Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Niewielki skrawek darni jest jedynym trawnikiem, jaki do mnie należy, nie licząc wąskiego pasa zaraz za domkiem. Trawa ta, smagana niewątpliwie nadmorskim wiatrem, jest bardzo niska, jej źdźbła tworzą małe okrągłe kępki, sztywne jak kaktusiki. Wokół podmurówki wieży rośnie biały i różowy kozłek lekarski, a jakaś odmiana fioletowo kwitnącego tymianku pnie się, przemieszana z trawą, gdzieniegdzie po skałach od strony lądu. Przyjrzałem się dokładnie tym roślinkom i drobniutkiej skalnicy przez szkło powiększające. Kiedy miałem dziesięć lat, chciałem zostać botanikiem. Ojciec mój uwielbiał rośliny, chociaż się na nich nie znał, i razem przypatrywaliśmy się różnym okazom botanicznym. Ciekaw jestem, jak potoczyłoby się moje życie, gdybym nie oszalał na punkcie teatru. Wracając do domku, zaglądam do malutkich skalnych jeziorek. Ileż w nich żyje pięknych, ciekawych stworzeń. Skoro mam zostać, choćby dla własnej skromnej satysfakcji, Gilbertem White’em tego regionu, muszę sobie kupić kilka podręczników. Nazbierałem trochę ślicznych kamyków i ułożyłem na trawniku przed domkiem. Są gładkie, w kształcie elipsy, przyjemnie je trzymać w dłoni. Jeden z nich, różowo nakrapiany, pokreślony gęsto białymi liniami, leży przede mną w tej chwili. Mojemu ojcu podobałby się ten zakątek. Wciąż myślę o moim ojcu i bardzo mi go brak. Jestem już po lunchu i teraz opiszę mój domek. Na lunch, dodam jeszcze, zjadłem z apetytem następujące rzeczy: gorące grzanki z masłem i pastą sardelową, pieczoną fasolę z siekanym selerem i pomidorami, skropioną cytryną i oliwą. (Najważniejsza w tej potrawie jest oliwa, naprawdę dobra, ta o najlepszym smaku. Przywiozłem spory jej zapas z Londynu.) Wyśmienitym dodatkiem do tego byłaby zielona papryka, ale w sklepie we wsi (dwumilowy przyjemny spacer) nie mogę jej dostać. (Nikt nie zaopatruje w żywność oddalonego „Shruff End”, wszystko, nawet mleko, muszę przywozić ze wsi.) Na deser miałem banany ze śmietanką i cukrem. (Banany muszą być pokrojone, nigdy nie należy ich rozgniatać, śmietanka zaś powinna być rzadka.) Potem zjadłem jeszcze kilka dietetycznych sucharków z nowozelandzkim masłem i serem z Wensleydale. Oczywiście nigdy nie biorę do ust zagranicznych serów. Nasze są najlepsze na świecie. Do tej uczty wypiłem prawie całą butelkę muscadetu z zasobów mojej skromnej „piwniczki”. Jadłem i piłem, nie śpiesząc się (zgodnie z zasadą: gotuj szybko, jedz powoli.) Nic, dzięki Bogu, nie rozpraszało mojej uwagi, ani rozmowa, ani lektura. Jedzenie to doprawdy czynność tak przyjemna, że człowiek powinien się powstrzymać w czasie posiłku nawet od myślenia. Lektura i myślenie są ważne, ale, mój Boże, jedzenie jest także ważne. Jakie to szczęście, że jesteśmy stworzeniami, które muszą jeść. Każdy posiłek powinien być ucztą, więc błogosławmy każdy dzień przynoszący nam dobre trawienie i uczucie głodu – bo to cenny dar. Ciekaw jestem, czy kiedyś napiszę to swoje dzieło: Posiłek w cztery minuty. Książka kucharska Charlesa Arrowby’ego. Cztery minuty to oczywiście czas przygotowywania poszczególnych dań. Nie wliczony jest do tego czas gotowania, zależny od rodzaju potrawy. Przeglądałem kilka książek kucharskich z przepisami na kilkunastominutowe dania. Ich autorzy zawsze oszukują. Ich kwadranse w rzeczywistości przeciągają się do trzydziestu minut i można w książkach tych znaleźć na przykład takie wskazówki: „przygotuj lekkie, rzadkie ciasto”. Odważni, uczciwi ludzie, dla których byłaby przeznaczona moja książka, wcale nie potrzebowaliby umieć robić „rzadkiego ciasta”, nie musieliby nawet wiedzieć, co to takiego. Za to byliby hedonistami. Jeśli chodzi o jedzenie i picie, tak jak w przypadku wielu innych (ale nie wszystkich) rzeczy, najprostsze przyjemności są najlepsze, o czym wie każdy inteligentny samolub. Sidney Ashe zaproponował kiedyś, że nauczy mnie rozkoszowania się winami dobrych starych roczników. Odmówiłem z pogardą. Sidney nie znosi zwyczajnego wina i jest nieszczęśliwy, kiedy nie pije jakiegoś drogiego trunku z podanym rokiem produkcji. Po cóż niepotrzebnie psuć sobie smak tanim winem! (Nie mówię oczywiście o tym podejrzanym płynie o smaku bananowym.) Jedną z tajemnic szczęśliwego życia są nieustanne maleńkie uczty. Jeśli można je sobie w dodatku zapewnić szybko i tanim kosztem – tym lepiej. Praca w teatrze często uniemożliwiała mi spożywanie solidnych posiłków i dawniej nie zawsze mogłem sobie pozwolić na to, by jeść powoli, ale na pewno dzięki temu właśnie nauczyłem się szybko gotować