They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Gdy usłyszał, że nie, skinął głową. - Rbit był w Obszarze - oświadczył krótko. - Gdybyście szli po Przedmioty - zwrócił się wprost do Łowczyni - to bym wam je dał. Acha, i nie idźcie do stanicy. Rbit był w złym humorze i ją spalił. Potem już nie rozmawiali o Złym Kraju. Rozpalono ognisko; połączone grupy Rbita i Króla Gór liczyły razem kilkadziesiąt głów, co pozwalało czuć się bezpiecznie i zaniechać drobnych środków ostrożności. Zresztą, jak zapewniał kot, opierając się na doniesieniach zwiadowców, okolica była całkowicie spokojna. Basergor-Kragdob, nieoczekiwanie wykazał się talentem gawędziarza. Siedząc przy ognisku, bawił nowych przyjaciół jedną barwną opowieścią po drugiej. Baylaya uderzyła niezwykła skromność (a może tajemniczość?) olbrzyma: ani raz nie wspomniał o swych czynach, mówił tylko o dokonaniach innych. Przy ognisku wytworzył się pogodny, przyjacielski nastrój. Przysiadło się kilku ludzi Kragdoba, brali udział w pogawędce, dodawali szczegóły, śmiali się czasem serdecznie. Nie wyglądali na zbirów, sprawiali raczej wrażenie świetnie wyszkolonych, żyjących na przyjacielskiej stopie z dowódcą, żołnierzy. Baylay dość szybko zdołał się zorientować, kto z ludzi Króla Gór ma coś w bandzie do powiedzenia. Po dowódcy najważniejszy był kocur Rbit. Baylay raz i drugi widział w Badorze kota-wojownika, ale ten był zupełnie wyjątkowy. Nosił się z nonszalancją i swobodą właściwą tylko bardzo szlachetnie urodzonym, mówił mało, ale zawsze do rzeczy. Dartańczyk zauważył, że Rbit i Karenira znają się dobrze i chyba od dawna. Ale w ich wzajemnym stosunku były jakieś cienie, coś jakby odległe, przykre wspomnienia, łączące tych dwoje smutną tajemnicą. Był jeszcze Delone - szczupły, młody człowiek, z niebywale przystojną, zuchwałą gębą zabijaki i łowcy przygód. To z nim właśnie Baylay przegrał walkę na miecze... Przy pierwszej sposobności młody rozbójnik podszedł do Dartańczyka, wyrażając mu swój podziw i uznanie. Dał wprost do zrozumienia, że uważa się za prawdziwego mistrza miecza i podczas krótkiej walki zdążył ocenić ogromny talent swego przeciwnika. Umówili się na bezkrwawą walkę rano. Były w rozbójniczym oddziale dwie kobiety. Jedna z nich uporczywie wpatrywała się Baylayowi w oczy; tak ostentacyjnie, że ten w końcu pochylił się do siedzącego obok rozbójnika (tego samego, który powalił Karenirę swoją pałką) i zapytał o jej imię. Rozbójnik uśmiechnął się lekko, zmierzył pytającego wzrokiem i powiedział: - To Arma... moja starsza siostra. Ale ona, Dartańczyku, widzi tylko jednego, za to bardzo dużego, mężczyznę... Mrugnął okiem i popatrzył na swego dowódcę. Baylay bąknął coś i zaczerwienił się, jak chłopaczek. Arma nie była piękna, trudno powiedzieć, czy była chociaż ładna. Typowa Grombelardka niezbyt wysoka, szerokobiodra, prawie krępa. Miała jednakże zdumiewająco bujne włosy, słonecznożółte, szalenie zbite i gęste; związane w kilka ogromnych węzłów, sięgały do połowy pleców. Dartańczyk przeniósł wzrok na Karenirę, potem - na Króla Gór. Po chwili coś ukłuło go w sercu... Dziewczyna słuchała kolejnej opowieści wielkiego rozbójnika, ten zaś - najwyraźniej opowiadał tylko dla niej. Próbował odwrócić od nich swą uwagę. Zaczął pogawędkę ze Starcem, lecz towarzysz wędrówki - dziwnie zamyślony, nieobecny i daleki zbył go kilku nic nie znaczącymi słowy. Wtedy Baylay, pośród tak wielu ludzi, poczuł się nagle... sam. A teraz - leżał i nie mógł zasnąć. Po jakimś czasie zdecydował się wreszcie na spacer. Odrzucił płaszcz, którym był przykryty, i wstał. Wylazł z małej rozpadliny, właściwie dołka, w którym urządził sobie legowisko i zaczął przechadzać się niespiesznie. Jakiś czujny żołnierz Basergora-Kragdoba uniósł głowę, gdy milcząca sylwetka minęła go w mroku, ale zaraz na powrót skłonił się do snu. Baylay dotarł aż do linii czat - i poszedł dalej, nie zatrzymywany przez strażników. Połaził jeszcze trochę... a potem ich dostrzegł. Niebo było wyjątkowo czyste; nie padało i po raz pierwszy, odkąd Baylay przybył do Grombelardu, spoza chmur wychodził czasem księżyc. Nie widzieli go. Ukrył się pospiesznie między dużymi głazami, gdzie zalegał cień. Nie wiedział właściwie, dlaczego to robi - ale zrobił. Nie było odwrotu, stali zbyt blisko i gdyby zaczął gramolić się z powrotem, tym razem pewno by go dostrzegli. Widział ich zupełnie wyraźnie... Karenira siedziała na dużej skale, on stał tuż przed nią... Całowali się. Księżyc, słabo dotąd przebijający zza chmury, wyszedł nagle na skrawek czystego nieba i wtedy Baylay zauważył ręce olbrzyma, wsuwające się pod kaftan dziewczyny. Poczuł skurcz serca, tak jak wtedy, przy ognisku. Karenira westchnęła głęboko i powiedziała dość wyraźnym szeptem: - Król Gór... Basergor-Kragdob wydał z siebie coś jakby parsknięcie. - Królewska z nas para - powiedział półgłosem, ale z wyraźnie słyszalną ironią