Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Spirale gwiazd, które obserwował, przywodziły mu na myśl oglądane w dzieciństwie sztuczne ognie. Jego dłoń nieświadomym ruchem opadła na przymocowaną do pasa, opatrzoną monogramem torbę. Zapomniał, że tam była. Słysząc grzechot kamyków, spojrzał w dół i na chwilę zapomniał o gwiazdach. Jego kamienie. Jakież one były piękne! Jak mógł z taką łatwością o nich zapomnieć? Dotknął ich palcami i uśmiechnął się. Tak, to prawda. Kawałki minerałów nigdy cię nie zdradzą. Każdy jest unikalnym, niewinnym światem samym w sobie. Jego oczy wypełniły się łzami. - Kocham was - szepnął, oglądając je kolejno i troskliwie umieszczając z powrotem w torbie. Trocząc ją do pasa, obserwował ruchy własnych dłoni. Palce pozostawiały na materiale wilgotne smugi. Lecz same dłonie były piękne, tak jak mu to powiedziała. I oczywiście miała rację. Podniósł je ku twarzy, czując, jak z jego ciała płynie ku nim strumień niewyobrażalnej mocy. Wiedział, iż w tej chwili był silniejszy niż jakikolwiek człowiek czy naród. Wkrótce będzie silniejszy niż jakikolwiek świat. Ponownie spojrzał na błyszczący wir, który wciągał go w stronę swego centrum - Summit. Już wkrótce tam będzie. Gdy otrzymał wiadomość, jego pierwszą reakcją było bardzo głośne: "Cholera! Dlaczego pytają akurat mnie?" Lecz ponieważ znał już odpowiedź, ograniczył swe dalsze reakcje do łagodnego zdumienia. Po chwili zorientował się, że pogrążony w myślach zawędrował aż na położony na dachu ogród, gdzie paląc papierosa, wpatrywał się w zachód. - Dyskryminacja rasowa, to wszystko - mruknął. Podszedł do ukrytej płytki, otworzył ją naciśnięciem palca i niecierpliwie pociągnął w dół niewielką dźwignię. - Za godzinę przyślijcie mi niewielki posiłek do biblioteki manuskryptów - polecił i wyłączył się, nie czekając na potwierdzenie. Kontynuował spacer, wdychając z całkowitą obojętnością otaczające go zapachy rozkwitającego życia. Zaczęło się ściemniać, odwrócił się więc na wschód, gdzie chmura przesłoniła jego słońce. Przez chwilę spoglądał na nią w skupieniu i chmura zaczęła się rozpraszać. - Zawsze to samo - mruknął, wkraczając do biblioteki. Zdjął marynarkę i powiesił ją obok drzwi. Powiódł wzrokiem wzdłuż rzędu półek zawierających największą kolekcję manuskryptów religijnych w galaktyce. Każdy oryginał opatrzony był oddzielnym podpisem. W poszukiwaniu interesujących go materiałów przeszedł do następnego pokoju. - Powinienem był się domyślić, że będzie akurat pod sufitem - westchnął z rezygnacją i sięgnął po drabinę. Zdjął z półki fotokopię antycznego skryptu Pei'an, zatytułowanego: "Księga Zagrażających Życiu Niebezpieczeństw i Sposoby Ich Unikania", a następnie zasiadł w swym ulubionym fotelu i zapalił papierosa. Wydawało mu się, że upłynęła zaledwie minuta, gdy usłyszał szczęk i miechaniczne kaszlnięcie. Do pomieszczenia wsunął się niewielki robot i zbliżywszy się bezszelestnie po grubej wykładzinie, zatrzymał się tuż obok jego prawego łokcia. Ustawił tacę na wygodnym do jedzenia poziomie i uniósł wieko. Jadł automatycznie, nie przerywając czytania. Po jakimś czasie spostrzegł, że robot zniknął. Odstawił pustą tacę na bok, nie pamiętając nawet, co zjadł. Całą uwagę zaprzątniętą miał czytaniem. Kolacja przebiegła w podobny sposób. Zapadła noc i rozbłysły ukryte lampy. Grubo po północy zakończył czytanie ostatniej strony i zamknął książkę. Wstał, przeciągnął się i ziewnął. Prawa stopa była zupełnie zdrętwiała. Usiadł ponownie i ze zniecierpliwieniem czekał, aż nieprzyjemne mrowienie ustąpi. Potem wspiął się po drabinie i umieścił cenny wolumin z powrotem na półce. Odstawił drabinę do kąta. Już dawno mógł polecić zainstalowanie automatycznych wysięgników i pneumatycznych podnośników, wolał jednak, by miejsce to zachowało swój staroświecki charakter. Przez rozsuwane okna przeszedł na zachodni taras. Usiadł w wygodnym fotelu przed barkiem i włączył zasilanie. - Bourbon z wodą - polecił. - Może być podwójny. Nastąpiła dziesięciosekundowa pauza. Palcami spoczywającymi na powierzchni barku wyczuwał delikatne drżenie. Wylot pojemnika otworzył się i na kontuar wjechała wolno wysoka szklanka