione. Nigdzie nie znać było ani śladu jakiejkolwiek roślinności, nie porastały tu nawet liche mchy. Nie było zatem obawy, aby monogram wyryty przez Kamylk-Paszę mógł zniknąć pod mchami lub porostami morskimi. Teraz dopiero podróżni rozpoczęli rzeczywiste poszukiwania. Zdawało się, że pan Antifer i Zambuco nie czują znużenia ani gorąca. Sauk równie okazywał się niezmordowanym. Notaryusz usiadł pod skałą, tak bowiem był znużony, że zobojętniał już na wszystko. Julian nie odstępował wuja i wraz z nim przyglądał się uważnie skałom. – Nie zdaje mi się, abyśmy tu mieli znaleźć kryjówkę z milionami, mówił sobie w duchu Julian. Po pierwsze wątpię, czy skarb ukryty jest na tej wysepce, po drugie możemy nie trafić na właściwą skałę… Jednak może los posłuży nam tym razem, może znajdziemy ową skałę… W takim razie, czy nie najlepiej byłoby nic nie mówić o tem wujowi?… Może raz przecie wyrzeknie się poszukiwania tych nieszczęsnych milionów… Ale nie, byłby to zbyt straszy cios dla wuj, mógłby stracić rozum i ja miałbym to na sumieniu… Trzeba szukać wytrwale! Podczas gdy Julian zajęty był temi myślami, Trégomain siedząc na odłamie skały, opuścił bezwładnie ręce i sapał okropnie, nie mając już siły obcierać nawet potu, który mu kroplami spływał po czole. Jednakże poszukiwania nie doprowadzały do żadnego skutku. Szukali uporczywie kilka godzin. Nic a nic, żadnego nawet śladu pożądanego monogramu… – Nie, Kamylk-Pasza nie mógł tutaj ukryć swego skarbu, mruknął pan Antifer. Ta skała zbyt jest wysunięta w morze i narażona tym sposobem na nawałnice i burze morskie. Trzeba szukać gdzieindziej. Pozostało jeszcze kilka skał odosobnionych, które starannie zaczęli badać; lecz i na tych żadnego nie było śladu. – Nie mamy tu już nic do roboty, rzekł pan Antifer, wracajmy do Barrosa, który już może dostrzegł łódź jakąkolwiek. W ten sposób może dostaniemy się do Ma-Jumba, i stamtąd wyruszymy na inną wysepkę. Gdy pan Antifer, Zambuco, Julian i Sauk wrócili na pierwotnie zajmowane miejsce, spostrzegli Trégomain’a i notaryusza, siedzących na skale. Pan Antifer i Zambuco skierowali się w stronę lasu, skąd już dawały się słyszeć szkaradne krzyki szympansów. Julian przysunął się do Trégomain’a. – No i cóż? zapytał ten ostatni. – Nie znaleźliśmy żadnego śladu. – A zatem będziemy szukali gdzieindziej? – Ma się rozumieć, panie Trégomain. Niech pan wstanie, musimy wracać do obozowiska. – Ja mam wstać? Ach! gdybym tylko mógł! Pomóż mi, mój chłopcze! Przy pomocy Juliana Trégomain dźwignął się z ciężkością. Ben-Omar podążył za Saukiem. Pan Antifer i Zambuco szli o dwadzieścia kroków naprzód. Za zbliżeniem się w stronę lasu, małpy zaczęły znowu ciskać kamieniami, wydając przeraźliwe krzyki. – Czy te niegodziwe małpy chcą nam przeszkodzić, abyśmy nie mogli dojść do obozowiska? zapytał Julian. Nagle Ben-Omar krzyknął. Wszyscy obejrzeli się przerażeni, sądząc, że został ugodzony kamieniem. Nie był to jednak krzyk boleści lecz raczej zdziwienia, a nawet radości. Wszyscy się zatrzymali. Notaryusz z otwartemi usty i wytężonym wzrokiem wyciągał rękę w stronę Trégomain’a. – Tam… tam… powtarzał. – Co to znaczy? zapytał Julian. Czy pan zmysły postradałeś, panie Ben-Omar? – Nie… nie… ale tam… monogram K… odpowiedział stłumionym głosem notaryusz. Słysząc te słowa, pan Antifer i Zambuco cofnęli się gwałtownie w tył. – Gdzie jest monogram K? zawołali jednocześnie. I wrócili się ku skale, gdzie, jak mniemali, Ben-Omar dostrzegł monogram. Jednakże nic nie spostrzegli. – Gdziesz widzisz ten monogram, niedołęgo? krzyknął z najwyższym gniewem pan Antifer. – Tam, powtórzył jeszcze raz notaryusz. I ręką wskazywał na Trégomain’a. – Tam, na jego plecach, dodał Ben-Omar. W istocie na jednej kurtce Trégomain’a odbił się wyraźnie monogramem K. Nie ulegało zatem wątpliwości, że skała o którą siedział oparty, miała na sobie wyryty monogram, który się odcisnął na plecach jego. Pan Antifer był tak wzruszony, że zdołał tylko uchwycić za rękę Trégomain’a, zaklinając go, aby natychmiast powrócił na to miejsce, gdzie siedział poprzednio. Naturalnie wszyscy podążyli za nimi, i w kilka minut zatrzymali się przy skale, na której monogram K był zupełnie widoczny. Tak więc Trégomain spoczywał na miejscu, gdzie były ukryte miliony. Cisza zaległa… nikt nie śmiał przemówić ani słowa. Nie tracąc ani chwili czasu, wszyscy zabrali się do roboty, chociaż nie mieli żadnych narzędzi oprócz noży. Czy zdołają nimi wyszczerbić twardą skałę? – Chociażby paznogciami, rozerwę tę skałę! powiedział sobie pan Antifer. Na szczęście kamienie skruszałe pod działaniem zmian atmosferycznych, nie opierały się bardzo uderzeniom noży. Za godzinę może znajomi nasi napotkają trzy beczułki, z któremi nie będą mieli żadnego kłopotu, oprócz tego, aby je przewieźć do Ma-Jumba. Lecz jakże to uczynić, aby nie wzbudzić podejrzeń? Ale co tam myśleć o tem… Najważniejszą rzeczą jest wydobycie skarbu. Pan Antifer pracował tak gorliwie, że aż pokaleczył sobie palce, lecz nie chciał nikogo puścić przed sobą, pragnąc najpierw dotknąć się beczułek. – Nakoniec! zawołał, gdyż nóż jego wyszczerbił się o jakiś metalowy przedmiot: Co to jest, Boże Wszechmogący! Zamiast radości, zdumienie i rozpacz odmalowały się na pobladłej twarzy pana Antifera, gdyż nie były to beczułki, wymionione w testamencie Kamyk-Paszy, lecz żelazna skrzynka, podobna do tej, jaką znaleźli na wysepce Oman. – Jeszcze to samo! zawołał Julian. – To z pewnością jakaś mistyfikacya, szepnął Trégomain. Pan Antifer porwał skrzynkę i otworzył ją gwałtownie