Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Wypadki śmiertelne zdarzają się w dalszym ciągu. Zmieniliśmy taktykę. Zaczęliśmy budować wysunięte placówki, będące samodzielnymi bazami, mogącymi działać niezależnie od siebie. Ich lokalizację konsultowaliśmy z geologami, sejsmologami, meteorologami, a nawet z wulkanologami. Efekty panowie znają - dwie placówki zniszczone przez trzęsienia ziemi. Sprowadziliśmy najnowocześniejsze wozy bojowe. Jest to wóz-ideał, wóz, który każdemu żołnierzowi śni się po nocach. Obsługę ich powierzyliśmy starannie dobranym żołnierzom. Dwa wozy powinny, zgodnie z założeniami operacyjnymi, zająć lub zniszczyć stolicę mieszkańców tej planety. A efekty? Żołnierze zginęli, a wozy zostały podpalone. - To niemożliwe! - ktoś zaprotestował. - Tubylcy nie znają plazmowców. - Nie wiem, jaką broń znają, a jakiej nie znają. Wiem natomiast, że to my przeszliśmy do defensywy, i chciałbym zapytać panów specjalistów, dlaczego. Nikt jednak nie zabierał głosu. Każdy w milczeniu przeżuwał klęskę strategii i techniki, klęskę systemu logistycznego, klęskę poniesioną z... Właśnie - z czym? Wielu oficerów miało już dość tej wojny i chciało uciec z tej planety. Ale wszyscy znali dobrze ambicje Komandora i nie wierzyli w szybkie wyplątanie się z krwawej awantury. Wobec ciszy Komandor kontynuował swoje wystąpienie. - Straciliśmy najlepszy sprzęt i najlepszych żołnierzy! To nie może ujść płazem! Ta banda dzikusów drogo za to zapłaci! Wiem, że są tacy, którzy chcieliby uciec, wrócić na Ziemię lub jakąkolwiek skolonizowaną planetę! Zwracam uwagę, że wszelkie oznaki buntu, paniki czy wahania będę tępił szczególnie ostro. Panowie wiedzą, co przez to rozumiem. - Żołnierze są zdenerwowani. Niepewna sytuacja, znaczne straty... - Żadnych tłumaczeń! - Proponuję podnieść dodatek za ryzyko z czterystu do ośmiuset dolarów. To powinno zachęcić żołnierzy do służby tutaj. - Na razie nie podpiszę takiego rozkazu. Ale propozycję przemyślę - odpowiedział Komandor. - Pieniądze mogą zatrzymać dużą część żołnierzy. Ale tchórze odejdą, wcześniej czy później. Im wcześniej, tym lepiej. Nie będą siali paniki. Aha, mam jeszcze jedną wiadomość. Niedługo otrzymamy pociski rakietowe klasy ziemia - ziemia i powietrze - ziemia. Mam nadzieję, że one załatwią tych dzikusów. V Zgodnie z dworskim ceremoniałem kapłan ucałował ręce i stopy króla. - Co cię sprowadza, strażniku mądrości? Mój wysłannik powiadomił mnie, że chcesz sprowadzić na dwór wojownika z nieba. - O najwyższy władco! Sprawy skomplikowały się. Śpieszę donieść, że wojownicy niebios szykują nową broń. Będzie to żelazny ptak spadający na nasze miasta prosto z nieba. - Czy nie ma już dla nas ratunku? - Jest - odrzekł spokojnie kapłan. - Ten ptak zostanie zniszczony przez innego ptaka. Ci, którzy posiedli mądrość, już nad tym pracują. Możesz mi wierzyć, że nie zawiodą. - Strażniku mądrości! Wasza Wielebność! Dzięki za to, co czynisz! Czego Ci potrzeba? Mów, a wszystko, co zechcesz, będzie Ci dane! - Na razie nic nie potrzebuję. My żyjemy mądrością. Każ tylko, najwyższy władco, budować świątynie mądrości w różnych miejscach i osiedlaj w nich tych, którzy pragną posiąść wiedzę. Ó to tylko cię proszę, najwyższy władco! A tych żelaznych ptaków musi być dużo, bardzo dużo, jeżeli chcemy wygrać wojnę z wojownikami z nieba. - Mój pradziad prowadził wojnę z wojownikami z nieba, mój dziad i mój ojciec prowadzili takie wojny. Oni wygrali je. Dlaczego ja miałbym przegrać? - Wódz wojowników z nieba, którzy są teraz na naszej ziemi, nie może zrozumieć, że przegrał. On będzie walczył dalej. Dlatego jest bardziej niebezpieczny niż inni. A teraz, władco najwyższy, pozwól odejść twojemu wiernemu słudze. Król powiedział "pozwalam" i kapłan natychmiast wyszedł. VI Jones awansował - został komendantem placówki numer trzy. Na pierwszej odprawie wyłożył swoje credo. Zażądał bezwzględnego, ślepego posłuszeństwa. Oświadczył, że będzie ostro i zdecydowanie karał każdy przejaw buntu lub tchórzostwa. Nie omieszkał zaakcentować, że bardzo mu zależy na zdobyciu Tolledo