Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Narzucony Chinom w #1901 r. trak˝ tat przewidywał płacenie wojennej kontrybucji oraz szereg upokarzających dla Chin ograniczeń. #74. Tiencin (Tientsin) - miasto i duży port w północno-wschodnich Chi˝ nach, wielki ośrodek przemysłowy. Był areną ciężkich walk podczas powstania bokserów. Tiencin pozostawał pod zarządem Międzynarodowej Komisji aż do #1907 r. Rozdział XIV Hiobowe wieści Młodzi Wilmowscy i Karscy poszli po obiedzie na spacer do południowo-za˝ chodniej dzielnicy miasta. Tam właśnie znajdował się piękny ogród zwany "Jardin de la Exposicion", potocznie po prostu "Exposicion", ponieważ w ogrodowym pałacu w tysiąc osiemset siedemdziesiątym czwartym roku mieściła się peruwiańska wystawa światowa. Wprawdzie później, podczas wojny o sale˝ trę, zwycięzcy Chilijczycy powywozili z Limy wszystko, co się dało zabrać, lecz mimo to wspaniały park zachował swe naturalne piękno i był ulubionym miejscem przechadzek limeńczyków. Wilmowscy i Karscy byli oczarowani malow˝ niczością ogrodu. Wśród wielu podzwrotnikowych roślin pięły się ku niebu wiecznie zielone, podobne do rozpiętych parasoli araukarie, smukłe cyprysy oraz drzewa eukaliptusowe o skórzastych liściach i białym kwieciu. Eukaliptusy przypomniały Tomkowi jego pierwszą wyprawę łowiecką do Aus˝ tralii, podczas której chwytał także workowate niedźwiadki koala. Ulubionym pokarmem tych małych misiów były liście eukaliptusowe. W Australii Tomek w niezwykłych okolicznościach zaprzyjaźnił się ze swoją obecną żoną. Tak się wtedy złożyło, że podczas polowania na olbrzymie szare kangury towarzysze Tomka zostali poproszeni o pomoc w poszukiwaniach zaginionej w buszu, wów˝ czas dwunastoletniej, Sally Allan. Szczęśliwym trafem czternastoletni Tomek samodzielnie odnalazł dziewczynkę, która dla upamiętnienia znajomości ofia˝ rowała mu swego psa Dinga. Wilmowscy z humorem opowiadali kuzynostwu o swym oryginalnym zawiązaniu przyjaźni. Dingo, jakby rozumiał, że również o nim jest mowa, wesoło merdał ogonem i zerkał ku klatkom z dzikimi zwierzętami w nowo tworzonym ogrodzie zoologicznym w miejsce rozgrabionego przez Chilij˝ czyków. Czas szybko mijał na wesołej pogawędce. Miało się ku wieczorowi. Tomek wreszcie spojrzał na wschód. Na widocznych ze wszystkich ulic Limy szczy˝ tach skalistych Andów lśniły płaty wiecznego śniegu w promieniach chylącego się ku zachodowi słońca. - Pora wracać do hotelu - odezwał się Tomek. - Ani się spostrzegłem, że już tak późno! - Niech sobie będzie późno! - przekornie powiedziała Sally. - Kto wie, czy to już nie ostatni nasz wspólny spacer po Limie... - Obyś miała rację! - dodał Zbyszek. - Siedzimy jak na szpilkach czekając na wujka! Mam już dość walk byków i kogutów uzbrojonych w ostrogi! - To dlaczego tak często chodzisz na nie?! Obłudnik! - oburzyła się Nata˝ sza. - Dotrzymuję tylko towarzystwa Tomkowi - usprawiedliwił się Zbyszek. - Coś kręcisz, Zbyszku! - ze śmiechem zaoponowała Sally. - Tommy nie lubi widowisk, na których dręczy się zwierzęta! - Nic nie kręcę! - bronił się Zbyszek. - Przecież nie powiedziałem, że Tomek chodzi ze mną na walki kogutów! - Właśnie powiedziałeś, że dotrzymujesz mu towarzystwa! - potwierdziła Natasza. - Bo też tak jest naprawdę - potaknął Zbyszek. - Tomek często chodzi po˝ patrzeć na Dos de Mayo, ten najpiękniejszy z limeńskich pomników... - Czy masz na myśli tego Anioła Zwycięstwa?! - zaciekawiła się Sally. - Na płaskorzeźbie na piedestale znajduje się Polak, Ernest Malinowski (#75.). - Tak, o ten właśnie pomnik chodzi! - odpowiedział Zbyszek. - Wiecie przecież, że mój brat entuzjazmuje się wszystkim, co upamiętnia działalność wybitnych Polaków. Toteż gdy Tomek zadumany wpatruje się w pomnik, ja wstę˝ puję do leżącego w pobliżu amfiteatrzyku na walki kogutów. Wilmowscy i Karscy wkrótce wyszli z ogrodu. Przed zapadnięciem wieczoru na ulicach było gwarno i rojno. Limeńczycy wracali z pracy do domów, ulicz˝ ni handlarze zwijali kramy, tłoczno było w fondach i jadłodajniach. W barw˝ nym tłumie przechodniów, który stanowił mieszaninę wszystkich ras, wyróż˝ niały się piękne limenki otulone w przewiewne, czarne manty. Środkiem ulic toczyły się dwukołowe wozy, podążały juczne konie i muły, tu i tam widać było jeźdźców dosiadających rączych rumaków. W pobliżu hotelu Dingo, prowadzony na smyczy przez Sally, zaczął okazywać niepokój. Węszył, strzygł uszami, warknął raz i drugi, wreszcie musnął wil˝ gotnym ozorem dłoń idącego obok Tomka. - Sally, spójrz na nasze poczciwe psisko! - odezwał się Tomek. - Zapewne dziwi się, że nie odprowadzamy go do Haboku. - Spokój, Dingo, spokój! - powiedziała Sally. - Późno już, więc dzisiaj przenocujesz z nami. Dingo jednakże stawał się coraz bardziej niespokojny. Znów szczeknął chrapliwie, spoglądając to na Sally, to na Tomka. - Tommy, on naprawdę dziwnie się zachowuje - zauważyła Sally. - Wciąż wę˝ szy, jakby natrafił na znajomy trop! Och, Tommy, trudno w to uwierzyć, czy˝ żby jednak... Tomek natychmiast odgadł, co jego żona miała na myśli. Pobladł z wraże˝ nia. Dingo tymczasem, wciąż węsząc, zerkał na Tomka i coraz szybciej podą˝ żał wprost do hotelu. Tuż przed otwartymi na oścież drzwiami warknął i ma˝ chnął ogonem. - Mogę się założyć o sto butelek jamajki, że ojciec przyjechał! - zawoła˝ ła rozpromieniona Sally, mimo woli naśladując sposób mówienia kapitana No˝ wickiego. Serce żywiej uderzyło w piersi Tomka. Bez jednego słowa wbiegł do holu. Zarządzający hotelem usłużnie poderwał się na jego widok i oznajmił: - Ma pan gości, se??n???or Wilmowski! Nareszcie przybył oczekiwany se??n???ora ojciec! Jest z nim jeszcze jeden se??n???or. Na szczęście mia˝ łem i dla niego pokój. - To naprawdę wspaniała wiadomość! - odparł wzruszony Tomek. - Czy ojciec długo już na nas czeka? - Obydwaj goście przybyli wkrótce po obiedzie - wyjaśnił zarządzający. - Obecnie są w swoich pokojach. - Ha, kochany Dingo nie zapomniał ojca! - triumfowała Sally. Spuściła psa ze smyczy i poleciła: - Dingo, szukaj pana, szukaj! Pies wbiegł na schody, Wilmowscy i Karscy szybko podążyli za nim