They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Czerwone światło przedarło się przez szkło i zakrywającą je zasłonę. Anglich przykucnął, by go nie było widać przez szybę, i zgarbiony przemknął się pod boczną ścianę. Szybko rozejrzał się po hallu i zatrzymał wzrok na ciemnej budce telefonicznej. — Wpadłem w pułapkę — szepnął, wcisnął się do budki i skulił, zostawiając małą szparę w drzwiach. Na werandzie zatupotały czyjeś kroki; skrzypnęły otwierane drzwi. Ktoś wszedł do hallu i zatrzymał się. — Cisza i spokój, co? — rozległ się gruby głos. — Jak nic, fałszywy alarm. — W każdym razie zajrzyjmy pod cztery B — odparł inny głos. Kroki przeszły przez hall na parterze i wróciły. Wkrótce zabębniły na schodach, a potem w korytarzu na piętrze. Pete Anglich otworzył budkę, prześliznął się do drzwi wyjściowych i przykucnął, mrużąc oczy przed ostrym czerwonym światłem. Dostrzegł ciemną sylwetkę radiowozu przy krawężniku i jego reflektory oświetlające wyszczerbiony chodnik. Nie mógł jednak zajrzeć do wnętrza samochodu. Westchnął, otworzył drzwi i szybko, choć bez pośpiechu, zszedł po drewnianych schodkach z werandy. Radiowóz był pusty, przednie drzwiczki z obu stron miał otwarte. Po drugiej stronie ulicy gromadziły się ostrożnie ciemne postacie. Anglich podszedł wprost do samochodu i usiadł za kierownicą. Zapalił silnik i wrzucił bieg. Odjechał, mijając zgromadzonych mieszkańców sąsiednich domów. Na najbliższym skrzyżowaniu skręcił w przecznicę i zgasił czerwony reflektor. Przyspieszył. Klucząc po okolicy, oddalił się od Central, po czym zawrócił. Gdy światła i ruch alei były już blisko, zaparkował na zakurzonej, wysadzanej drzewami ulicy i porzucił radiowóz. Spacerkiem ruszył ku Central. 6. Waltz Elegancik odłożył słuchawkę lewą ręką. Palcem wskazującym prawej dłoni odsunął górną wargę i wolno potarł zęby i dziąsła. Jego płaskie, bezbarwne oczy przesunęły się na olbrzymiego Murzyna w kraciastym garniturze, siedzącego po drugiej stronie biurka. — Pięknie — powiedział drewnianym głosem. — Coś pięknego. Zwiał, zanim go przyskrzynili. Czysta robota, Rufe, szkoda gadać. Czarny wyjął z ust niedopałek cygara i zgniótł go olbrzymim płaskim kciukiem i równie płaskim palcem wskazującym. — Cholera, przecież on był normalnie sztywny! — parsknął. — A łapsy minęli mnie, zanim dojechałem do Central. Nie ucieknie im, nie da rady. — Właśnie z nim rozmawiałem przez telefon — stwierdził głucho Waltz. Otworzył górną szufladę biurka i położył przed sobą wielkiego savage. Murzyn spojrzał na broń. Jego oczy zmatowiały, straciły blask; przypominały teraz obsydian. Czarny wydął wargi. — Ta mała puszczała się za moimi plecami — burknął. — Należała jej się kulka. No i klawo. Fajno jest. To co, przejdę się chyba po tego cwaniaczka? Uniósł się z krzesła. Waltz dwoma palcami dotknął kolby savage i potrząsnął głową. Czarny usiadł z powrotem. — On zwiał, Rufe. A ty wezwałeś mundurowych do trupa kobiety. Jeżeli go nie nakryją ze spluwą — a szansa na to jest jak jeden do tysiąca — to nijak go nie powiążą z tym zabójstwem. Więc kto jest głównym podejrzanym? Ty. To ty tam mieszkałeś. Murzyn błysnął zębami w uśmiechu, nie spuszczając matowych oczu z broni na biurku. — Znaczy, pali mi się grunt pod nogami — powiedział. — A giry mam takie, że jest pod czym palić. Lepiej się ulotnię, co? Waltz westchnął. — Tak, chyba powinieneś na jakiś czas wyjechać z miasta — przyznał w zamyśleniu. — Z Glendale. Akurat zdążymy na ostatni pociąg do Frisco. Czarny sposępniał. — Z Frisco nici, szefie. Pogłaskałem tam szyjkę jednej cizi. Udusiła się. Nici z Frisco. — Ty coś kombinujesz, Rufe — rzekł zimno Waltz. Podrapał się jednym palcem po przekrwionym nosie i odgarnął włosy do tyłu. — Widzę to po twoich oczach. Ale daj sobie z tym spokój. Sam się tobą zajmę. Wyprowadź samochód. Przemyślimy wszystko po drodze do Glendale. Murzyn zamrugał; olbrzymią łapą otarł z brody popiół z cygara. — A ten wielki błyszczący rewolwer zostaw lepiej tutaj — dorzucił Elegancik. — Przyda mu się chwila wytchnienia. Rufe sięgnął za siebie i powoli wyciągnął broń z tylnej kieszeni spodni. Jednym palcem pchnął ją po wypolerowanym blacie biurka. W głębi jego oczu czaił się nikły uśmieszek. — Nie ma sprawy, szefie — powiedział niemal z rozmarzeniem. Przeszedł przez pokój i zniknął za drzwiami. Waltz wstał i ruszył do ściennej szafy. Włożył ciemny pilśniowy kapelusz, lekki płaszcz i ciemne rękawiczki. Do lewej kieszeni wrzucił swojego savage, do prawej — rewolwer Murzyna