Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
– Nie. Muszę znaleźć jakieś miejsce, by się przespać. Jestem bardzo zmęczona. Roześmiał się szeroko. – Pozwól, że wszystkim zajmie się papcio. Może pójdziemy do mnie? Mam w pokoju duże, wygodne łóżko. Jak ci się to podoba? – O tak, bardzo. Nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. – Cudownie! Założę się, że jest świetna w wyrku. Spojrzała na niego zaintrygowana. – Spisz na wyrku? Popatrzył na nią zdumiony. – Co? Nie, nie. Widzę, że lubisz sobie pożartować, co? Oczy same jej się zamykały. – Czy możemy od razu iść do łóżka? Zatarł dłonie. – Pytanie! Mój hotel jest tuż za rogiem. Wziął klucz w recepcji i pojechali windą na górę. Kiedy weszli do pokoju, mężczyzna zapytał: – Napijesz się czegoś? Niech się rozluźni. Bardzo chciałaby się napić, ale nie tego, co mieli do zaoferowania Ziemianie. – Nie – odparła. – Gdzie jest łóżko? Mój Boże, ale z niej gorąca dziewczyna. – Tutaj, skarbie. – Zaprowadził ją do sypialni. – Na pewno nie chciałabyś się czegoś napić? – Nie. Oblizał usta. – W takim razie czemu się nie... rozbierasz? Skinęła głową. To był zwyczaj Ziemian. Ściągnęła sukienkę. Pod nią nie miała nic. Jej ciało było wyjątkowe. Mężczyzna przyjrzał się jej i powiedział uszczęśliwiony: – To będzie dla mnie niezapomniana noc. Dla ciebie też, mała. Wyciupciam cię tak, jak jeszcze nikt nigdy cię nie wyciupcial. Błyskawicznie ściągnął z siebie ubranie i wskoczył do łóżka. – No, teraz ci pokażę, co potrafię – powiedział. Uniósł głowę. – Cholera. Nie zgasiłem światła. Już miał wstać, gdy powiedziała sennym głosem: – Daj spokój. Ja wyłączę. Patrzył, jak jej ramię wydłuża się na całą szerokość pokoju, a palce przekształcają się jakby w zielone witki, które dosięgnęły kontaktu. Ciemności przeszył przeraźliwy krzyk mężczyzny. Rozdział 39 Jechali z dużą prędkością Autostradą Słońca prosto do Neapolu. Przez ostatnie pół godziny nie zamienili z sobą ani słowa, pogrążeni we własnych myślach. Ciszę przerwała Pier. – Jak długo chciałbyś zostać u mojej matki? – spytała. – Trzy, cztery dni, jeśli to możliwe. – Oczywiście, że możliwe. Robert nie zamierzał zostać dłużej niż jedną, góra dwie noce. Ale wolał zachować dalsze plany wyłącznie dla siebie. Opuści Włochy, gdy tylko znajdzie jakiś bezpieczny statek. – Cieszę się, że zobaczę się ze swymi bliskimi – powiedziała Pier. – Masz tylko jednego brata? – Tak, Carla. Jest młodszy ode mnie. – Opowiedz mi o swojej rodzinie, Pier. Wzruszyła ramionami. – Nie ma specjalnie o czym mówić. Mój ojciec całe życie pracował w dokach. Kiedy miałam piętnaście lat, przygniótł go dźwig. Matka była chora, musiałam utrzymywać ją i Carla. Znajomy z wytwórni Cinecitta załatwiał mi małe rólki. Płacili marnie i do tego musiałam sypiać z asystentem reżysera. Pomyślałam, że więcej zarobię na ulicy. Teraz zajmuję się trochę tym, trochę tym – w jej głosie nie było słychać rozczulania się nad sobą. – Pier... jesteś pewna, że twoja matka nie będzie miała żadnych zastrzeżeń, jeśli sprowadzisz do domu obcego mężczyznę? – Na pewno nie. Jesteśmy z sobą bardzo zżyte. Matka będzie szczęśliwa, kiedy mnie zobaczy. Bardzo ją kochasz? Robert spojrzał na nią zdumiony. – Kogo? Twoją matkę? – Kobietę, do której telefonowałeś z restauracji, tę Susan. – Dlaczego pomyślałaś, że ją kocham? – Zorientowałam się po tonie twego głosu. Kto to jest? – Znajoma. – Szczęściara z niej. Chciałabym, by o mnie też ktoś się tak troszczył. Czy Robert Bellamy to twoje prawdziwe imię i nazwisko? – Tak. – I jesteś porucznikiem? Na to pytanie było trudniej odpowiedzieć. – Nie jestem pewien, Pier – odparł. – Byłem. – Możesz mi powiedzieć, czemu szuka cię Interpol? – Będzie lepiej, jak nic ci nie powiem – stwierdził ostrożnie. – Już przez sam fakt, że jesteś ze mną, możesz mieć kłopoty. Im mniej będziesz wiedziała, tym lepiej. – Jak chcesz. Pomyślał o dziwnym zbiegu okoliczności, który sprawił, że się poznali. – Pozwól, że cię o coś zapytam. Gdybyś się dowiedziała, że na Ziemię przybyli kosmici, wpadłabyś w panikę? Pier przyglądała mu się przez moment. – Pytasz poważnie? – Najzupełniej poważnie. Potrząsnęła głową. – Nie. Myślę, że to by było ekscytujące. Czy wierzysz, że oni naprawdę istnieją? – To niewykluczone – powiedział ostrożnie. Twarz Pier rozjaśniła się. – Serio? A czy mają prawdziwe... to znaczy... czy są zbudowani jak ludzie? Robert roześmiał się. – Nie wiem. – Czy ma to coś wspólnego z tym pościgiem za tobą? – Nie, nic – szybko zaprzeczył Robert. – Powiedziałabym ci coś, ale obiecaj, że nie będziesz na mnie zły. – Obiecuję. – Wydaje mi się, że się w tobie zakochałam – powiedziała to tak cicho, że ledwo ją usłyszał. – Pier... – Wiem, zachowuję się jak kretynka. Ale nigdy przedtem nikomu tego nie mówiłam. Chcę, żebyś o tym wiedział. – Pochlebiasz mi, Pier. – Nie żartujesz sobie ze mnie? – Nie. – Spojrzał na wskaźnik paliwa. – Dobrze by było, gdybyśmy wkrótce trafili na stację benzynową. Piętnaście minut później podjechali na stację. – Tutaj zatankujemy – oświadczył Robert. – Świetnie – uśmiechnęła się Pier. – Zadzwonię do matki i uprzedzę ją, że przyprowadzę do domu przystojnego cudzoziemca. Robert zajechał pod pompę i powiedział do obsługującego ją chłopaka: – Fate U pieno, per favore. – Si, signore. Pier nachyliła się i pocałowała Roberta w policzek. – Zaraz wracam. Robert obserwował ją, jak weszła do środka, by rozmienić pieniądze. Naprawdę jest bardzo ładna – pomyślał. – I inteligentna. Muszę uważać, by jej nie skrzywdzić. Pier wykręciła numer