Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
W każdym razie dla kogoś takiego jak Eudoryk, kto intensywnie szukał żony, szansa zdobycia obietnicy ręki atrakcyjnej siostry króla była nie do pogardzenia, choć uważał, że niewiasta pochodząca z rodu bliższego jego pozycji społecznej byłaby odpowiedniejsza od kobiety z rodziny królewskiej. Podczas gdy Eudoryk zastanawiał się, Brulard przemówił: — A na pożegnanie, sir Eudoryku, chciałbym żebyś nie myślał, że wybraliśmy cię przypadkowo. Zbadaliśmy twą historię i wiemy co nieco o twoich wyczynach w odległych krajach. I naprawdę wydajesz się być najlepszym kandydatem. Eudoryk westchnął. Miał niemiłe uczucie, że rzeczy działy się zbyt szybko i wymykały spod kontroli. Tak wiele w zamian za miano bohatera! Nie byłoby dobrze protestować, że jego reputacja jest oparta bardziej na szczęściu niż na męstwie. Choć było to zgodne z prawdą, Frankonianie oskarżyliby go jedynie o fałszywą skromność. Powiedział więc: — No cóż, moi panowie. Podejmę się tej misji. Brulard spojrzał na króla i spytał: — Zanim uściśniemy sobie dłonie na znak zawarcia umowy, czy nie byłoby wskazane, by Tsudai sprawdził jego szczerość? Clothar prychnął. — Ten stary wróżbiarz! Jakiś niewiarygodny szarlatan z dalekiego, nie ucywilizowanego kraju, gdzie bez wątpienia mężczyźni mają ogony pochowane w spodnie! — Panie, wspomnij tylko jego dobre rady, jakich udzielił nam w sprawie Dorelii… — Och, zrób jak uważasz. — Król zwrócił się do strażnika: — Zobacz, czy doktor Tsudai jest w swoim gabinecie. Jeśli tak, to go przyprowadź. Oczekując na powrót strażnika Eudoryk powiedział: — Wasza Wysokość, jeśli podejmę się wykonać twoje polecenie, będę potrzebował pieniędzy. Brulard uśmiechnął się. — Znając twoją chytrość w takich sprawach, przewidzieliśmy to żądanie. Załóżmy, że według obecnych cen, jedna marka na miesiąc… Stukanie obwieściło powrót strażnika, który odchrząknął dla zwrócenia na siebie uwagi, stając przy otwartych drzwiach. Za nim do izby wszedł mężczyzna, który Eudorykowi wydał się niezwykle egzotyczny. Był mały i stary, z cienkim wąsikiem i bokobrodami. Jego kształty były płaskie, a żółtawą skórę pokrywało mnóstwo cieniutkich zmarszczek. Błyszcząca toga w kolorze szmaragdowozielonym, ozdobiona złotymi smokami, upiększała jego drobne kształty. Na rzadkich, siwych włosach spoczywała mała okrągła, czarna czapka, w którą wpięty był wielki karmazynowy klejnot. Brulard powiedział: — Sir Eudoryku, poznaj doktora Tsudaia, Serikańczyka. Polegamy na jego magicznych zdolnościach, dzięki którym ostrzega nas przed pułapkami i sidłami, tak jak robiła to siostra Jego Wysokości zanim pojechała do Armorii. Doktorze Tsudai, to jest sir Eudoryk Dambertson z Arduen, które leży gdzieś w barbarzyńskim cesarstwie. Doktor Tsudai wsunął obie ręce w przepastne rękawy i skłonił się nisko, najpierw królowi, następnie Brulardowi i w końcu Eudorykowi. Po czym rzekł: — Czym może ten niegodny służyć Waszej Omnipotencji? O ile mędrzec posługiwał się płynnie frankoniańskim, choć niekoniecznie przestrzegając zasad gramatycznych, to jego akcent był jeszcze silniejszy niż Eudoryka i używał dziwnych zwrotów, które, jak podejrzewał Eudoryk, były dosłownym tłumaczeniem z jego rodzimego języka. Brulard odpowiedział za swojego mniej rozmownego władcę: — Proponujemy powierzyć sir Eudorykowi zadanie, które wiąże się z pokonywaniem trudności i niebezpieczeństw. Chcielibyśmy wiedzieć, jak dalece można mu zaufać, kiedy znajdzie się poza zasięgiem naszej władzy. Serikańczyk ponownie złożył ukłon. — Czy ta osoba może posadzić sir Eudoryka i siebie przy tym małym stoliku? Król kiwnął wymownie zdobną w pierścienie ręką. — Siadajcie. Strażnicy przysunęli dwa krzesła. Z obszernego rękawa Tsudai wyciągnął jednostopową hebanową różdżkę, z jednego końca której wysunął trzy rozkładane mosiężne nóżki, a trzy wsporniki z drugiej i ustawił ten przyrząd na stole. Z drugiego rękawa wyjął kryształową kulę i ostrożnie umieścił ją na wspornikach. Siedząc naprzeciwko Eudoryka, Tsudai przysunął twarz do kuli i wpatrywał się, jakby usiłował ją przejrzeć na wylot. Eudoryk, siedzący z drugiej strony kuli, też starał się coś dojrzeć, ale widział jedynie zamazaną plamę i od czasu do czasu, gdy Tsudai zmieniał pozycję, jakiś błysk skośnego, brązowego oka, groteskowo powiększonego przez kryształ. Po chwili Serikańczyk wyprostował się i przerwał ciszę, jaka zapanowała w izbie, mówiąc: — Na ile moja nikła wiedza pozwala stwierdzić, nie dostrzegam żadnych przeciwskazań