Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Dzierżyli długie kopie, na których trzepotały wielobarwne proporczyki, naj rozmaiciej wyszywane. Przy boku każdego rycerza stąpał giermek, odziany w jedwab i aksamit, niosąc ozdobiony smukłymi piórami hełm swego pana. Nottingham nie oglądał wspanialszego widoku, nad tych stu szlachetnych rycerzy, których zbroje rzucały w słońcu oślepiające błyski, gdy jechali tak na ogromnych bojowych rumakach ze szczękiem oręża i podzwanianiem ozdobnych łańcuchów. Za nimi ukazali się baronowie i arystokracja środkowej Anglii, w szatach z jedwabiu złotem przetykanych, mieniły się złote łańcuchy i pasy wysadzane klejnotami. I znowu pojawił się wielki orszak zbrojnych, zamigotały włócznie i halabardy, a wśród nich dwaj konni jadący ramię w ramię. Jednym z nich był Szeryf Nottinghamu w uroczystym stroju. Drugi, wyższy od niego o głowę, miał na sobie wytworną, ale skromną szatę i ciężki łańcuch na piersi. Płowe jego włosy i broda mieniły się jak złote nitki, a w oczach jaśniał błękit wiosennego nieba. Jadąc kłaniał się na prawo i na lewo, a przejazd jego witała potężna wrzawa; był to bowiem król Ryszard. Raptem ktoś ryknął tak głośno, że zagłuszył zgiełk i wiwaty: "Niech cię niebo i wszyscy święci błogosławią, nasz miłościwy królu Ryszardzie! A także Matka Boska Źródlana niech cię błogosławi!" Król Ryszard spojrzał w kierunku, z którego zabrzmiał ów głos, i zobaczył grubego, potężnego mnicha, który zaparł się na rozkraczonych' nogach i odpychał tłum plecami. - Na mą duszę, Szeryfie - powiedział śmiejąc się król - udał ci się kler w Nottinghamie, takich dryblasów w habicie jeszcze nie widziałem. Gdyby nawet niebo było głuche, myślę, że , mimo wszystko błogosławieństwa spłynęłyby na mnie, bo taki chwat jak huknie, to i kamienny posąg świętego Piotra nadstawi ucha. Przydałaby mi się cała drużyna takich zuchów. Szeryf nic na to nie odpowiedział, tylko zbladł śmiertelnie i wsparł się o kulbakę, żeby nie spaść z konia; poznał bowiem Braciszka Tucka, który wzniósł ów okrzyk, a ponadto ujrzał w tłumie twarze Robin Hooda i Małego Johna, i Szkarłatnego Willa, i Willa Stutely, i Allana z Doliny, i wielu z bandy. - Co się stało? - zaniepokoił się król. - Chory jesteś, Szeryfie, że tak pobladłeś? - Nie, miłościwy panie - odparł Szeryf. - To nic, schwycił mnie tylko raptowny ból, zaraz mi przejdzie. Powiedział tak, ponieważ wstyd mu było przyznać się przed królem, że Robin Hood kpi sobie z niego, Szeryfa, i tak mało się boi, że ośmielił się zapuścić pod same wrota Nottinghamu. Tak to wjeżdżał król do miasta Nottinghamu w owo pogodne popołudnie wczesnej jesieni; a Robin Hood i jego wesoła drużyna radowała się więcej niż wszyscy, widząc, że król ich przybywa z takim majestatem. Nadszedł już późny wieczór, wielka uczta w ratuszu minęła i ochoczo raczono się winem. Tysiąc woskowych świec migotało wzdłuż stołu, za którym siedzieli lordowie, magnaci, rycerze i baronowie. Na tronie pod złotym baldachimem siedział król Ryszard mając przy sobie Szeryfa Nottinghamu. Król zwrócił się do niego ze śmiechem. - Sporo się nasłuchałem o wyczynach pewnych infamistów7 z tych stron, niejakiego Robin Hooda i jego bandy, którzy znaleźli sobie kryjówkę w sherwoodzkich borach. Nie mógłbyś mi coś o nich powiedzieć, mój Szeryfie? Fama głosi, że nieraz miałeś, z nimi do czynienia. Na te słowa Szeryf Nottinghamu spochmurniał i zasępił się, a obecny na sali Biskup Herefordu zagryzł usta. - Niewiele mogę powiedzieć waszej królewskiej mości - rzekł Szeryf - o wyczynach tych łobuzów, z wyjątkiem tego, że są to najbezczelniejsi przestępcy w całym kraju. Wówczas odezwał się młody sir Henryk z Lea, wielki ulubieniec króla, pod którego rozkazami walczył w Palestynie. - Racz posłuchać, miłościwy panie - powiedział. - Kiedy byłem w Palestynie, nieraz otrzymywałem wiadomości od mojego ojca, który najczęściej donosił mi właśnie o Robin Hoodzie. Jeśli życzysz sobie, królu, to opowiem jedną z przygód tego infamisa. Król przystał na to z uciechą, i rycerz opowiedział o tym, jak Robin Hood wspomógł sir Ryszarda z Lea pieniędzmi, które pożyczył od Biskupa Herefordu. Raz za razem król i obecni przy stole zanosili się śmiechem, a biedny Biskup czerwienił się z irytacji jak burak, bo cierpiał bardzo nad tym wspomnieniem. Ucieszna opowieść ubawiła Króla, co widząc inni zaczęli mnożyć historyjki o Robinie i jego wesołych kamratach. - Na rękojeść mojego miecza - powiedział mężny król Ryszard - o takim swawolnym awanturniku nigdy jeszcze nie słyszałem. Dalibóg, muszę wziąć tę sprawę w swoje ręce i zrobić to, czego ty nie potrafiłeś, Szeryfie, mianowicie wyrugować go z lasu z całą bandą. Późną nocą król siedział w swoim apartamencie, który przygotowano mu na czas gościny w Nottinghamie. Towarzyszył mu młody sir Henryk z Lea i dwaj inni rycerze oraz trzej baronowie z hrabstwa Nottingham, ale królowi wciąż dokuczała myśl o Robin Hoodzie. - Doprawdy - powiedział - dałbym sto funtów, żeby spotkać tego hultaja, Robin Hooda, i popatrzeć trochę, co on tam wyprawia w Sherwoodzie. Na to odezwał się ze śmiechem sir Hubert z Bingham