Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
- Co mi przyjdzie z portretu? Potrzebny mi jest afisz. Proszę cię Henryku. Te występy w Londynie znaczą dla mnie wszystko. Jeżeli będę miała powodzenie, mój impresario obiecuje mi na przyszły rok angaż w Nowym Jorku. Zresztą twoje afisze przynoszą szczęście. Weź na przykład Yvette Guilbert. Czy myślisz, że zaszłaby tak daleko, gdyby nie twój afisz? A Loie Fuller? A May Milton? A ten irlandzki wycirus, May Belfort? Cała jej sztuka polega na tym, że chodzi po scenie w nocnej koszuli z kotkiem na ręku i piszczy: "Mam małego, czarnego kotka! Mam małego, czarnego kotka!". Z czego się śmiejesz? - Z niczego - krztusił się chwilę. - Myślałem właśnie, że byłoby bardzo cicho na świecie, gdyby kobiety przestały sobie wydrapywać oczy. A teraz - ciągnął dalej, gdy kelner postawił na stole wazę - zapomnij o May Belfort i jedz zupę, póki gorąca. Zmrużonymi przyjaźnie oczami patrzył, jak nalewa sobie zupę na talerz. - Ujechałaś kawał drogi przez tych kilka lat, prawda, Jeanne? Pomyśl tylko! Zaledwie pięć czy sześć lat temu tańczyłaś w "Moulin Rouge", a teraz, w dwudziestym dziewiątym roku życia, jesteś wszechświatową gwiazdą. Szybko podniosła oczy znad talerza. - Nie w dwudziestym dziewiątym, tylko w dwudziestym piątym. - Jak to? Czy to możliwe? Powiedziałaś, że urodziłaś się w 68 roku. - Wszystko mi jedno. Mam dwadzieścia pięć lat. - I dodała z rozbrajającym uśmiechem: - Już czwarty rok mam dwadzieścia pięć lat i zamierzam jeszcze jakiś czas zachować ten sam wiek. Byli starymi przyjaciółmi, toteż rozmowa od razu potoczyła się łatwo. Wspominali "Moulin Rouge", "Folies", "Casino de Paris" i wiele innych music_hallów, gdzie Jeanne pracowała przygodnie w swojej zygzakowatej drodze do kariery gwiazdy. Jedli powoli przerywając raz po raz, żeby kiwnąć ręką albo zamienić parę słów ze znajomymi przy sąsiednich stolikach. - W zeszłym tygodniu byłam z przyjaciółmi na Montmartre. - Poczekała, aż kelner poda jajecznicę. - Jedz, Henryku, nawet jeśli nie jesteś głodny. Wszystko tak się zmieniło, że się prawie zorientować nie mogłam. Sami turyści i cudzoziemcy. - Wiem. Gdyby nie pani Loubet, pewnie bym się stamtąd wyprowadził. Ale oboje za długo tam mieszkamy. - O, idzie ta mała szelma - szepnęła Jeanne Avril kiwając przyjaźnie ręką May Belfort, która wchodziła do kawiarni w towarzystwie dostatnio wyglądającego pana. - Ma przy sobie swoje konto bankowe. Henryk nie odwrócił głowy i w zamyśleniu wpatrywał się w talerz. Tak, Montmartre zmienił się. Stał się odpychający i kosmopolityczny. Stał się miejscem nocnych rozrywek nie tylko Paryża, ale całego świata, czymś w rodzaju jarmarku skomercjalizowanej rozpusty, dokąd właściciele kabaretów i domów publicznych ze wszystkich zakątków kuli ziemskiej zjeżdżali po towar. "L.ely" było zamknięte tak jak większość dawnych lokali. Na ich miejsce powstała cała mgławica nocnych barów: panował w nich sprzyjający półmrok, spotykali się tam zboczeńcy obu płci, kokainiści, morfiniści. - O czym myślisz? - zapytała go Jeanne. - Jedz jajecznicę. Głos jej wyrwał go z marzeń. - Czy wiesz, Jeanne - powiedział myśląc głośno - gdybym miał wszystko zacząć od nowa, nie wiem, czybym zrobił afisz dla "Moulin Rouge". Zidler zbił na nim majątek, ale tak w ogóle afisz zrobił dużo złego. Pamiętam... - Gdzie jest Georges? - zaniepokoiła się Jeanne patrząc niecierpliwie na zegar. - Mieliśmy się spotkać po przedstawieniu