They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Strzały słychać było prawie cały czas, drobne potyczki miały miejsce ciągle z tyłu, a podobno i z przodu. Nie kluczyli już, nie omijali miejscowości, dróg - to szła ogromna moc zdolna skruszyć każdego wroga i przeszkodę. Po 39 roku, po latach okupacji trudno było wprost uwierzyć w coś podobnego, dla tego przeżycia warto było żyć i umierać. Tak chyba czuje się zmartwychwstanie. A przecież przy tym było też coś, co dręczyło go coraz boleśniej, myśl którą odsuwał od siebie, straszne, najgorsze uczucie do którego sam przed sobą nie chciał się przyznać - a im bardziej zagłuszał je i zamykał oczy, tym bardziej stawało się rzeczywiste. Nie było od tej myśli ucieczki to coś tkwiło w nim jak ostrze w otwartej ranie. Nie walczył dotąd i najwyraźniej nie chciano go. Od chwili kiedy poczuł się gotów, pewny swej broni i ręki, zgłaszał się na ochotnika do każdej akcji, każdego patrolu i raz po raz, zawsze był pomijany. Zwykle dowódca kompanii, wyjątkowo batalionu pytał o ochotników -zgłaszało się wielu i Angus starał się zawsze być z przodu. Potem pomijano formalność - to była prosta rutyna, dowódca mówił: ten patrol pójdzie tam, a tamten tamtędy, dobierzcie sobie ludzi. Więc prowadzący patrole rozglądali się i po prostu kiwali głową lub dawali znak ręką. Angus nadal pchał się do przodu ale nigdy niczyj wzrok nie spoczął na nim. Wreszcie postanowił poruszyć tą sprawę. Otrzymał odpowiedź, która go zdruzgotała. - Słuchaj, przecież każdy dowódca patrolu ma święte prawo wybrać sobie takich ludzi, do których ma zaufanie, których jest pewien i wie, że nie zawiodą w trudnych chwilach. Gdybyś był na jego miejscu, też byś tak robił i nie zgodził się, żeby kto narzucał ci wybór. Decyduje doświadczenie.- To prawda, nie miał doświadczenia, niczym się nie wykazał. Ale jak miał zdobyć to doświadczenie, w jaki sposób wykazać się? Powtarzały się tylko te złe doświadczenia, już kilka razy był tak blisko celu i tyle razy po prostu go odsuwano jak smarkacza który się nie nadaje. Przecież nawet jego pierwszy kolega i przyjaciel, Stach Konar z którym chodził na lekcje matematyki, fizyki i chemii i który zginął w tragicznie zakończonej akcji koło wytwórni słodyczy "Amor" nie pisnął ani słowa, nawet wtedy, kiedy zabrał go ze sobą na ostatnie rozpoznanie. A przecież doskonale się orientował, że Angus szuka i marzy o udziale w walce z okupantem. Ale nie umożliwił mu tego, uznał go za nieprzydatnego, i dopiero po jego śmierci Agnus się wszystkiego dowiedział. (W tym wypadku Agnus był źle poinformowany, zginęło szereg wspaniałych chłopaków, w tym wzmiankowani później dalsi znajomi z siatkówki, ale Stach akurat przeżył, to rodzina bardzo mądrze rozpuściła te wiadomości, Angus był nawet na mszy żałobnej. Lecz Stach przetrwał wojnę w innym oddziale i spotkał Angusa po wojnie, nie zdążyli jednak porozmawiać, bo wkrótce potem znalazł się w więzieniu kieleckim.) A jeszcze przedtem, w końcu 1940 i zwłaszcza na wiosnę 1941 roku, gdy prawie każdego popołudnia przychodził na boisko siatkówki w kotlince w lasku między ulicą Traugutta i Żeromskiego - tylko podziwiać graczy, bo grający chłopcy i dziewczyny byli starsi i on był wyraźnie szczeniakiem. To oni właśnie stanowili trzon II kompanii ostrowieckiej ale znów o tym dowiedział się dopiero po brawurowej lecz tragicznej akcji porwania niemieckiego komisarza miasta. Znali przecież Angusa, tolerowali jego obecność - ale też nie zaproponowali niczego, choć musieli sobie zdawać sprawę, że wprost umiera z pragnienia. Raz tylko była taka chwila, kiedy zdawało mu się, że zaraz nastąpi jakaś rozmowa. Ale kiedy okazało się, że nie umie nawet jeździć na rowerze i że nie potrafi w żaden sposób się nauczyć, utrzymać nawet wtedy kiedy jedna z dziewczyn najwidoczniej o dobrym sercu usiłowała go podtrzymać, że przewraca się raz za razem, wyraźnie poczuł, że postawiono na nim krzyżyk. Być może, powinien był wtedy powiedzieć, że ma zakłócenia równowagi od czasu tego strzału z jego ramienia we wrześniu 1939r. (zresztą, to stopniowo mijało i po paru następnych latach prawie znikło). Były jeszcze inne momenty, ale istotne w tym było to, że Agnus nie umiał się ocenić i oscylował od wysokiego mniemania, nawet zarozumiałości do przygnębienia i głębokiej pogardy dla siebie. W tej sytuacji jedynym obiektywnym miernikiem mogła być opinia innych. A te opinie wypadały widocznie negatywnie. Nie zasługiwał na zaufanie, mógłby zawieść w trudnej sytuacji. Te wszystkie śmieszne zabiegi, starania to po prostu wygłupianie się. Próbował się maskować, ukryć, ale z zza pozorów wyłaniała się prawdziwa twarz: był zerem, nikim - nie, jego właściwie nie było, nie istniał. Po co się wysilać, i tak wszystko na nic. Z góry znał wszystkie dalsze pocieszenia, nie musiał ich nawet słuchać, sam umiałby je powiedzieć: przecież dopiero zaczyna, niejedna okazja jeszcze przed nim, będzie ich miał aż brzydko, aż za dużo. Teraz to po prostu sprawa czasu i cierpliwości, nabrania tego tam, doświadczenia. Chodziło jednak o to, że on wiedział o sobie więcej, coś, czego jeszcze nikt inny nie wiedział. I nawet on sam dopiero sobie to uświadomił, kiedy była już najwyższa pora spojrzeć prawdzie w oczy: jego czas nie dopiero się zaczynał, ale już się kończył - i to szybko. Wprawdzie po kilku bardzo forsownych marszach wszyscy byli wyczerpani. Na przykład Mateusz w ogóle przestał się odzywać a wieczorem okazało się, że ma obtarte nogi, jedną zwłaszcza fatalnie, tylko ją wymoczył i nawet nie chciał jeść, po prostu padł. Ale oni wszyscy dadzą sobie radę, a Agnus wiedział, że on na pewno nie. Agnus teraz zdał sobie sprawę, że już raz był w dokładnie takiej sytuacji, że już raz to wszystko przeżywał. Ponad rok temu kiedy miał nadzieję dostać się do oddziału Ponurego i czekał w Michniowie na ostateczną decyzję. Zamiast tego, rozchorował się ciężko, po tygodniu nieprzytomnego odwieziono go do domu. Przeżył prawie cudem, przez pół roku był cieniem rekonwalescenta, powoli odzyskiwał siły, ale wreszcie doszedł do siebie. Teraz, od czasu gdy znów trafił do lasu, obserwował uważnie swój organizm i starał się dbać o niego - nie żeby jakaś hipochondria - ale tak jak dogląda się mechanizmu, od którego funkcjonowania zależy wykonanie ważnej pracy albo jak dba się o potrzebne zwierzę domowe. Nie miał akurat warunków, żeby na siebie chuchać i dmuchać - ale starał się usilnie zachowywać dietę, jeść o stałych porach, wypoczywać w każdym możliwym momencie i stale sprawdzać stan swojego brzucha i wątroby. Wszystko aż dotąd szło dobrze, nie było żadnych nieprawidłowości - nie tylko śladów nawrotu choroby, ale w ogóle żadnych niepokojących symptomów. Wydawało się, że organizm funkcjonuje, jak szwajcarski zegarek. Tak, ale on skoncentrował się na wątrobie, a tu wysiadło zupełnie coś innego, kręgosłup