Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Poleżał chwilę, a wreszcie powiedział: - Mama na pewno się denerwuje. Kiedy polecimy do domu? To była dawno umówiona kwestia. Artur czegoś się bał czy po prostu spieszył się na swojego Graala? - Za trzy dni jest rejs na Ilion. Stamtąd nasz dom jest już na wyciągnięcie ręki. - A jutro odchodzi liniowiec na Epsilon Yolantisa. Można też stamtąd. Wyliczyłem, że wychodzi jeszcze szybciej. - Synu, musimy również brać pod uwagę wydatki - pouczył go Key. - Sam wiesz, w jakiej znaleźliśmy się teraz sytuacji... zanim wyciśniemy pieniądze z tych krwiopijców... Pójdę do basenu, a ty się wypoć jak należy. W odległości sześćdziesięciu kilometrów od imperialnego ko- smoportu, nieopodal budynków imperium aTanu, Louis Nomachi rozmawiał ze swoim agentem. - Jest pan... jest pan pewien, że nasze spotkanie jest bezpiecz- ne? - Ekran jest pewny - powiedział pogardliwie Nomachi. - Nie zna pan możliwości naszej służby ochrony... - Za to pan zna nasze! Złotowłose stworzenie niewiadomej płci płaczliwie skrzywiło anielską buzię: - Takie ogromne wymagania... jestem gotów służyć Imperato- rowi, ale... - Masz jakieś „ale" na temat Imperatora? - zainteresował się Louis. - Jeszcze czegoś takiego nie słyszałem! Stworzenie ucichło. - Mam gdzieś twoje problemy. Jestem przekonany, że pieprzysz się z połowąmężczyzn i kobiet waszego gnojowiska. No i mam pew- ność, że film, na którym pieścisz genitalia Bullrata, bardzo ich uba- wi. - Proszę po-posłuchać, powinien mnie pan zrozumieć, jak męż- czyzna mężczyznę... Louis zaniósł się dobrodusznym śmiechem: - Ależ z ciebie dowcipniś... słowo daję. Powinieneś był się uro- dzić wielorazową prezerwatywą, byłbyś na właściwym miejscu. - Właśnie zaczęło mi się układać spokojne życie seksualne... - miauknął tanatolog smętnie. - Niech ci się dalej układa. I pamiętaj: im więcej nam przeka- żesz danych o Ovaldach, tym dłużej zostawimy cię w spokoju. Po- zdrowienia dla ukochanych. Louis poszedł w stronę flaeru. Nie bał się odwracać plecami do ludzi tego pokroju. Dobrze, że większość nie uznaje międzyrasowe- go seksu. Dzięki temu mniejszość staje się pożyteczna dla Służby Specjalnej... Wsiadając do kabiny, pomyślał, że jeśli międzyrasowe stosunki zostaną zalegalizowane, trzeba będzie nastawić społeczeństwo prze- ciwko czemuś innemu. Przeciwko masochizmowi, homoseksuali- zmowi albo pocałunkom w usta - coś się wymyśli. Nie można przecież stracić tak wygodnej kategorii informato- rów. Rozdział 9 Na betonowej gładzi lądowiska dwustumetrowy liniowiec wy- dawał się niewielki. Grube szkło skutecznie izolowało wszelkie dźwięki. Samochody kursujące od budynków do liniowca i z powrotem wyglądały jak zabawki bogatego dziecka. Takiego jak Artur van Curtis na przykład, pomyślał Key. Ale nie czuł już poprzedniej wrogości do chłopca. W końcu to on go wycią- gnął. Motywy były nieważne - grunt, że wyciągnął. Obok nich przez poczekalnię przeszła kolejna grupa pasażerów. Najbogatsi obywatele Wielkiej Rosji woleli nie emigrować na Kai- serland czy Segun, lecz od razu na inną planetę. Zapewne, jak to zwykle bywało, najbogatszymi okazywali się ci, którzy rozpętali wojnę. Kobiety w futrach, mężczyźni w garniturach, skromnych tyl- ko na pierwszy rzut oka; wystrojone dzieci. Wiele osób prowadziło na smyczy pieski, nieładna ciemnolica paniusia niosła na rękach kota. - Bardzo tęsknię za mamą - powiedział Artur. - Nie marudź, synu - odparł spokojnie Key. - Naprawdę tęsknię! Key przystanął i zajrzał Arturowi w oczy. Chłopiec był na kra- wędzi histerii. Dlaczego? Rwał się do nieistniejącej matki? Albo do tej prawdziwej, której Key nigdy nie widział? - Chłopcze, weź się w garść. - Key pogłaskał Artura po twarzy. Dłoń zwilgotniała. - Co się z tobą dzieje? Artur milczał. Curtis van Curtis zdobył swoją pozycję nie tylko szczęściem, pancernym tyłkiem i umiejętnym podejściem do ludzi. Miał dosko- nałą intuicję, jak ta wspaniała kobieta Izabela z miejscowego wy- działu Służby. Artur mógł tę intuicję odziedziczyć. - Chodź, zobaczmy, co da się zrobić, synu. - Key wziął Artura za rękę i podeszli do kasy. - Miejsca jeszcze są- oznajmiała ochoczo dziewczyna w sta- romodnych okularach. - Luks, pierwsza klasa, bussiness class... Na malutkiej, odwróconej w stronę Keya tablicy wyświetliły się cyfry. Key podrapał się w kark. - A... przepraszam... w drugiej klasie?... - Na takich odległościach nie latają statki z drugą klasą - po- wiedziała kasjerka surowo. Jednak kiedy zerknęła na błagalną minę Artura, zmieniła ton. - Kłopoty finansowe, proszę pana? - Tak... Rozumie pani, musimy dotrzeć na Endorię, a nasz sta- tek... przecież sam jestem pilotem, handluję... handlowałem... - Zobaczmy, co możemy dla pana zrobić... - palce dziewczyny ^trzepotały nad klawiaturą. - Wiek chłopca? Louis obracał w rękach dyskietkę. Zuch tanatolog. Kanalia, ale zuch. Trzydniowy zapis pamięci Keya Ovalda! Może tam i były bzdu- ry niegodne uwagi, ale już sam fakt istnienia takiego nagrania to sensacja. Oto moralność aTanu. Oto cena nieśmiertelności! Włożył dyskietkę do komputera i zaczął dopasowywać wideo- adaptację. Przeklęty aTan wykorzystywał własne komputery, pro- gramy i kody... - A więc, biorąc pod uwagę wiek dziecka, brak bagażu, wolne miejsca w rejsie, waszą przesiadkę na Yolantisie na statek naszej kompanii... cena wyniesie czterdzieści osiem procent pierwotnej! - Kasjerka wzruszyła ramionami, jakby ją samą zdumiał otrzymany rezultat. - Tato... -wyszeptał Artur. - Proszę się spieszyć z podjęciem decyzji, można wsiada/jesz- cze tylko przez piętnaście minut. - No, z takiej okazji nie można nie skorzystać! - machnął ręką Key. - Bierzemy. Wsunął pod przezroczy sta tarczę kasy dokumenty i położył kar- tę kredytową na panelu interfejsu. - Honorujecie kartę aTanu? - zapytał. - Oczywiście..