Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Niewykluczone zresztą, że pożar mógł wybuchnąć na skutek braku zwykłych środków ostrożności, o co w warunkach wojennych nie było trudno. 259 gorącym uczynku, lecz nie był w stanie powstrzymać fali podpaleń, która obejmowała całe dzielnice. Rostopczyn zabrał ze sobą także miejskie oddziały straży pożarnej i pompy, Francuzi nie mogli więc wiele zdziałać przeciwko rozszerzającym się pożarom. Gdy Moskwa znalazła się na krawędzi zniszczenia z inicjatywy i w wyniku działania własnych mieszkańców, żołnierze Napoleona zaczęli ją plądrować. Poszukiwali żywności, a potem co bardziej wartościowych przedmiotów. Bonaparte życzył sobie jednak, by dawna stolica Rosji, ze względu na przepiękną architekturę, nie uległa zniszczeniu. Większość jego oddziałów stacjonowała poza miastem, zwłaszcza pułki niefrancuskie, lecz gdy żołnierze ujrzeli, że Rosjanie palą wszystko, szybko wyruszyli, by "ocalić" z płomieni co się da. Gdy do Petersburga dotarły wieści o okupacji Moskwy, dworzanie i członkowie rodziny carskiej zaczęli namawiać Aleksandra do podjęcia starań o pokój. Przodowali w tym brat cara, wielki książę Konstanty, i ich matka, wokół której zawiązała się wkrótce grupa zwolenników rozejmu. Aleksander jednak nie poddawał się. Odmawiał wszelkich dyskusji na temat zawieszenia broni. Cesarz Francuzów był przekonany, że upadek Moskwy przywiedzie Rosjan do stołu negocjacyjnego, i niecierpliwie oczekiwał na sygnał gotowości do rozmów, który nie nadchodził jednak. Podczas pierwszych dwóch tygodni okupacji miasta nie docierały do niego ponadto żadne wieści o armii Kutuzowa. Wydawało się, że zapadła się pod ziemię. Gdy patrole przyniosły wreszcie pierwsze nowiny, cesarz zrozumiał, co się stało. "Stary lis", jak nazywał Kutuzowa Napoleon, wycofał armię w bezpieczne miejsce na odpoczynek i uzupełnienie sił w części kraju, do której nie dotarła wojna. Bonaparte znalazł się w pułapce - w mieście, o którego zdobyciu od dawna marzył. Zapewne nie tak wyobrażał sobie spełnienie marzeń. Zbliżała się zima, było już więc za późno na pościg za siłami "lisa" lub marsz na Petersburg. Cesarz obawiał się ponadto, że gdyby pomaszerował teraz na zachód, jego sprzymierzeńcy, a zwłaszcza dwulicowi Austriacy i Prusacy, uznaliby to za oznakę słabości i nie tylko opuściliby jego obóz, lecz ponadto zaatakowali kolumny wojsk wycofujących się z Rosji. Nie mógł zrozumieć, dlaczego uparty car nie prosi o pokój. Jedyny kontakt sił francuskich z rosyjskimi miał miejsce pomiędzy kawalerią marszałka Murata i Kozakami atamana Płatowa. Przez pewien czas między tymi dwoma formacjami zaistniał nawet nieoficjalny rozejm, żołnierze spotykali się i ramię w ramię spożywali posiłki. Murat z zadowoleniem dowiedział się, że słynny przywódca kozacki i jego żołnierze bardzo go poważają, co więcej. Płatów rozkazał, że gdyby nadarzyła się taka okazja, Murat powinien zostać pojmany, lecz nie zabity. Kozacy podziwiali odważnego marszałka, który miał zwyczaj prowadzić swoje oddziały do walki, jadąc na ich czele w kolorowym mundurze i kapeluszu z piórami, jakby nie zwracał uwagi na własne bezpieczeństwo. Tymczasem codzienne życie Wielkiej Armii stawało się nie do zniesienia. Każdy z żołnierzy obłowił się wprawdzie luksusowymi skarbami, w rodzaju futer i klejnotów, lecz najdroższym i coraz mniej dostępnym dobrem pozostawała żywność. Brakowało także butów, nader ważnych wobec nadchodzącej zimy. Resztki żywności, jakie pozostawili w Moskwie uciekający mieszkańcy, spłonęły podczas pierwszych pożarów miasta, oddziały kawalerii zaczęły więc wybijać swoje wierzchowce, żeby mieć czym zaspokoić głód. Na domiar złego wkrótce 260 nastała chłodna, nieprzyjazna aura, co zwiększyło podatność osłabionych żołnierzy na choroby, które zaczęły zbierać obfite i śmiertelne żniwo. Padła większość pozbawionych paszy koni pociągowych - przez miesiąc, który Napoleon spędził w Moskwie, zginęło ich około 20 tysięcy. Na oczach wodza Wielka Armia rozpadała się w murach ogromnego, sławnego historią miasta, jemu zaś pozostawało tylko jedno rozwiązanie, przed którym wzdragał się do tej pory - wycofać resztki swoich sił i starać się dotrzeć do Polski