Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Boję się, boję szeptała. Żałowała teraz,że nie zostaliw śródmieściu, wmieszkaniubabki, że uległa Pawłowi i zamieszkali w tej podupadłej dzielnicy, gdziew rozpadających się, niegdyś stylowych dworkach, w tandetnych robotniczych kamieniczkach gnieździłasię chrześcijańska i żydowska biedota. Tu, wcześniej i odważniej niżw innych punktach miasta, zaczynały grasować pijanebandy opryszków podjudzane przez policję, zasilane bronią przez wojsko. Początkowo ograniczali się do ulic, ale teraz opowiadali ludzie,że już zaKrakowską Bramą wdzieralisię do mieszkań żydowskich bijąci rabując. Bez wspierającej obecności Pawła, bez jękliwejobecnościbabki, do którejprzywykła, teraz bardziej niż przed małżeństwem z Pawłem zaczynała odczuwać niepokój. Wstała. Wysoka, o nogach długich,wysmukłych,wąska talia przechodziław biodra okrągłe, nie rozłożyste jeszcze, alejuż pełne, aidącotulona w ciemny szal, który jak skrzydła spływał z ramion,podobnabyła do wdzięcznej błoniastoskrzydiej ważki, któraearaz wtuli się wkielich kwiatuzanurzając w nim swojąszczupłą,niewielką głowę. Podeszła do paleniska. Piec był 268 duży,sześciofajerkowy, zbudowany w kącie pokoju tworzącym wnękę kuchenną. Otworzyła drzwiczki, wybrała podsuszonedrewienka i pochyliła się, aby podnieść bańkę z naftą. Pochylającsię poczułanagłe mdłości, ucisk pod żebrami, zawrótgłowy, mdłości podpłynęły do gardła. Oparła się ościanę, tam gdzie na stołku emaliowana ponadbijana miednicai dzbanek. Przymknęłaoczy, oddychała głęboko, zawrót głowyzelżał, ale nieustępował. Myślała: "Jestem głodna, nie powinnam była tak długo czekać na Pawła z jedzeniem". Otworzyła oczy. Pokój chwiał się. Jak na biegunach podjeżdżaławgórę etażerka, malowanyna ciemnoczerwone stół z dużą naftową lampą "dwudziestką", ruszał się sufit i chwiałapodłoga. Przytrzymując sięściany, podeszła do łóżka, położyła się. Myślała: Dlaczego on jeszcze nie przychodzi? Dawno już skończył pracę w banku. A może coś się stało? Może jakiśzamachi aresztowali go na mieście? Podniosła się. Z szafki przy kuchennym piecuwyjęłachleb, ukroiła ijadła niechętnie, aleprzekonując samą siebie, że tak trzeba. Pokój już niewirował jej przed oczami, poczuła się lepiej. Sięgnęła po wiadro z czystą wodą stojące przy umywalce. Było lekkie, próżne. Paweł widocznie śpieszył się rano, niezdążyłnapompować wody. Wzięła wiadro iwyszła dosieni. Idący zdołu fetor wspólnego wychodka poruszył w niejmdłości. Schodziła jednakna podwórze trzymając się jednąręką poręczy. Na pierwszym piętrze, gdziekorytarz rozszerzałsię, wspólny, używany przez wszystkich zlew, rzadko czyszczony przez stróża, był nieustannie zapchany. Stała w nimteraz ciemna, tłusta woda. Marynkaprzełknęła ślinę. Uderzyłw nią zgniły, natarczywyodór pomyj. Odwróciła się i biegłaz powrotem nagórę. Pchnęła drzwi, podbiegła do wiadraz brudną wodą i przytrzymując oburącz czoło, wstrząsanaspazmamitorsji, wymiotowała. Chwiejąc się podeszła dołóżka, położyła się ostrożnie, przykryła zieloną chustką, zamknęła oczy. Obudziła się. W szarzejącym świetlepokoju pochylona nadnią twarz Pawła. Marynko, wstań. Prędko. Spakujemy najpotrzebniejszerzeczy, odprowadzę cię do siostry Stefana. Tam bezpieczniej. Usiadła na łóżku, przecierała czoło, pytała sennie: Dlaczego? Nie podoba mi się dziś na mieście. Ja muszę iść,a ciebie niechcę zostawić samej. Szybko, ubieraj się. Musimyzdążyć, zanim się ściemni. Patrzyła, jak wyciągał spod łóżka pleciony koszyk, jak zdej. mował przytrzymujący go drut i pakował jej bluzkę, koszulęnocną, niezręcznie mnąc, upychając. Ten pośpiech nerwowy,tak u niego niezwykły, bardziej ją przeraził niż słowa. Odrzuciła chustt, zeskoczyła z łóżka, trzeźwa, trzęsąc się z zimna, które ją opadło po nagłym przebudzeniu, szeptała: Na miłośćBoską, co się stało? Znałaś Mincmanównę? Dorę? Tak, tak, Dorę. Jej ojciec jest jubilerem i handluje domami. Paweł położył koszyk na łóżku. Marynka pakowała jaśki,ściągnęła nagle z łóżkazieloną kraciastą chustę. Myślała: Może tylko to, co tu, co z sobą, uda mi się ochronić. Razem zamykali koszyk, przekładali drut. Chodźmy już przynaglał śpiesz się! Chcę zdążyć,zanim się ściemni. Paweł szepnęła dlaczego powiedziałeś "znałaś",dlaczego powiedziałeś "czy znałaś"? Przecież ja ją znam, niedawno była na zebraniu, taka wysoka, postawnadziewczyna. Długi rudy warkocz, takie wielkie zielone oczy. Bardzo zapalona. Daj rękę. Prędko. Powiem ci wszystkopo drodze. Zbiegali po schodach. Był wczesny wieczór. Godzina, w której jeszcze jasno,jeszcze różowieją luny na zachodzie, a jużkrecie łapkimroku pełzną po ziemii podnosi się siwy kurznadciągającej nocy. Spojrzałnanią, w więdnącym świetlednia wydała mu się zmieniona: blada bardzo, jakby chora. Nie bój się! Uścisnął jej rękę. Nie bój się, zdążymy. Oninie zaczynają tak wcześnie. Co z Dorą? spytała. Dora nie żyje. O Boże. co, co się stało? Otrułasię. Biegli. Ulice wyludnione, nawet dzieci nie bawiły sięnachodnikach. Na Krakowskim Przedmieściu tylko kilku przechodniów. Zgromadzeni wbramach ludzie rozmawialipółgłosem. Paweł, Bożedrogi, dlaczego ona się otruła? Może tonieprawda? Skądwiesz? Zasapała się, chwytała z trudempowietrze. Przebiegli nadrugą stronę Krakowskiego Przedmieścia, na ulicy Szpitalnejzaczęli iśćwolniej. Rozmawiałem z Mincmanem. Powiedział mi. ŹW Na ulicy sklepy zamknięte. Cisza, Tylko przed bramamimężczyźni, jakby na straży. Ktoś krzyknął: Gdzie teraz chodzicie? Prędzej, ściemnia się. My już niedaleko odkrzyknął Paweł na Namiestnikowską! Widział ich kto? Podobnosą na Lubartowskiej. Dobiegniecie. Tu ich niema w okolicy. Objął ją wpółi ciągnął za sobą, szeptał: Do Mincmana przyszli strażnicy. Pytali, czyon wie, żecórka jest w spisku. Ten stary Mincman bardzo pobożny,w sobotę zawsze u nichświece, ojciec celebruje, modli się. Mówiła mi Dora, żeon pozahandlem i modlitwą świata niewidzi, wszystko inne nieważne. Nie uwierzył strażnikom. Krzyczał, że jego córka ma inne rzeczy w głowie, że za granicę jedziena uniwersytet. Powiedział,że tona pewno przezzawiść ktoś rzucił na niego takie oskarżenie. On nawet wie,kto, domyśla się. Konkurent. Nieraz mu groził i teraz wymyślił takie kłamstwo. Wtedy pokazali mu fotografie: onaw grupie tych, z którychkilkoro jest już na Zamku. Dwaj podobno rozstrzelam w ZimnychDolach. Wtedy Mincman zaczął płakać, błagał, chciał płacić, mówił, że tojedyna córka,ile chcą,on wszystko zapłaci. Powiedzieli, że jak się samazgłosi, może złagodzą wyrok, możeskrócą lata zsyłki. Marynka przystanęła,oparła się o Pawła, dyszała, Tylko chwilę, tylko chwilę odetchnę. Rozglądał się. Ściemniało się, cisza. Skończyła się już ulicaNamiestnikowska. Byli na Rurach Brygidkowskich niedalekozabudowania Skorczyców. Paweł postawiłkoszyk na ziemi