Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Niech nikogo nie myli fakt, że szły stamtąd w świat same dobre wiadomości, a nas we Wschodniej Europie poddawano stałej indoktrynacji. Nieustannie słuchaliśmy o wyższości socjalizmu, o jego dynamizmie i szybkim rozwoju. W rzeczywistości natomiast w tym ogromnym państwie istniały minimum dwa światy, tak w czasie jak i w przestrzeni. Jednym był “blask” Moskwy, Leningradu i kilku innych dużych miast, w paru gałęziach przemysłu kilka wyróżnionych (i stale pokazywanych) zakładów produkcyjnych i urządzeń wytwarzających energię, kilka instytutów naukowych i osiągnięte wyniki. Poza tym nic. Drugi świat znajdował się poza tym wszystkim. Paręset milionów ludzi żyjących na jednej szóstej globu bytowało w nędzy, która trwa do dzisiaj. Określenie olbrzym na glinianych nogach nigdy bardziej nie pasowało do jakiejkolwiek struktury państwowej, jak do tej właśnie. Jedna trzecia budżetu była przeznaczona na zbrojenie, przemysł był zacofany, rolnictwo oparte na kołchozach - mówiąc delikatnie - było tragicznie zacofane w porównaniu z wydajnością krajów o podobnym klimacie. Grzechy polityczne niczym ołów ciążyły na kierownictwie. Rok 1956: Węgry, o których świat wcale nie zapomniał, po pięciu latach wypominano to Sowietom na każdym międzynarodowym forum. W Moskwie przygotowywano już świadomie kubańską prowokację: w drodze na rządzoną przez Castro Kubę znajdowały się pociski rakietowe, które mogły dosięgnąć terytorium Stanów Zjednoczonych. Kilka tygodni po “locie kosmicznym” Gagarina istotnie nastąpił kryzys kubański. Chruszczow trzymał się co prawda dobrze, ale i on, i jego ideologiczni towarzysze wiedzieli: w tym państwie nie tylko za Stalina, lecz od czasów carskich (a więc od wielu stuleci), przejęcie władzy odbywało się tylko drogą przemocy. Musiał się obawiać, że ta tradycja może odżyć. (Co prawda jego życiorys zdaje się zaprzeczać temu twierdzeniu, bo przecież pozostawiono go przy życiu i jako emeryt zmarł w zapomnieniu.) Na pięty już mu następował Leonid Breżniew, który także się uwijał przy sprawie Gagarina i jako drugi, w cieniu Chruszczowa zbierał “sławę”. Podczas więc gdy świat liczył się ze Związkiem Radzieckim i obawiał się go, w samym kraju zapowiadane wielkim głosem reformy jakoś się nie udawały. Ponieważ ogłoszone zagospodarowanie ziem dziewiczych i złoty wiek rolnictwa nie następowały, słońce Chruszczowa przygasało. Wiedział, że jego polityczni przeciwnicy i konkurenci w Biurze Politycznym od dawna spiskują przeciwko niemu. Trzeba było coś wymyślić, co r jednej strony odwróci uwagę świata od przygotowywanej awantury kubańskiej - a przynajmniej stłumi wywołany nią szok - z drugiej zaś strony, i to przede wszystkim, uspokoi wewnętrznych opozycjonistów. Z pewnością przychodziło mu także do głowy, że ta sprawa i jemu przysporzy sławy, a w każdym razie umocni jego chwiejną pozycję. Trzeba było wymyślić coś wielkiego i błyskotliwego, od czego oszaleje przeciętny sowiecki obywatel i co pozwoli w niego wmówić to, co mu od dziesiątków lat wbijają do głowy: że jest nadzwyczajnym obywatelem nadzwyczajnego państwa, że jemu przysługują największe na świecie prawa (!), że buduje cudowną przyszłość, że jest ucieleśnieniem najpiękniejszych marzeń ludzkości, że stanowi ideologiczną awangardę świata, itd. itd. A zatem: konieczny jest wielki sukces, i to możliwie nie wojskowy, gdyż taki zwiększyłby tylko negatywne uczucia świata wobec Związku Radzieckiego. Niech się da w krótkim czasie urzeczywistnić, niech nie wymaga zbyt wielkich nakładów i niech wzbudzi podziw świata, a także biedujących obywateli radzieckich. Musi to być coś związanego z nauką - powiedział ktoś. Bieda w tym, że nauka sowiecka od dziesiątków lat nie przodowała w żadnej dziedzinie; wszystkie wynalazki polegały na naśladowaniu zachodnich wzorów, naukowcy sowieccy z powodów ideologicznych i ze względu na czujność w obronie państwa nie mogli utrzymywać kontaktów osobistych, ani nawet korespondencyjnych z kolegami w rozwiniętych (a więc kapitalistycznych) krajach. Fachowe czasopisma nie były sprowadzane regularnie, tylko kapały od wypadku do wypadku. Dlatego właśnie w latach pięćdziesiątych, sześćdziesiątych i siedemdziesiątych było rzeczą normalną, że w niektórych, szczególnie prowincjonalnych instytutach naukowych przez cało lata, za cenę wysokich nakładów pieniężnych odkrywano rzeczy, które w wolnym świecie od dawna były znane. Był jednak pewien teren, gdzie istniały szansę. Odpowiadało to wymaganym warunkom, gdyż miało związek z sowiecką techniką wojskową. Ta zaś otrzymywała wszelką pomoc, więc tu można było najłatwiej coś osiągnąć. I tu istotnie osiągnięto rezultaty. Najbardziej spektakularną dziedziną była technika badań kosmicznych. Rakiety, za pomocą których można niszczące pociski kierować na terytorium wroga. Tym razem jednak rakiety były potrzebne nie jako narzędzia bojowe. W kierownictwie partyjnym kurczowo domagano się, by ta rakieta nie była taką rakietą. Sprawa musi mieć aspekt pokojowy. Sowiecka technika rakietowa całkowicie (to przyznawano) oparta była o osiągnięcia niemieckie. W roku 1945 w Peenemunde (doświadczalny poligon rakietowy Hitlera) ujęci zostali tamtejsi naukowcy i na bazie znalezionych tam rakiet powstał program produkcji zbrojeniowej, który doprowadził do dzisiejszej techniki kosmicznej