They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Dżoker był widocznie zdany na samego siebie. Batman również. Cały dramat rozgrywał się przed oczami komisarza. Samolot Batmana - roztrzaskany na stopniach katedry. Dżoker strzelający w powietrze, by oszołomić tłum i umożliwić sobie ucieczkę. Eksplozja i Batman wychodzący z wraku. Obaj - Batman i Dżoker - zniknęli w katedrze. Komisarz Gordon zastanawiał się, co się teraz dzieje. Chciał zatrzymać swoich ludzi i pozwolić Batmanowi roznieść Dżokera na kawałki. Głęboko w środku żałował, że sam nie jest Batmanem. Nie na tym jednak polegała praca komisarza. Nawet jeśli Batman miał rację, to przecież działał on poza prawem. A takie rzeczy nie powinny się zdarzać, zwłaszcza w mieście tej wielkości co Gotham. Na kilka godzin miasto zapomniało, czym są prawo i porządek. Ale teraz musi sobie przypomnieć. Drzwi do katedry nie chciały się otworzyć. Były zaryglowane od środka. Gordon rozkazał swoim ludziom, by je wyważyli. Dżoker przez chwilę zdziwił się widząc, jak ten przebrany głupek wstaje. Ale jeśli przeżyło się kąpiel w toksycznych odpadkach to nic już człowieka nie może zaskoczyć. Może oni dwaj muszą jednak stanąć twarzą w twarz. I staną, jeśli Dżokerowi nie uda się stąd szybko wydostać. Za pięć minut i straszną ilość schodów miał randkę z helikopterem. Gdzie był? A, tak. 162-163-164. U stóp wyrosły mu skrzydła. Nie mógł biec. Tam był mężczyzna z bronią. Coś jeszcze go bolało oprócz kilku złamanych żeber. Odkąd z jego ciała wyparowała adrenalina, czuł wyraźnie wybite prawe kolano. Musiał uważnie stawiać nogę, żeby nie odmówiła mu posłuszeństwa. Czuł też, że naderwał ścięgna w prawej ręce. Kiedy próbował wyprostować dwa palce, miał ochotę krzyczeć. Tam był człowiek z bronią. Znał uśmiech tego człowieka. Chciał krzyknąć, ale nie zrobił tego. Nie sprawi Dżokerowi takiej przyjemności. Nie powinien zdradzać miejsca, w którym się znajduje. Znał uśmiech tego człowieka. Gdy podniósł prawą nogę, złamane żebra wbiły mu się w bok. Ale nie mógł się zatrzymać. Gdzieś - na górze - czekał na niego Dżoker. Miał jeszcze przed sobą mnóstwo schodów. 562-563-564- Nad głową zobaczył klapę. Szczyt schodów - i bilet do wolności! To dowód, że jeśli zachowuje się dobry humor, to każde przedsięwzięcie się uda. 565-566-567- Dżoker usłyszał huk i pokrzykiwanie. Wychylił się i spojrzał w dół. Daleko, daleko w dole dostrzegł małe sylwetki ludzi w niebieskich mundurach i czapkach. To byli mali gliniarze. Ale Dżoker doskonale wiedział, że policjanci urosną, jeśli tylko będą mieli szansę. Już zaczęli wspinać się po schodach. Zaraz będą strzelać, aresztować, mówić ci o twoich prawach i wykonywać swoje policyjne czynności. Chyba że on wcześniej się stąd wydostanie. Otworzył klapę. 568-569-570-571. Jest! Wszedł do oświetlonej światłem księżyca dzwonnicy, do małego pokoju z czterema zabitymi deskami oknami, zaprojektowanego tak, by osłaniać dzwon przed deszczem, lecz nie tłumić dźwięku. Były tam również drzwi prowadzące na dach - znakomicie, chciał przecież uciec helikopterem. Pośrodku wisiał ogromny dzwon zawieszony na specjalnym uchwycie. Ale po obu jego stronach były jeszcze dwa mniejsze uchwyty. Oba puste. Gdzie się podziały dzwony? Obróciwszy się Dżoker niemal potknął się o nie. Stały tuż obok klapy. Co za wygoda! Dwa dzwony tak blisko brzegu. Tak łatwo o wypadek! Dżoker zachichotał. Czy tańczyłeś kiedyś z diabłem w bladym świetle księżyca? Dzwony były ciężkie jak cholera! Pchnął jeden z nich. Żelazo szybko stoczyło się w dół. Spadając roztrzaskiwało spróchniałe drewna. Dżoker zaryczał z radości. To było nawet lepsze od kręgli! Gordon ledwo zdążył wyprowadzić ze schodów swoich ludzi. Hałas był niebywały. Dzwon zwalał się po schodach, z hukiem obijając się o drewniane deski i kamienne ściany, zrywając po drodze stopnie i tynk. W pewnym momencie wpadł na spróchniały fragment schodów wyrywając w nich dwumetrową otchłań. Zanim roztrzaskał się na kamiennej podłodze wieży, narobił strasznych zniszczeń. Może policjanci mogliby jakoś pokonać dwumetrową wyrwę w schodach na dole i dwie inne, podobne wyrwy, które Gordon dostrzegł w wyższych partiach wieży. Ale reszta schodów też już nie była solidna. Ich kawałki sterczały przechylone ku ścianom, wszędzie brakowało desek, wszędzie porobiły się dziury. Tych schodów nie można już było używać. Batman i Dżoker będą musieli stoczyć walkę samotnie. O ile oczywiście, pomyślał Gordon, obaj jeszcze żyli. Thomas, Thomas, Thomas. Słyszał jak serce wali mu w piersiach. Ledwo uskoczył przed spadającym dzwonem. Thomas, ktoś idzie. Nie mogę biec. Człowiek z bronią. Był prawie na szczycie schodów. Gdyby tylko mógł zapomnieć o bólu. Zamknął oczy. Nie mogę biec. Człowiek z bronią. Z trudem otworzył oczy i szedł po schodach. Jeden stopień, potem drugi i następny. Na chwilę przysiadł na okiennym parapecie. Schody kończyły się zamkniętą klapą. Już niedaleko. Człowiek z bronią. Znał ten uśmiech. Był na schodach. Jakoś doszedł do klapy. Pchnął ją. Była przymocowana. Spróbował jeszcze raz, ale nie miał siły. Znów zamknął oczy. Znał ten uśmiech. Czy tańczyłeś kiedyś z diabłem... - ..