They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Półcienie plam łączyła szara sieć. Cały ten popielaty krajobraz przesuwał się pod nimi. - To przypomina tunel - zauważyła Lieserl. - Wydaje mi się, że mogłabym zajrzeć do niego i zobaczyć samo serce Słońca. - Obawiam się, że to iluzja. Plama jest ciemna tylko z racji kontrastu z otaczającymi regionami. Jeśliby wyciąć duży zespół plam i zawiesić w przestrzeni, byłaby jasna jak Księżyc w pełni, widziany z Ziemi. - Niemniej jednak iluzja głębi jest uderzająca. Teraz asocjacja plam przesuwała się pod nimi, tworząc coraz to nowy obraz z racji szybko przekształcającej się perspektywy. - Oczywiście wiesz, że wygląd Słońca zależy od naszego miejsca obserwacji - wyjaśnił niepewnie Scholes. - Kadłub statku jest prawie idealnie refleksyjny. Nadmiar ciepła jest odrzucany w przestrzeń za pomocą bardzo silnych laserów kadłubowych. „Jeździec” praktycznie chłodzi się sam. Statek widziany z zewnątrz świeci na tle fotosfery... - Scholes miał niemiłe wrażenie, że plecie trzy po trzy. - Wydaje mi się, że co nieco rozumiem. - Wskazała delikatną szponiastą ręką na rozjaśnioną powierzchnię. - Ale te zarysy są oczywiście realne. Na przykład zespół plam. - Tak. Tak, oczywiście. „Na Letę - pomyślał nagle. - Czy ja nie traktuję jej z góry?” Polecono mu pokazać widoki tej dziwnej staruszce, urządzić jej standardowy VIPowski oblot Słońca. Ale nie miał o niej żadnych wiadomości - całkiem możliwe, że wiedziała o wiele więcej na temat tego, co opisywał, niż on sam. Superet, Święty Kościół Światłości, był sławny ze swojej skrytości. Równie niejasny był program tunelu czasoprzestrzennego i rola, którą staruszka miała w nim odegrać... chociaż po tym jak traktowało ją kierownictwo od chwili przybycia w okolice Słońca, wszyscy byli świadomi, że jest zasadniczym elementem całej sprawy. Obchodzono się z nią jak z jajkiem. Ale ile wiedziała? Z uwagą wpatrywał się w jej ptasi profil. Być może nie byłaby tak drapieżnie groźna, gdyby nie siwe włosy ściągnięte w twardy koczek. - Czy ten proces schładzania nie jest podstawą działania sondy czasoprzestrzennej? No, bo jak inaczej mogłaby zanurzyć się w Słońcu? - spytała. - Tak, w tym rzecz - przytaknął z wahaniem. - Cały proces sprowadza się do tego, aby odprowadzać nadmiar ciepła szybciej niż jest wchłaniane. Będziemy odprowadzać ciepło Słońca tunelem czasoprzestrzennym, chroniąc zespół sztucznej inteligencji; dokładniej mówiąc, planujemy wykorzystać tę energię jako zastępcze źródło paliwa dla Totha... Poprawiła się na fotelu, sztywna i ostrożna, jakby bała się, że coś sobie złamie. - Doktorze Scholes, proszę mi powiedzieć. Czy będziemy spadać swobodnie? To go zaskoczyło. Spojrzał na nią. - Podczas tego lotu, w „Jeźdźcu Światła”? Patrzyła na niego spokojnie, czekała. - Obecnie jesteśmy na orbicie Słońca, w takiej odległości, że potrzebujemy około trzech godzin na jedno okrążenie... Zrobimy pełne kółko. Potem wrócimy na Totha... Ale całą drogę pokonamy z niewielkim przyspieszeniem, tak że ledwo co poczujesz. Czemu pytasz? - Zawahał się. - Źle się czujesz? - Nie. Ale nie ręczę za siebie, jeśli przyspieszenie przekroczy kilka g. Widzisz, nie jestem już taka twarda jak kiedyś. - Mówiła zaskakującym tonem, pełnym dezaprobaty pod własnym adresem, smutnym, może z nutką urazy, złości. Skinął głową i odwrócił się. Zapomniał języka w gębie. - O rany. - Niespodziewanie uśmiechnęła się, odsłaniając pożółkłe zęby. - Przepraszam, doktorze Scholes. Wiem, działam nieco onieśmielająco, prawda? - Nieco. - Uśmiechnął się trochę zbyt szeroko, żeby to mogło być szczere. - Tak naprawdę, nie wiesz, co masz o mnie sądzić, no nie? Rozłożył ręce. - Szczerze mówiąc, sęk w tym, że nie znam twojego zakresu wiedzy. - Zawahał się. - Nie chciałbym się wymądrzać, ale... - Nie podchodź tak do tego. - Niespodziewanie położyła mu rękę na dłoni; palce miała jak wyschnięte patyczki, ale ta ręka była zaskakująco ciepła, chociaż pomarszczona jak stara skórzana torebka. - Jesteś wspaniałym przewodnikiem. Zakładaj, że nie wiem niczego; traktuj mnie jak głupią turystkę. - Jej uśmiech przeszedł w coś innego, prawie w szelmowską minę, i nagle Scholes przestał mieć wrażenie, że obwozi gościa spoza Galaktyki. - Jak jakiegoś rozpróżniaczonego polityka, albo nawet szychę z Superet. Na przykład, opowiedz mi o plamach słonecznych. Roześmiał się. - W porządku... Żeby to zrozumieć, musisz poznać strukturę Słońca. Jest zbudowane jak matrioszka. W sercu ma potężny reaktor termojądrowy o średnicy trzystu tysięcy kilometrów. Ten rejon - jedna czwarta Słońca - odpowiada za prawie całą jego jasność, energię świetlną. Dalej jest rzednąca plazma. Fotony - ładunki promieniowania emitowanego z jądra - przechodzą przez tę radiacyjną warstwę, wpadając co jakieś dwa centymetry na neutron lub elektron. Pojedynczy foton potrzebuje milionów lat na przebicie się poza Słońce. Im dalej od jądra, tym bardziej spada gęstość, temperatura i ciśnienie, aż w końcu - w czterech piątych odległości od środka - elektrony łączą się z neutronami, tworząc atomy. Na tym poziomie atomy są zdolne absorbować energię, w przeciwieństwie do nagich neutronów plazmy. Można powiedzieć, że fotony z trudem wyrwawszy się z płynnego jądra, uderzają o mur. Cała ich energia jest przechwytywana przez atomy. Gaz nad wspomnianym murem - jak ogrzewany garnek z wodą - reaguje, dokonując konwekcji. Gorąca materia unosi się w górę, chłodna materia opada w dół