Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Ale niejeden próbował - na wzgór- kach mięśni wyraźnie się odznaczały jasne blizny, szramy i dziury po strzałach i kulach... Kania spostrzegł, że znowu użył słowa, którego nie powinien znać. Podobnie jak sny, słowo „kula" przybyło z przeszłości. Pojawił się nawet obraz - coś metalowego, pędzącego z potworną prędkością, zdolnego przebić ciało, nawet kamizelkę... kula... dziwne, nieprzy- jemne słowo. - To nic - powiedział Zołotucha. - Niedługo się spotkamy. - Spotkamy albo i nie - odparł ze smutkiem Szundaraj. Kania zrozumiał. Człowiek, który padł w boju, rodzi się na no- wo jako dowódca, bohater, a skazaniec, nieważne, czy egzekucja by- ła sprawiedliwa, czy nie, dla bogów to bez znaczenia, musi przejść przez całą serię poniżających istnień - robaka, niewolnika, kozła, może nawet kobiety. Długą, trwającą tysiące lat drogę ma do przej- ścia człowiek, który zginął niesławną śmiercią. Nieopodal stał tamten oficer ze sztabu, kat z pomocnikiem i do- wódca feldjegrów w srebrnej masce - on był mścicielem i miał zadać pierwszy cios. Nasz świat to świat wojny i opiera się za zemście, myślał Kania, patrząc, jak poważni są uczestnicy kaźni. Odbywał się tu pogrzeb z udziałem samych grabarzy. Był tu również zastępca dowódcy puł- ku do spraw kadr. Gdy tylko lekarz stwierdzi śmierć, on wykreśli Szundaraja z listy pułku. Obok stał lekarz. Kania miał nadzieję, że zobaczy łuczników, że Szundaraja roz- strzelają, rozstrzelanie nie byłoby taką hańbą... Ale żołnierzy nie by- ło, jeśli nie liczyć dwóch ochroniarzy z plutonu komendanckiego - na wypadek gdyby skazany chciał uciec albo przyszli go uwolnić towa- rzysze. W takich sytuacjach wyroki zapadały natychmiast i były bar- dzo surowe, na śmierć skazywano wszystkich uczestników buntu. I słusznie. Odbijając oskarżonego, łamiesz dyscyplinę. Kania z rado- ścią rzuciłby się na tę bandę, ale i on, i Zołotucha mieli tylko kindża- ły. Wiedzieli o sprawiedliwości i karze. Gdy zabija armia, na zemstę nie ma miejsca. Sztabowy adiutant wyszedł z wyrokiem w ręku - ale się pospie- szyli, już zdążyli go spisać i uwierzytelnić wielką pieczęcią. Kania patrzył na Szundaraja, próbując odgadnąć - w jego oczach, w ruchu rąk, trzymaniu głowy - co stanie się z nim za kilka minut. Prze- stanie istnieć. I już nigdy nie będzie Szundarajem. Jeszcze żyje, można go pomacać... Nigdy nie zostanę generałem, pomyślał Kania, nie ma w moim plecaku buławy marszałkowskiej. Za dużo się zastanawiam. - ...atakując bez istotnego powodu oficera korpusu feldjegrów, pełniącego swoje obowiązki, dogonił go zdradziecko i zabił w okrut- ny sposób, mimo że ofiara się nie broniła. - Broniła - odezwał się nieoczekiwanie Zołotucha. - Nie wtrącać się! - krzyknął na niego pułkowy adiutant. - Dowódca roty Szundaraj Munkujew zabił w okrutny sposób młodszego oficera na oczach całego pułku oraz w obecności żołnie- rzy przeciwnika, z przyjemnością obserwujących konflikt w środo- wisku naszych znamienitych sił zbrojnych, a następnie porzucił jego ciało w pasie neutralnym, co pozwoliło ohydnej bandzie mudżahedi- nów zabrać je, by potem zbezcześcić. I żaden żołnierz z roty Szunda- raja nie zrobił nic, by temu zapobiec. To niesłychane przestępstwo zgodnie z prawem wojennym zasługuje na karę śmierci pierwszego stopnia, jednak z uwagi na to, że oskarżony przez długi czas wzoro- wo pełnił obowiązki i był dzielnym wojownikiem... Czytający zrobił przerwę i Kania pomyślał z nadzieją - a może trzeci stopień? Czwartego nie dadzą. Czwarty to rozstrzelanie, śmierć bez hańby. Ale trzeci to ścięcie, błyskawiczna śmierć. - I tak nie chcieli dawać pierwszego, widzisz, że nie ma nafty? - szepnął Zołotucha. Miał rację. Śmierć pierwszego stopnia - spalenie żywcem - wy- maga co najmniej kanistra nafty albo benzyny. Jak inaczej mógłby się zapalić człowiek? - Biorąc to wszystko pod uwagę, trybunał wojenny postanowił zamienić śmierć pierwszego na śmierć drugiego stopnia. Wyrok jest ostateczny i nie podlega apelacji. Stojący nieopodal oficerowie zaklaskali, jakby to nie oni przed chwilą napisali wyrok. Ochroniarze nie klaskali, ponieważ trzymali broń, a Kania i Zo- łotucha - bo nie zgadzali się z wyrokiem. - Ostatnie słowo skazanego - powiedział adiutant pułku. - Proszę o łaskę - powiedział Szundaraj