Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
.. Ja również tworzyłam niegdyś zamiar opisania jej rysów, losów, duszy, razem z tłem, na którym poruszała się i była, ale życie, strumień wartki porwał ją i uniósł w krainę niepamięci. Teraz usłyszałam szmer strumienia powracającego, który mi ją odnosił ubraną w korale wspomnień i w srebrne dzwonki pieśni. Pieśni bywają różne. Ptak wszelki śpiewa podług przyrodzenia swego: potężnie lub z cicha, z szumem płomienia lub ze słodyczą miodowej patoki. Ale gdyby śpiewaków drobnych, polnych, cicho dzwoniących zabrakło, w wielkim chórze pocieszycieli świata powstałaby pustka, w harfie, która ludziom przygrywa do życia, pękłaby struna, po której zapłakaliby drobni, polni, cisi... O polnej, prostej – choć i nie prostej – dziewczynie popłynęła pieśń odpowiednia przyrodzeniu jej i memu, ale że pan sprawił, iż popłynęła, o tym panu oznajmiam, a że rozjęły się szczypce gaszące płomię ducha i odjął się gwóźdź przybijający do ziemi jego skrzydło – za to panu dziękuję. Wnioski zaś z wydarzenia tego takie: nikt czyniąc dzieło swoje nie wie, gdzie, kiedy, u kogo uderzy z dzieła tego grom i blask. Twórca powiada sobie niekiedy: »Biada mi! Oto czyniąc wciąż, nie uczyniłem nic. ścigając ideał sztuki mej, zaledwie część drogi ku niemu ubiegłem! Linią czy barwą, czy słowem, śpiewem, a któż jest na ziemi, kto by serce chciał cieszyć pieśniami moimi? Zwątpienie i zniechęcenie to dwaj katowie, którzy twórcę wiodą na Golgotę. A tymczasem przez niego do życia wywołane i w pieśń zaklęte słowo czy linia, czy barwa, czy kształt, lecą światem i sypią skry, z których wiele na nizinach jałowych lub jadowitym zielskiem porosłych marnie zginąć musi, ale i ta, i owa dotknie po drodze ziarna, które za – kiełkuje, krzaku, który zakwitnie, westchnienia, które przemieni się w uśmiech, wpadania, które podźwignie się do lotu. Rozpylona woda kryniczna i rozpylone wino wytryskują na szerokie obszary ludzkości spod nielicznych rąk twórców, którzy ani wiedzą, ani zgadują, kędy padnie ta rosa i co sprawi. Męka to jest dla nich, bo prawie nigdy nie podnoszą do ust tego dojrzałego owocu szczęścia, który daje pewna świadomość własnych siejb i żniw; rozkazem to jest dla nich, bo niwom spragnionym, kwiatom więdnącym, sercom mdlejącym, piersiom, które wzdychają, skrzydłom, które opadają, wody krynicznej i wina odmawiać im nie wolno w imię braterstwa ludzkiego i Boga. Za kroplę tej rosy, która w postaci Anastazji« na mnie spadła, dziękując dzieło to ołówka pana piórem swym ilustruję. El. Orzeszkowa I Czerwone słońce sierpniowe spływało po niebie pogodnym za Niemen błękitny, za ciemny szlak boru, a tuż przy ostatnich domostwach Tuczyniec, na błoniu przez trzody wydeptanym odbywało się igrzysko niedzielne. Trzody też cale stamtąd nie zniknęły, lecz tylko zabawie ludzkiej miejsca ustępując obrzeżyny błonia usiały plamami pstrymi, gdzie też i mali pastuszkowie klaskali z batów albo nie wiedzieć po co hukali tak rozgłośnie, że się to hukanie rozchodziło po polu szerokim, za błoniem wielką szmatą żółtości rozciągniętym, i nad którym leciały dźwięki muzyki skocznie przygrywającej do tańca. Bo i czemuż ludzie poweselić by się nie mieli, skoro niwy są pożęte, stodoły pełne, a głowy, choć i nie całkowicie od wszelakiego frasunku wolne, wszakoż w rozum swój, że podołać mu potrafi, dufające. Dwaj Tuczynowie na skrzypcach grają, jeden wtóruje im na basetli, a Franek Glinda (brat tej Ewki, która to od dawna i nieszczęśliwie w Mrukowym synu się kocha), za bęben porwawszy wali weń co siły do taktu basetli i skrzypcom. Taka się z tego utworzyła muzyka wesoła a huczna, że u obrzeżyn pola pastuszkowie porywają się za ręce i wśród pstrej trzody na bosych nogach kręcą się, jakby poszaleli, zaś słońcu to nieco tylko trza się przypatrzyć, aby ujrzeć, że na swej czerwonej twarzy ma ono usta szeroko od uśmiechu rozciągnięte i, zda się, tuż, tuż z rozweselenia wielkiego zęby wyszczerzy. Bo i kto mi to mówił, że na twarzy słonecznej maluje się zawsze albo wesołość, albo smętek, albo gniew, albo tęsknota? A! pamiętam! Mówiła mi o tym nieraz Anastazja z samotnej chaty pod dzikimi gruszami wśród pola stojącej