Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
- Ale nagle wiedza napłynęła samoistnie. - Och, Jezu. O mój Boże. Spadniemy. - Co? - Samolot. - Teraz jego serce uderzało szybciej, niż obracały sil skrzydła turbiny wielkiego silnika, utrzymującego ich w powietrzu. -Na dół. Na sam dół. Widział, jak jej niewiedza ustępuje miejsca straszliwemu zrozumieniu. - Roztrzaskamy się? - Tak. - Kiedy? - Nie wiem. Niezadługo. Za rzędem dwudziestym prawie nikt nie przeżyje. - Nie wiedział, co powie, dopóki tego nie wymówił, i wsłuchując się we własne słowa, był nimi przerażony. - Wyższy procent uratowanych będzie w pierwszych dziewięciu rLędach; ale nie za dobry, wcale nie za dobry. Musisz się przenieść do mojej części. Samolot zadygotał. Holly zesztywniała i rozejrzała się wokół z obawą, jakby spodziewając się, że ściany toalety zawalą się na nich. - Turbulencja - powiedział. - Tylko turbulencja. Mamy jeszcze... parę minut. Widać było, że dowiedziała się o nim dość, by uwierzyć jego przeczuciom. Nie zgłaszała żadnych wątpliwości. - Nie chcę umrzeć. Jim jeszcze bardziej ponaglająco złapał ją za ramiona. - Dlatego musisz podejść do przodu, siąść blisko mnie. Nikt nie zginie od dziesiątego do dwudziestego rzędu. Będą ranni, paru ciężko, ale w tej części nikt nie zginie, a wielu wyjdzie z tego bez szwanku. Teraz, na litość boską, chodźmy. Złapał za klamkę. - Poczekaj. Musisz powiedzieć pilotowi. - To nic nie da - powiedział, potrząsając przecząco głową.. - Ale może on jest w stanie coś zrobić, zapobiec temu, co ma nastąpić. - Nawet gdyby tak było, nie uwierzy mi... Nie wiem, co mam mu powiedzieć. Wiem, że spadniemy, to tak, ale nie wiem dlaczego. Może zderzenie, może zmęczenie materiału, może na pokładzie jest bomba wszystko może się zdarzyć. - Ale jeśli jesteś jasnowidzem, może dowiesz się więcej szczegółów, spróbuj. - Jeśli masz mnie za jasnowidza, to wiesz o mnie mniej, niż ci się zdaje. - Musisz spróbować. - Och, moja pani, spróbowałbym, spróbowałbym, do cholery, gdyby to coś dało. Ale nic z tego. Na jej twarzy walczyły o lepsze przerażenie i ciekawość. - Jeżeli nie jesteś jasnowidzem - to kim? 126 ~ 127 - Narzędziem. - Narzędziem? - Czegoś lub czyimś, kto mnie używa. DC-10 zadrżał powtórnie. Zamarli, ale samolot nie poszedł townie w dół. Dalej leciał spokojnie. Trzy wielkie silniki buczały: była jedynie kolejna turbulencja. Złapała go za ramię. - Nie możesz pozwolić, żeby ci wszyscy ludzie zginęli! Poczucie winy jak potęźne imadło zmiażdżyło mu piersi, żołąd ścisnął się jak wyżęty. Przeszył go ból na myśl, że w jakiś spo będzie sprawcą zgonów, które nastąpią. - Jestem tu po to, żeby uratować tamtą kobietę i dziewczysk nikogo innego - powiedział. - To potworne. - Wcale nie podoba mi się to bardziej niż tobie, ale tak wygląda - powiedział, otwierając drzwi toalety. Nie puściła jego ramienia. Szarpnęła wściekle. Jej zaszczute może widziały obraz zmasakrowanych ciał, rozrzuconych po zi ` wśród dymiących szczątków wraku. Powtórzyła sycząc teraz g rączkowo: - Nie możesz pozwolić, żeby ci wszyscy ludzie zginęli. - Albo idziesz ze mną, albo giń z nimi - rzekł zniecierpliwioa Wyszedł z toalety i ona podążyła za nim, ale nie wiedział, zamierza mu towarzyszyć do jego części. Modlił się do Boga, żeby t było. Naprawdę nie można go było obarczać winą za śmierć wszystki ludzi, którzy mieli tu zginąć. Umarliby, nawet gdyby nie wszedł pokład. To było im przeznaczone, a on nie został tu posłany, żsb zmienić ich przeznaczenie. Nie mógł uratować całego świata i musi polegać na mądrości tej jakiejś wyższej potęgi, która sim kierowała.3 Ale jak najbardziej byłby odpowiedzialny za śmierć Holly Thornet Ona nigdy nie zabrałaby się na ten lot, gdyby, niechcący, nie przywiód jej za sobą. Idąc do przodu wzdłuż lewego korytarza popatrzył na moment w okna i widniejący za nimi błękit nieba. Aż nazbyt wyraźnie dotarło do niego; że pod stopami rozpościera się ziejąca pustka, i żołądek fiknął mu kozła. Kiedy dotarł do swójego miejsca w rzędzie szesnastym, ośmielił się: obejrzeć. Poczuł nieziemską ulgę na widok Holly, idącej tuż za nixu. Wskazał na kilka wolnych foteli bezpośrednio za miejscami za jurowanymi przez niego i Christine. Holly potrząsnęła przecząco głową. - Tylko jeżeli siądziesz ze mną. Musimy pogadać. spojrzał na Christine, potem na Holly. Wyraźnie czuł, że czas biegnie szybko jak woda spływająca w dół rurą. Potworny moment uderzenia zbliżał się. Miał ochotę złapać reporterkę, wepchnąć ją w fotel, założyć pasy i zatrzasnąć kłódkę. Ale pasy bezpieczenstwa me mają kłódek. Niezdolny ukryć krańcowego rozdrażnienia, powiedział do niej przez zaciśnięte zęby: - Moje miejsce jest z nimi - mając na myśli Christine i Casey. Nie podnosił głosu, tak jak Holly, ale pasażerowie zaczynali im się przyglądać. Christine spojrzała na niego niespokojnie. Wyciągnęła