They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

- Kane! - krzyknął ktoś histerycznie. Najemnicy rozpierzchli się w ucieczce. Z wściekłym rykiem obłąkania, Kane puścił się za nimi w pościg. Nie myśląc o niebezpieczeństwie, wyprzedził ich. Zbyt długo polowały na niego szakale - raniony lew wrócił, by zabić. Stundorn marnował cenne sekundy, nakręcając korbką cięciwę kuszy. Refleks miał fatalny, jego towarzysze zostawili go samego. Kiedy odrzucił bezużyteczną broń, próbując dobyć miecza, piekielne ostrze Kane'a rozpłatało go niemal na pół. Inni nie próbowali nawet przeciwstawić się jego impetowi. W gorączkowej ucieczce przed wyjącem demonem, Nattios mylnie ocenił odległość od krwędzi zbocza; jego krzyki utonęły w odmętach rzeki. Kane pędził za najemnikami. Następnego zabił, wbijając w jego ciało miecz po rękojeść i przeszywając kręgosłup. Ci co ocaleli, rozproszyli się po lesie, lecz i tam Kane wybił ich do ostatniego. Bestialsko trzaskał ich czaszki o kamienie, póki w dłoniach nie zostawała mu tylko miazga. Gorejący gniew minął i Kane zakończył swój krwawy wysiłek: W mrocznym lesie usłyszał czyjś urwany krzyk. Pod ciemnymi sosnami cienie szumiały echem śmierci. Kane zakasłał i potrząsnął głową. Kiedy uspokoił się zupełnie, wróciła świadomość niebezpieczeństwa. Czy Pleddis słyszał zgiełk ataku? Czy ktoś zdołał uciec i ostrzec go o pojawieniu się poszukiwanego? Nie stanowiło to dla Kane'a poważnego problemu; miał poczucie o wiele fatalniejszej groźby, bliższej z każdą minutą. Z wyzwaniem spojrzał na rozciągające się przed nim wzgórze. W blasku czerwonej tarczy księżyca wznosiło się Krucze Wzniesienie. Na jego szczyt prowadziła ścieżka. Niedaleko przed nim, podążała nią Ionor z dzieckiem - ale jak daleko? Kane zatrzymał się na chwilę, żeby naładować kuszę Stundorna i złapać oddech - ta broń, o stalowej cięciwie, potrafiła zabić z pięćdziesięciu metrów, a może będzie mógł podejść bliżej... Wkładając w marsz ostatni wysiłek, Kane posuwał się naprzód ku Kruczemu Wzniesieniu. Koszmar nachodzącego niebezpieczeństwa nie zagłuszył zmęczenia, jakie z każdym następnym krokiem odczuwało jego ciało. Klesst przystanęła nagle i chwyciła się poły płaszcza Ionor. - Mamo, wracajmy. Jestem zmęczona. - Chodź, Klesst. To niedaleko. Jeśli nie przestaniesz jęczeć, dam ci klapsa. Matczyne klapsy bolały, tym bardziej, że czuła w nich gniew. - Mamo, ja się boję tego miejsca. Żołnierze są daleko za nami. - Powiedziałam, chodź! - Ionor podała jej ramię, a kiedy Klesst zaczęła iść, cofnęła je z powrotem. Zawsze starała się nie dotykać dziecka... Tak było lepiej. - Mamo, wydaje mi się, że znam tę okolicę. - Pewnie często się tutaj bawiłaś. - Nigdy. Wszystkie dzieci omijają to wzniesienie, a ja nie oddalam się tak od domu. Ionor energicznie parła do przodu, niecierpliwie zwalniając krok, aby dziewczynka mogła dotrzymać jej tempa. Klesst nie należała do niej. Była Kane'a - częścią zrabowaną z jej ciała. Ukradzioną. Zgwałconą, zhańbioną i ograbioną. Klesst nie była jej córką - to wiedziała od początku. Była jak rak zaszczepiony w jej ciało przez Kane'a, z którego w bólu została oczyszczona. Prawie. Dziecko żyło obok niej. Gdyby miała dla niego miłość, wszystko wyglądałoby inaczej, ale miłości nigdy nie było. Nie czuła wobec Klesst większej winy, niźli wobec guza nowotworu, wyciętego i zniszczonego przez chirurga. Za parę minut będzie po wszystkim. Siedem lat nienawiści. Klesst nie poczuje bólu. Nie tak, jak... - Mamo, to wygląda jak miejsce z mojego koszmaru. - Uspokój się, Klesst. - Nie, Mamo! Ja wiem, to jest to samo miejsce. Obok tej wielkiej skały na szczycie pojawia czarny ogar, a za nim ta czarna postać. - Głos Klesst podniósł się w przestrachu. Ionor spochmurniała. Miała nadzieję uniknąć fizycznego kontaktu - użycia siły wobec dziecka, choć pod płaszczem, na wszelki wypadek, trzymała przygotowany zwój sznura. - Nie bój się, Klesst. Kiedy dotrzemy do tego głazu, zobaczysz, że nie ma tam ani żadnego psa, ani jego pana; nie będziesz już miewać tych dziwacznych koszmarów. - Wciąż się lękam - wyszeptała Klesst, a jej oczy rozszerzył strach. - Chodź, szybko. Klesst wolniutko stąpała do przodu. Nie chciała rozzłościć matki. Kiedyś myślała, że jeśli nigdy jej nie zdenerwuje, matka zapomni tę straszną rzecz, którą kiedyś zrobiła - aczkolwiek nie wiedziała, co mogło być ową zbrodnią. Teraz wątpiła, czy to się kiedykolwiek stanie. Jej sowie oczy ujrzały nagi, skalny szczyt. Ionor uleciało z pamięci - jeśli w ogóle wiedziała - jak dobrze dziewczynka widzi w ciemności. - Mamo! - krzyczała Klesst, wyrywając się. - Widzę ich. Czarnego ogara i jego pana. Czekają w cieniu tych wielkich kamieni przed nami. Pies widzi mnie również. Czy nie widzisz, jak żarzą się jego ślepia? - Podejdź tu, do diabła! - warknęła Ionor, sięgając po sznur. W nagłej żądzy pojmania przerażonej dziewczynki potknęła się o wystający korzeń. - Wracaj natychmiast! - jęknęła,. rozłożywszy się przed uciekającą córką. Dla Klesst była to chavila ostatecznej trwogi. Kluczyła, zbiegając szlakiem w powrotną stronę, a panika dodawała jej biegowi szaleńczego impetu. Ionor zawołała za nią ponownie, potem oszczędzała oddech, żeby dogonić dziewczynkę. Klesst nie mogła uciec daleko