Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
167 Dalekie ludzi głosy, Daleki słychać śpiew I cichy szelest rosy Po drżących liściach drzew. Promieni gra różana Topnieje w sinej mgle, A świeży zapach siana Skoszona łąka śle. Wraz z wonią polnych kwiatów, Z gasnącym blaskiem zórz Cicha poezja światów W głąb ludzkich spływa dusz. W półcieniu pierś olbrzymią Podnoszą widma gór, Nocnymi mgłami dymią, Wdziewają płaszcze chmur. I wiążą swoje skrzydła, Podarty kryjąc stok, Jak senne malowidła Powoli toną w mrok. Wieczoru blask niepewny Oświetla obraz ten - 168 Ludzie w zadumie rzewnej Gonią piękności sen. 18 grudzień 1879 Podczas burzy Dołem - wicher ciężkie chmury niesie, O skaliste roztrąca urwiska; Burza huczy po sczerniałym lesie I gromami w głąb wąwozów ciska... A tam w górze, gdzie najwyższe szczyty, Lśnią pogodne jak dawniej błękity. Ach! tak samo na drogach żywota: Nieraz burza szaleje nad głową, Wicher nami nad przepaścią miota, A grom ciemność oświetla grobową; Jednak wyżej - widać błękit nieba... Tylko wznieść się nad chmury potrzeba. 17 grudzień 1879 Limba Wysoko na skały zrębie Limba iglastą koronę 169 Nad ciemne zwiesiła głębie, Gdzie lecą wody spienione. Samotna rośnie na skale, Prawie ostatnia już z rodu... I nie dba, ze wrzące fale Skałę podmyły u spodu. Z godności pełną żałobą Chyli się ponad urwisko I widzi w dole pod sobą Tłum świerków rosnących nisko. Te łatwo wschodzące karły, W ściśniętym krocząc szeregu, Z dawnych ją siedzib wyparły Do krain wiecznego śniegu. Niech spanoszeni przybysze Pełzają dalej na nowo! Ona się w chmurach kołysze - Ma wolne niebo nad głową! Nigdy się do nich nie zniży, O życie walczyć nie będzie - Wciąż tylko wznosi się wyżej Na skał spadziste krawędzie. 170 Z pogardą patrzy u szczytu Na tryumf rzeszy poziomej... Woli samotnie z błękitu Upaść strzaskana przez gromy. 1880 Wodospad Siklawy Jakaż to prządka snuje białe nici, Które wśród głazów migają tak żywo, Że je z daleka ledwie wzrok pochwyci? Jakaż to prządka rozpierzchłe przędziwo Łowi po skałach strojnych w szarą pleśń? I z drobnych nitek srebrną wstęgę przędzie, I przez granitów przewiesza krawędzie, Nucąc wieczyście jednobrzmiącą pieśń? To wartki strumień szumiącej Siklawy Zagarnia wkoło śnieżne ścieki gór, Na nić swą czarne nawiązuje stawy I wiedzie głośny z kamieniami spór; To potok wzbiera siatką wód pajęczą I coraz głębiej pierś wąwozu orze, I znika w ciemnej gardzieli otworze, Kończąc krajobraz wodospadu tęczą. 171 Skromny to potok! a jednak w swym biegu Tyle piękności naszych gór jednoczy - Chylą się nad nim ściany pełne śniegu, I gonią za nim czarnych stawów oczy. Za nim piętrami spadających wzgórz Ciągną się gruzem zasłane rozdroża, Jak falujące a zastygłe morza, Co skamieniały wśród pierwotnych burz. Skromny to potok! lecz tak wdzięcznym rzutem Zamyka wąwóz na błękitów tle, Tak pięknie ginie w wnętrzu skał rozprutem, Znikając w tęczach albo w sinej mgle. Skromny wodospad! nie ma w świecie sławy, Lecz tak mu pięknie w ukrytej czeluści, Gdy na wiatr wstęgi srebrzyste rozpuści Skromny wodospad szumiącej Siklawy. 18 grudzień 1879 Ulewa Na szczytach Tatr, na szczytach Tatr, Na sinej ich krawędzi, Króluje w mgłach świszczący wiatr I ciemne chmury pędzi. 172 Rozpostarł z mgły utkany płaszcz I rosę z chmur wyciska - A strugi wód z wilgotnych paszcz Spływają na urwiska. Na piętra gór, na ciemny bór Zasłony spadły sine, W deszczowych łzach granitów gmach Rozpłynął się w równinę. Nie widać nic - błękitów tło I całe widnokręgi Zasnute w cień, zalane mgłą, Porznięte w deszczu pręgi. I dzień, i noc, i nowy wschód Przechodzą bez odmiany - Dokoła szum rosnących wód, Strop niebios ołowiany. I siecze deszcz, i świszczę wiatr, Głośniej się potok gniewa, Na szczytach Tatr, w dolinach Tatr Mrok szary i ulewa. 30 lipiec 187 9 173 Maciejowi Sieczce Przewodnikowi w Zakopanem Mój przewodniku! tyś mnie wiódł przez góry, Dając mi poznać ich poezję świeżą, Nagą, dziewiczą piękność tej natury, Nie zeszpeconą mdłych legend odzieżą, Nie rozdrobnioną na powszednie rysy, Zdawkowe słowa, zdawkowe opisy. Tyś ją pojmował swoim sercem prostem Wiernie, jak staje wyciosana z głazów; Nie pociągałeś fałszywym pokostem, Co kryje nicość bezmyślnych obrazów, Ale umiałeś jędrne znaleźć słowo, Aby jej wielkość wyrazić surową. Tyś mnie nauczył czuć ją silniej, lepiej, Bez wykrzykników i przenośni bladej, I w dzikich formach, które ona sklepi, Nie szukać natchnień niemieckiej ballady, Lecz na nią okiem spoglądać górala, Co wszystkie wierchy rozpoznaje z dala. Tyś mnie nauczył, drapiąc się na turnie, 174 Nie brać przyborów romantycznej muzy I na klasycznym nie stąpać koturnie Przez naszych żlebów kamieniste gruzy, Ale wesoło, bez zawrotu głowy Mijać głęboko wycięte parowy. Pamiętam, nieraz siedząc na upłazku, Rzeźbiłeś słowem Tatr skalisty wątek, Każdy szczyt w wiernym schwytałeś obrazku, Każdej doliny koniec i początek, I piętr górzystych oznaczałeś biegle Trawiaste kopy i lesiste regle; Umiałeś kształty każdego olbrzyma Z gór zębatego grzebienia wydostać, Wskazać, jak drugich ramieniem się trzyma, Jaką przybiera z każdej strony postać, I na swych palcach przedstawiałeś żywo Każde odrębne łańcucha ogniwo; Ukazywałeś ciemne wód lusterka W wgłębieniach, w śniegu błyszczące oprawie, Siklawy w przepaść skaczące z pięterka, Wnętrza wąwozów splątanych ciekawie, Kierunek dolin i strumieni koryt, Wszystkim właściwy nadając koloryt