They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Kiedy Azzie nadszedł, gra szła już o sporą stawkę - w puli leżała garść złotych monet, kilka srebrnych denarów i ludzki tors (bardzo cenny, bo krew jeszcze kapała z kikutów ramion i nóg). Wygranym w tym rozdaniu okazał się brzuchaty demon o chudych kończynach i dużym, długim nochalu - Lapończyk, jak można było wnosić po jego swetrze z wełny renifera. - Nowy gracz! - zawołał ktoś, i demony rozsunęły się, robiąc Azziemu miejsce. Azzie usiadł, położył przed sobą klejnoty i podniósł przypadające mu karty. Z początku był ostrożny; już bardzo dawno nie brał udziału w Turnieju. Tym razem, nawet ze szczęśliwym kamieniem feliksytu, postanowił dmuchać na zimne i licytować tylko dobrą kartę, a pasować przy wątpliwej - słowem: miał zamiar robić wszystko to, co gracze w pokera - czy są ludźmi, czy demonami - zawsze obiecują sobie czynić, siadając do stolika. Wymienił część klejnotów na różne członki ludzkiego ciała i wszedł do gry. W ciemnościach rozświetlonych blaskiem niesamowitych, zielono zabarwionych płomieni toczyły się pokerowe zapasy, a demony śmiały się lub klęły w miarę tego, jak szczęście przychodziło i odchodziło. Grające w pokera zjawy stanowią wesołą kompanię tak długo, jak sprzyja im pomyślność. Siadają do kart w świetnym humorze, stawiając całe ludzkie głowy i podnosząc stawki z radosną rozrzutnością, a wszystkiemu temu towarzyszą żarty (zabawne z punktu widzenia poczucia humoru demona!), które przez inne istoty uważane są za co najmniej niewybredne. - Ktoś ma ochotę na sandwicza z bohatera? - zapytał jeden z posługujących, podczas gdy taca z ludzkimi podrobami krążyła wokoło. Wkrótce Azzie wyzbył się ostrożności. Zaczął grać bez opamiętania o coraz wyższe, wręcz szalone stawki, myśląc cały czas o Milenijnym Bankiecie Złych Czynów, w którym tak bardzo pragnąłby wziąć udział. Gdyby tylko mógł wygrać! Chciał być przedstawicielem Zła w wielkich, raz na każde tysiąc lat rozgrywanych zawodach pomiędzy Światłością a Ciemnością. Niestety, jak na razie jego stos ludzkich szczątków stale się zmniejszał. Licytował dziko, głupio, opętańczo, ale nic nie mógł na to poradzić. Pogrążony w szybkiej grze ledwie zauważył, że duże pule zgarniały ważniejsze demony. Coś było nie w porządku z jego feliksytem? Dlaczego nie wygrywał większych stawek? Przyszło mu na myśl, że wszyscy obecni mają jakieś amulety, a im poważniejszy demon, tym na lepszy talizman było go stać. Stawało się jasne, że kamienie szczęścia innych graczy neutralizowały działanie jego feliksytu. Znowu był przegrany. Nie do pomyślenia; to było bardzo nie fair! Noc przeleciała niezwykle szybko i wkrótce Azzie zauważył delikatną jasność na wschodniej połaci nieba. Niedługo zacznie świtać i grę trzeba będzie przerwać, chyba że ktoś dysponował kluczami do jakiegoś prywatnego grobowca. W tym czasie Azzie pożegnał się już z większością tego, z czym przystępował do gry. Wściekłość i żal ogarnęły jego lisi łeb. Karty, które ściskał w dłoni, były znowu do niczego - para dwójek i trzy różne blotki. Już miał je złożyć i spasować, kiedy doświadczył pewnego szczególnego uczucia. A właściwie nie tyle uczucia, co doznania. Dotarło do niego wrażenie ciepła promieniującego z jego torby. Czyżby amulet szczęścia chciał mu coś przekazać? Tak, tak musiało być! Azzie pomyślał, że jeżeli feliksyt naprawdę chciał mu pomóc, to musiał czekać na tę jedną jedyną partię, podczas której mógł użyć całej swej mocy - i wygrać ją dla niego. Był tak pewien swego, iż blefując, brawurowo zaczął podbijać stawkę, nie przejmując się lichymi kartami. Dokonał wymiany blotek i nawet nie spojrzał na te dokupione. Licytował dalej. Doszło do sprawdzenia i rozkładając karty, Azzie widział swoje dwie dwójki i jeszcze jakąś parę; miał więc zaanonsować dwie pary, kiedy dotarło do niego, że ma przed sobą cztery jednakowe karty - kareta z dwójek! Nikt nie był lepszy. Sarkając, gracze rzucili karty, a największa pula tej nocy dostała się Azziemu. Znajdowała się w niej, oprócz stosu złotych monet, klejnotów i ludzkich członków, także rękojeść miecza z ułamaną klingą ozdobiona czerwoną, jedwabną kokardą jakiejś panny. Była tam też para męskich nóg w bardzo dobrym stanie, prawie nie naruszona, a także spora ilość pomniejszych rzeczy: kostek, przegród nosowych i rzepek kolanowych, które Azzie wymienił na złoto. Jako prawdziwy demon, Azzie grałby nadal, do ostatniego grosza albo ostatniej części ciała, ale słońce wyjrzało właśnie nieśmiało spoza wschodniego horyzontu i dla wszystkich nadszedł czas, aby opuścić cmentarz. Azzie wepchnął swoją wygraną do płóciennego worka, który miał przy sobie, na wszelki wypadek, w takim właśnie celu. W jego umyśle począł kiełkować pewien pomysł. Był on jeszcze dosyć mglisty, ale coś tam jednak było. LAUDA ROZDZIAŁ l Opuściwszy Turniej Pokerowy, Azzie poleciał na północ. Zdecydował się wpaść na wielki konwent demonów odbywający się w Akwizgranie, dawnej stolicy Karola Wielkiego, i stanowiący część obchodów zapoczątkowujących otwarcie milenijnych zawodów. Silne przeciwne wiatry utrudniały mu lot, bo z faktu, że jest się niewidzialnym i troszkę rozrzedzonym, nie wynika wcale, iż znika całkowicie hamowanie wywołane oporem powietrza. Na wieczór nie dotarł dalej niż do Rawenny. Postanowił odpocząć i znalazł sobie miły cmentarz poza murami miasta. Było to bardzo przyjemne miejsce, z wieloma dużymi, starymi drzewami - dębami i wierzbami - co stanowi ładną kompozycję, i oczywiście z cyprysami, dumnymi cmentarnymi strażnikami rejonu Morza Śródziemnego. Wszędzie wokoło miał rozpadające się grobowce i mauzolea, a w oddali wił się zarys murów miejskich zbudowanych z szarego kamienia. Azzie rozsiadł się wygodnie obok zwietrzałego nagrobka. Teraz potrzebne mu było przytulne ognisko. Spenetrował pobliskie mauzoleum i znalazł kilku nad wyraz wysuszonych nieboszczyków. Wraz z truchłami paru kotów otrutych przez jakiegoś intryganta z miasta posłużyło to za opał. Z upływem nocy Azzie zaczął odczuwać głód