Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Nie ze względu na jakieś fizyczne anoma- lie, lecz czuło się od niego niebezpieczeństwo. Wiedział coś, o czym nie mieli pojęcia pozostali miejscowi. Należało przy nim zachować czujność. - Gdzie jest major? - spytał sierżanta. Sierżant bez słowa, jakby odjęło mu dar mowy, pobiegł za róg naszych koszar. Frencz odszedł na kilka kroków i powiedział cicho, jakby sam do siebie: - Cóż, zaczyna się wasze życie bojowe. Niektórym przyniesie ono sławę, inni złożą głowy na polach sprawiedliwej wojny. Za chwi- lę major poprowadzi z wami szkolenie ideologiczne. Major jest czło- wiekiem prostym, mądrym i przystępnym. Nauczy was rozumu, w najlepszym sensie. Wrócił sierżant, za nim kroczył mężczyzna podobny do chudego indyka - miał miękki obwisły nos i czerwone policzki. Po drodze za- pinał niebieski, przypominający dawny milicyjny mundur. - Proszę, majorze - powiedział delikatnie frencz - przekazuję ich panu. Posiedzę w kącie, poobserwuję. Tym razem przybyli do nas niemal sami wspaniali chłopcy. Spojrzał na Cygana, który patrzył tępo w ziemię i lekko się ko- łysał. - Na tego - wskazał go ideologowi - niech pan zwróci szczegól- ną uwagę. Na razie wyłączony, ale gdy przyjdzie do siebie, może być agresywny. Proszę mieć na oku również tego... - Ku mojemu przera- żeniu palec drobnej eleganckiej dłoni tknął w moją pierś. - Jego oczęta podejrzanie błyszczą. Za bardzo błyszczą. W życiu bym nie przypuścił, że moje oczęta błyszczą. - Nie błyszczą - zaprotestowałem szczerze. - Sam pan widzi - pokiwał głową frencz, jakby stwierdzał cho- robę zakaźną. - Sierżancie, zaprowadźcie chłopców do pokoju zajęć politycz- nych - rozkazał major. - W prawooo zwrot! Nogi same wykonały prawidłowe ruchy. - Naprzód marsz! Ruszyliśmy za sierżantem i po pięćdziesięciu krokach zatrzyma- liśmy się przed domem bez dachu. Zacząłem się zastanawiać, co on mi przypomina, i prawie mi się udało - u nas na wsi był letni teatr. Stały takie same długie ławki i scena, nawet ekran w głębi sceny był identyczny. - Siadajcie - rozkazał ideolog. Sierżant stanął pod ścianą. Nie spuszczał z nas wzroku. Major wszedł na scenę i usiadł na krześle. Pomyślałem, że za- raz przyniosą mu bajan i zacznie grać walca „Fale Amuru". Sie- działem i czułem, jak wlewa się we mnie moja stara pamięć, jak re- aguje na każdy zewnętrzny bodziec, wywołując łańcuchową reakcję skojarzeń. Krzesło - bajan - „Fale Amuru". I samo wyrażenie „bo- dziec zewnętrzny" również nie pojawiło się przypadkiem w mojej głowie. Ucieszyłem się, że nie jest ze mną tak źle i wkrótce sobie wszyst- ko przypomnę. Wiedziałem jednocześnie, że wtedy pojawi się nowe niebezpie- czeństwo. Będę musiał zachowywać się tak, żeby niczym się nie wy- różniać. Sądząc po tępym wyrazie twarzy i nieruchomym spojrzeniu moich towarzyszy, oni nic sobie nie przypomnieli. - A więc - rzekł ideolog, kołysząc indyczym nosem - zebraliśmy się tutaj, żeby pomówić o rzeczy najcenniejszej i najświętszej. O na- szej ojczyźnie. Nasza ojczyzna jest, jak wiecie, w niebezpieczeństwie. Jeśli ktoś w to wątpi, niech się przyzna od razu, przeprowadzę z nim oddzielną dyskusję. Nie ma nic smutniejszego niż człowiek bez ko- rzeni. Jest jak kawałek drewna, którym miotają fale. Jasne? Nikt nie zrozumiał ani słowa z tego przemówienia, ale dwadzieścia jeden głów kiwnęło, że rozumie. Tylko Cygan siedział nieruchomo. - Teraz jestem zmuszony poinformować was o czymś bardzo przykrym. Zrobił efektowną pauzę, spojrzał w zakratowane okno dające smutny widok na rzędy szop i magazynów. W górze przez cały czas kłębiły się deszczowe chmury, co chyba tylko mnie niepokoiło. Major rozpiął kurtkę - metalowe płytki stuknęły, zaczepiając 0 siebie krawędziami - wsadził rękę do środka i zaczął się drapać po piersi, przymykając z rozkoszy łuskowate powieki. - Zebraliśmy was tu - przemówił w końcu - ponieważ wszyscy jesteście chorzy. Wasza choroba nosi nazwę amnezja albo utrata pa- mięci. Doszło do niej w momencie, gdy nasi wrogowie, parszywe 1 okrutne potwory, rozpylili trujący gaz, a następnie wzięli was do niewoli, torturowali i męczyli. W takich przypadkach organizm czło- wieka wyłącza pamięć w celach obronnych. Rozumiem... - Powoli sunął po nas wzrokiem indyka, sprawdzając, czy przypadkiem ktoś nie wykazuje zbytniego zrozumienia. Przekonał się, że nie, i zadowo- lony kontynuował: - Rozumiem, że na razie moje słowa do was nie docierają. Nie szkodzi, to nasze pierwsze zajęcia. Moim celem jest przywrócenie was świadomemu życiu, zrobienie z was aktywnych i oddanych członków naszego społeczeństwa. Jest wojna i czasu ma- my mało. Będziecie musieli starać się wszystko zapamiętywać od ra- zu. Ci, którzy nie będą umieli się uczyć, zostaną ukarani. Usatysfakcjonowany własnym monologiem podrapał się znowu po piersi. Z jakiegoś powodu nie mogli po prostu dać nam broni i wysłać na bój, musieli poddać nas obróbce. A kim jest Jaków Sawieliewicz? Aha, to nasz lekarz! Z instytu- tu... Zasłona przeklętej niepamięci już zaczynała się unosić, gdy na- gle znowu odezwał się major i wszystko zepsuł: - Wszyscy jesteśmy obywatelami pokojowo nastawionego pań- stwa, które przyjęto nazywać utopią. Ale dla nas to po prostu kraj, nasz dom, nasza kolebka. Wstał i przesunął się na bok