Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Aby te ofiary nie były daremne, musisz zwyciężyć, a żeby zwyciężyć - ciągle iść po trupach i to przez niewyobrażalne bagno. Zamknięte koło... A najgorsza robota dopiero przed tobą. To, że wykonasz ją cudzymi rękami - rękami barona Gragera - niczego nie zmienia. Jak powiedział wówczas Tangorn: "Uczciwy podział: organizator ma czyste ręce, a wykonawca - czyste sumienie". Guzik prawda... * * * Zanim Tangorn udał się do Umbaru, dokonał inscenizacji kluczowej sceny, po czym beznamiętnie skonstatował: - Do niczego się nie nadaje. Zdradzasz się każdym spojrzeniem, każdą intonacją. Fałsz widoczny jest na wiorstę - żeby go zobaczyć, nie trzeba być elfem, a oni są bardziej przenikliwi niż my... Wybacz, powinienem od razu przewidzieć, że to nie jest rola dla ciebie. Nawet jeśli pożrą moją umbarską przynętę, to ty nie zdołasz zaciąć ryby - zerwie się. - Zdołam. Skoro trzeba, zrobię to. - Nie. I nie kłóć się - ja bym też nie potrafił. Żeby zagrać w takiej scenie wiarygodnie, znając przy tym wszystkie okoliczności i wszystkie drugie dna, mało mieć stalowe nerwy: trzeba być nie tylko szubrawcem i łajdakiem, ale po prostu - nie być człowiekiem... - Dziękuję panu, sir. - Nie ma za co, sir. Może z czasem zdołasz się stać takim nie-człowiekiem, ale my nie mamy aż tyle czasu. Tak więc widzę tylko jedno wyjście: wstawić dodatkową przekładkę... - Co, co? - To nasz slang. Należy wprowadzić pośrednika, wypuszczonego na działanie w ciemno... tfu... jednym słowem, pośrednik musi być przekonany, że mówi prawdę. Przy tym, uwzględniając poziom kontrahenta, to musi być rasowy zawodowiec. - Masz na myśli barona Gragera? - Hm... "Kapujesz, medycyna" - jak mawia twój kapral. - A pod jakim pozorem go wciągniemy? - Pod tym, którego się naprawdę obawiamy - że w chwili przetargu elfy wyłamią twój umysł za pomocą jakichś tam magiczno-hipnotycznych sztuczek, i zamiast się z nami wymienić, okradną nas... Zresztą, to nie jest taki sobie wymysł, a czysta prawda. Tobie też ulży - podzielisz z baronem po bratersku tę beczkę gówna... Jak mawiał słynny Su-Wei-Go: "Uczciwy podział: organizator ma czyste ręce, wykonawca - czyste sumienie". - Kim był ten Su-Wei-Go? - Szpiegiem, a kim jeszcze mógł być... * * * Ryba wzięła, gdy mijał osiemdziesiąty trzeci dzień z darowanych im stu. Strzały ostatnich słonecznych promieni przeszywały bezsilnie głuchą przestrzeń pustej o tej godzinie sali Rycerskiej i, wpijając się w przeciwległą ścianę, rozsypywały się na pomarańczowe bryzgi; bryzgi były żywe i ciepłe - starały się przeskoczyć ze ściany na twarz i ręce ślicznej dziewczyny w zakurzonym męskim odzieniu, która upatrzyła sobie obiadowy fotel Faramira. "Naprawdę można ją nazwać >>dziewczyną<< - odnotował w duchu Grager - choć według ludzkich miarek należałoby jej dać trzydzieści, a ile ma naprawdę - wyobrazić sobie strach. Powiedzieć, że jest piękna, to nie powiedzieć nic. Można, oczywiście, opisać Portret przepięknej nieznajomej wielkiego Anwendiego słowami policyjnego portretu pamięciowego - ale czy warto próbować? Ciekawe, ten doktor Haladdin potrafił wykreślić jej ruchy, jak się wykreśla fazy zaćmienia księżyca - robota jubilerska, cymes i rodzynki w cukrze - ale jakoś nie wykazał z tego powodu żadnej radości, raczej wręcz przeciwnie. Co by to mogło znaczyć?" - W imieniu księcia Ithilien witam panią w Emyn Arnen, milady Eornis. Jestem baron Grager, być może słyszała pani o mnie. - O, tak... - Elandar przekazał pani posłanie barona Tangorna? Eornis skinęła głową, w potem wyjęła z jakiejś sekretnej kieszonki prosty srebrny pierścień z mocno startymi elfickimi runami i położyła na stole przed Gragerem: - Wśród pierścieni zalanych lakiem na waszej przesyłce, był i ten. Należał do mojego zaginionego bez śladu syna, Eloara. Pan coś wie o jego losie... Dobrze zrozumiałam sedno pańskiego posłania, baronie? * * * 59 Wszystko właściwie pani zrozumiała. Ale od razu ustalmy kilka rzeczy: jestem tylko pośrednikiem, jak i mój zabity towarzysz. Na pewno są sposoby szperania po moim umyśle za pomocą elfickiej magii, ale nie znajdzie tam pani niczego ponad to, co i tak zamierzam pani powiedzieć. - Przesadza pan w ocenie możliwości elfów... - Tym lepiej. Tak więc, pani syn żyje. Jest w niewoli, ale wróci do pani, jeśli dogadamy się co do ceny. - Och, wszystko, czego chcecie - kamienie, gondolińska broń, magiczne rękopisy... - Niestety, milady: ci, w czyich rękach się znalazł, to nie południowi masztangowie handlujący zakładnikami. Wydaje mi się, że reprezentują wywiad Mordoru. Nic nie zmieniło się w jej twarzy, ale szczupłe palce zbielały, zaciskając się na podłokietnikach fotela. - Nie będę zdradzała swego narodu dla ratowania syna! - I nawet nie chce pani wiedzieć, jak mało od pani wymagają? A gdy minęła wieczność, sprasowana do kilku sekund, odpowiedziała: - Chcę. Grager, mający za sobą dziesiątki werbunkowych operacji zrozumiał, że oto stało się. Dalej to już tylko kwestia techniki, "endszpil" z przewagą figury. - Przedstawię niektóre dodatkowe okoliczności. Eloar odłączył się od swoich towarzyszy i zabłądził na pustyni. Kiedy go znaleziono umierał z pragnienia, tak więc mordorscy partyzanci na początku po prostu uratowali mu życie. - "Uratowali mu życie"? Te potwory? - Droga pani, tymi bajkami o "wędzonej człowieczynie" można straszyć wieśniaków z Shire, a mnie nie warto. Ja, cokolwiek to znaczy, walczyłem z orokuenami przez cztery lata. Ci ludzie zawsze szanowali męstwo wroga, a z jeńcami obchodzili się po ludzku - tego nikt im nie odbierze. Co innego jest ważne: dowiedzieli się, że pani Eloar osobiście uczestniczył w "czyszczeniu"... To jest eee... taki eufemizm na masowe zabijanie ludności cywilnej... - To kłamstwo! - Niestety, to najszczersza prawda - westchnął Grager. - Tak się stało, że mój przyjaciel, nieżyjący już baron Tangorn, osobiście widział dzieło oddziału Wastaków Eloara... Oszczędzę pani macierzyńskie uczucia i nie opiszę tego, czego świadkiem był baron. - Przysięgam, to jakaś potworna pomyłka! Mój chłopiec..