Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Od krwawej żagwi słońca zajęły się chmury, Jak stos kary w płomieni niszczycielskich śpiewie. Noc czarna pełznie za mną, zbliża się, jest przy mnie I przerażeniem ślepym truchleje ma dusza, Jakby w ostatnim, własnym swym, ognistym hymnie Spalała się na wieki lutnia Orfeusza. Wiosna W powietrzu wieją upojenia szumy, Spod zasp śniegowych, spod lodowych płyt, W młodzieńczym szale piękności i dumy Ziemia odsłania swój dziewiczy wstyd. Pól się zielone śmieją obietnice I prężne sokiem, nagie ciała drzew Liśćmi się kryją, jak pierwsi rodzice, Gdy dreszcz rozkoszy obudził w nich krew. Wulkan Pełen złotej potęgi, dzikiej ognia siły, Wybuchem burz przez wieki w wściekłym wrzałem szale, Przewalałem w swej głębi białej lawy bryły, W grozie grzmotów i wstrząsów i w płomienia chwale. W zgliszcze i popiół poszła ma moc ogniopłynna I tu, gdziem ział okrutnie bezpłodną ruiną, Pożywny owoc rodzi cicha, dobroczynna Oliwka i za ręce podtrzymuje wino. Ustronie Zielone stawu szkło, Zielony trawy plusz, Błękitu w głębi tło. Spoczynek tu dla dusz, Gdzie cichnie wspomnień zło I milkną echa burz. Świat znika jak za mgłą... Istnieje tylko już Zielone stawu szkło. Zielony trawy plusz. Jabłoń Rozłożysta jabłoni, hojna i wesoła! Gdy słońce, jak oliwa złota, gęsta, tłusta, Oblewa ciebie - kusisz ramiona i usta, Jak kobieta, co oczy ku swym piersiom woła. Szczepiąc w zmysły łakomstwo, zachłanność dokoła, Płoniesz i wabisz, nęcisz jak żądzę rozpusta, A byle włóczykija, lenia drapichrusta Cudownym czarodziejstwem zmieniasz w apostoła. Bosy, odziany w łaty, dziury i łachmany, Leży, w zachód sierpniowy, twym cieniem skąpany. W sadzie, tym wieczorniku ponad wieczorniki. Przenikają go boskie, ponadziemskie moce, A słońce nad nim jabłek rozpala owoce, Niby Ducha Świętego ogniste języki. Bonaccia Władysławowi Kozickiemu Morze ogromne, nieprzejrzane morze, Rozlane ciężko bez kresu i granic, Śpi nieruchome w upalnym przestworze, Głuche na wszystko i nieczułe na nic. Ponad bezwładem modro-złotej szyby Błękit przeczysty jedna tylko plami Brzemienna chmura sykstyńska, jak gdyby Duch się unosił boży nad wodami. A ja, olśniony blaskiem tej godziny Poprzez zasłony opuszczonych powiek, Leżę jak szczęsna gruda złotej gliny, Zanim z niej został ulepiony człowiek. Gołębie Pod Kampanilą, w lazur rwącą Lagun Miasto, Gdzie maszty powiewają flag trójbarwną glorią, Przechadzam się pogodnie- pod ramię z Historią, Z obrazu Weroneza zbiegłą blond niewiastą. Cyklopi wykuwają godzinę dwunastą, Szafirową jak wieża ich. Quadri i Florio - Praktyczniej niż teorią, piękna alegorią - Częstują dając lody, mazagran i ciasto. Wtem zagrzmiały orkiestry dętej instrumenty, Złote w słońcu, jak wieże i jak Marek Święty, I nagle z Prokuracyj i z Dożów Pałacu Tłum gołębi z łopotem zrywa się wzwyż placu, Niby dźwięki z trąb w nieba buchające blaski I darzące się same hucznymi oklaski. Sasso di Dante Wieczorem we Florencji na Piazza Duomo, Kiedy zachód napełnia miasto zmierzchem złotym, Nie zwracając uwagi twarzą nieznajomą, Spotykają się co dzień Dante z Buonarrotim. Spowici w ciemne płaszcze, rzucają przelotem Dookoła spojrzenia wzruszone i czułe: Jeden patrzy na wieżę, o której śnił z Giottem! Drugi na macierzystą Piotrowej kopułę! Potem u stóp Arnolfa, jak ludzie po znoju, Siadają i wróceni na chwilę, z ukrycia Orku, rodzinnym murom, w pośmiertnym spokoju Wspominają z tęsknotą dawne smutki życia. Znak Poznałem w żmudnym pochodzie, że przeto Prawda jest prawdą, iż jej szukam wiecznie. Lecz o zachodzie zachwiałem się w sobie, O znak nieb prosząc, bym wytrwał bezpiecznie. Milczały nieba. I kiedym zwątpiały - W słońcu, co kryło się za równin niżem - Oba ramiona rozłożył bezradnie, Cień mój na ziemi położył się krzyżem. Niedawno Trzymam się lewą ręką ziemi, Trzymam się prawą nieba. Kurczę obie ręce ku piersi: Bo mi na sercu złączyć je potrzeba. Sięgam pamięcią w przeszłość, Nadzieją w przyszłość wypadków: Odkądś na ziemię przyszedł, Chryste, miałem Kilkudziesięciu dziadków. Sam dwóch pamiętam: dziada, pradziada, Przez wszystkich mnie doszły Twe wieści, O ileż młodsze od starych piramid, Co mają wieków czterdzieści. Dwadzieścia z wieków tych mam w sobie, W postaci Wina i Chleba. Trzymam się lewą ręką ziemi, Trzymam się prawą nieba