Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Zaparkowałem ciężarówkę na podwórku i przeszedłem na werandę. Pani Chubby przychodziła sprzątać i robić porządki podczas mojej nieobecności. Na stole w jadami stały świeże kwiaty w słoiku po dżemie, ale najważniejsze, że w lodówce znajdowały się jajka, bekon, chleb i masło. Zdjąłem pokrwawioną koszulę i opatrunek. Laska pozostawiła grube, wypukłe pręgi na piersiach, a rany były w okropnym stanie. Wziąłem prysznic i nałożyłem nowy opatrunek. Stojąc nago nad kuchenką, usmażyłem pełną patelnię jajecznicy na bekonie. Potem nalałem sobie bardzo ciemną whisky i wypiłem ją jako lekarstwo. Zbyt zmęczony, aby wejść pod prześcieradło, padłem na łóżko i zacząłem się zastanawiać, czy zdołam odbyć nocną wyprawę według planu. Była to moja ostatnia myśl przed świtem. Potem, kiedy wziąłem prysznic i popiłem dwa proszki przeciwbólowe szklanką zimnego soku ananasowego i zjadłem na śniadanie drugą pełną patelnię jajek, pomyślałem, że odpowiedź brzmi: tak. Byłem zesztywniały i obolały, ale mogłem pracować. W południe pojechałem do miasta. Zatrzymałem się przy sklepie pani Eddy, żeby zrobić zakupy, a potem pojechałem na Przystań Admiralicji. Tańcząca stała przy nabrzeżu z Chubbym i Angelem na pokładzie. - Napełniłem dodatkowe zbiorniki, Harry - powiedział Chubby. - Wystarczy na tysiąc mil. - Czy wyjąłeś sieci na towar? - spytałem, a on przytaknął. 87 - Schowałem je w głównym schowku na żagle. - Używaliśmy zwykle sieci, aby wnieść na pokład ciężką kość słoniową. - Nie zapomnij wziąć kurtki. Zrobi się zimno przy tym wietrze, kiedy będziemy płynąć z prądem. - Nie martw się, Harry. To ty powinieneś uważać. Chłopie, wyglądasz tak źle jak dziesięć dni temu. Wyglądasz naprawdę na chorego. - Czuję się świetnie, Chubby. - Tak - mruknął. - Jak moja teściowa. - Zmienił temat i spytał: - Co stało się z twoim karabinkiem, chłopie? - Ma go policja. - Myślisz, że możemy płynąć bez czegoś do strzelania na pokładzie? - Nigdy dotąd nie potrzebowaliśmy go. - Zawsze jest ten pierwszy raz - mruknął. - Bez tego będę czuł się jak goły. Zawsze mnie bawiły poglądy Chubby'ego na temat broni. Wierzył święcie, że szybkość i gwałtowność kuli zależy od tego, jak mocno ciągnie się za cyngiel... i uważał, że jego kula leci naprawdę bardzo szybko i bardzo daleko. Dzika siła, z jaką posyłał ją w drogę, mogła zaszkodzić mniej masywnej broni niż FN. Chubby nie potrafił także opanować się i nie zamykać oka w chwili oddawania strzału. Widziałem go, jak pudłował, strzelając do tygrysiego rekina, długiego na pięć metrów, z odległości trzech metrów z dwudziestoma nabojami w magazynku. Chubby Andrews nigdy nie pojedzie strzelać do Bisley, ale oczywiście kochał broń palną i wszystko, co robi hałas. - Pójdzie nam jak po maśle. To będzie sakramentalnie miła wycieczka, Chubby, zobaczysz - zapewniałem, a on skrzyżował palce od uroku i poszedł czyścić i tak już lśniące mosiężne okucia Tańczącej. Biuro agencji turystycznej Freda Cokera było puste. Uderzyłem w dzwonek na biurku. Fred wychylił głowę z pomieszczenia na zapleczu. - Witam, panie Harry. - Był bez marynarki, rękawy u koszuli podwinął, a dookoła bioder miał przewiązany czerwony 88 gumowy fartuch. - Niech pan zamknie frontowe drzwi. Proszę tędy. Pomieszczenie na zapleczu stanowiło kontrast z frontowym biurem z jaskrawymi tapetami i jasnymi plakatami reklamującymi podróże. Przypominało długą, ponurą stodołę. Wzdłuż jednej ściany stał stos tanich sosnowych trumien. Przed podwójnymi wrotami parkował karawan. W kącie za brudną płócienną zasłoną znajdował się stół z marmurowym blatem, z wgłębieniem wzdłuż krawędzi i otworem do odprowadzania ścieków do kubła stojącego pod nim na podłodze. - Niech pan wejdzie i siada. Tam jest krzesło. Proszę mi wybaczyć, że będę pracować w czasie rozmowy. Muszę mieć to gotowe na czwartą po południu. Rzuciłem jedno spojrzenie na kruche nagie ciałko na blacie. Była to mała dziewczynka około sześciu lat, z długimi ciemnymi włosami. Jedno spojrzenie wystarczyło, więc przesunąłem krzesło za zasłonę, tak żeby widzieć tylko łysą głowę Freda Cokera. Zapaliłem cygaro. W pokoju rozchodził się ciężki zapach płynu balsamującego. Drapało mnie w gardle. - Przyzwyczai się pan do tego, panie Harry - powiedział Fred Coker, zauważywszy mój niesmak. - Załatwił pan to? - zapytałem. Nie chciałem rozmawiać o jego makabrycznym zajęciu. - Załatwione - odpowiedział. - Załatwił pan też z naszym przyjacielem z fortu? - Wszystko załatwione. - Kiedy pan go widział? - nalegałem. Chciałem wiedzieć coś o Dalym. Ciekawiło mnie, jak się czuje. - Widziałem go dziś rano, panie Harry. - Jak się miewał? - Wyglądało, że w porządku. - Coker przerwał swoją przerażającą robotę i spojrzał na mnie pytająco. - Czy stał, chodził dookoła, tańczył gigę, śpiewał i był jak szczygieł? - pytałem. - Nie, siedział i był w niezbyt dobrym nastroju. - Oczywiście. - Zaśmiałem się, a moje własne rany przestały mi tak bardzo dokuczać. - Ale forsę wziął? 89 - Tak, wziął. - Dobrze, ale nasze sprawy jeszcze nie są załatwione. - Tak jak panu powiedziałem, wszystko jest umówione. - No, niech pan mówi, panie Coker