Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Ty jesteś naprawdę olbrzymem, Piastunie, ponieważ stworzyłeś państwo, które nosi nazwę Kraj Polan. Czy sądzisz, że będę gorszy lub mniejszy od ciebie? Teraz mogę ci wyjawić, że król Arpad, mój teść, szykuje swe wojska, aby ruszyć na Franków i opanować cały świat. Ja mam dowodzić jedną z jego armii i dostanę w zamian część świata. Źle uczynił Zwentibold, że pokazał Madziarom drogi prowadzące w głąb ich państwa i sposoby walki Teutonów. Nagła radość objawiła się na twarzy Piastuna. - Czy zniszczycie Wielką Morawę? - zapytał, bo o takiej chwili marzył przez całe swoje dotychczasowe życie. - Tak, panie i ojcze. Trzech rzeczy zażądał król Arpad od synów Svatopluka: garści ziemi, łyku wody i kępy trawy. Garść ziemi, to cała Rzesza Morawska, łyk wody, to wszystkie jej rzeki i jeziora, a kępa trawy, to wszystkie łąki. Jak burza, która przeszła nad nami przetoczymy się przez Wielką Morawę, uderzymy na Franków i podbijemy ich świat. Usłyszysz o mnie, że wraz z Arpadem władam Frankami i wtedy wszyscy ujrzą we mnie olbrzyma. Piastun milczał dłuższą chwilę, a potem odezwał się cicho: - Nie wiem jak potoczy się jutrzejsza bitwa. Nie wyciągnę miecza przeciw Pałuce i Siemowitowi, choć powinni umrzeć. Nie chcę zostać synobójcą. Już jednego syna, to jest ciebie skazałem na śmierć, a potem myśl o tym wiele razy nie dawała mi zasnąć. Na szczęście ty żyjesz i okazałeś się olbrzymem. Ale gdy ciebie odzyskałem, złożyłem przysięgę, że nigdy nie uczynię podobnie i z mej ręki nie zginie żaden mój syn. - Zostaw to mnie, panie i ojcze. - Chcesz stać się bratobójcą? Kir wzruszył ramionami: - Uczono mnie u Rhomajów, że są różne sposoby zabijania ludzi. Nie zawsze trzeba wyciągać miecz z pochwy. Zabić można także słowem. I ja wypowiem to słowo. Albowiem nie zaznasz spokoju ani ty, ani mój syn, ani nikt, kto będzie twoim następcą, jeśli nie umrze ten, co już raz ośmielił się zasiąść na twoim tronie. - Wiem o tym - skinął głową Piastun. - Ja też o mało nie zabiłem cię nie tylko prawdziwą śmiercią, ale także słowem, ponieważ dałem ci nazwanie karła. Popełniłem wielki błąd głosząc, że kobieta musi umrzeć, gdy rodzi olbrzyma. - Czy tego dowiedziałeś się od owej olbrzymki Zely, o której mi kiedyś opowiadałeś? - Nie. To ja sam wpadłem na tę myśl, albowiem moja matka rodząc mnie umarła, a ja czułem się olbrzymem. Tylko, że wówczas żyłem wśród karłowatych Zemlinów. Potem jednak, gdy spotkałem zwykłych ludzi, nie okazałem się od nich ani większy, ani silniejszy. - A jednak byłeś i jesteś olbrzymem - stwierdził Kir. - To sprawa swoistego nazwania człowieka. - Nie byłeś i nie jesteś zwykłym człowiekiem, skoro stworzyłeś Kraj Polan. I ja też nie będę nim, jeśli wraz z Arpadem podbiję świat Franków. Wierzę, że tak się stanie. Przywróciłeś mi siłę, bo przywróciłeś mi moje prawdziwe nazwanie. Zawsze tego oczekiwałem. Mogłem cię, Piastunie, zabić po tysiąc razy, ale chyba cię bardziej kochałem niż nienawidziłem. - Rozumiem to. Ja także chyba więcej kochałem Zyfikę niż ją nienawidziłem. Dlatego tak mocno opętała mnie potem miłość do Zoe. Tak rozmawiali aż do świtu. Rankiem zaś nad Pustynią Błądzenia wzeszła czerwona kula słońca. Dopiero tutaj - na tle rozległej przestrzeni piasków - ludzie z obydwu wojsk widzieli jak jest ogromne i jak ostro potrafi świecić. A że po wczorajszej ulewie piaski nie okazały się tak sypkie a powietrze było niezwykle rześkie, zdołał Pałuka i Siemowit poderwać swych żołnierzy do marszu przez pustynię, na spotkanie Piastuna i Kira. Oczekiwali, że to samo uczynią Kir i Piastun, a więc do bitwy dojdzie gdzieś w połowie pustyni, w miejscu, gdzie podobno znajdowało się suche drzewo, jedyne, jakie tu kiedyś rosło. I jak tego oczekiwał Siemowit - rankiem Piastun dał rozkaz do marszu na północ przez pustynię. Wyruszając do bitwy z synami powiedział do Kira: - Pomyśl o olbrzymce Zely, która mnie wychowała. Nigdy nie widziała pustyni, a jednak mi radziła: jeśli będziesz chciał stoczyć ostateczną walkę na śmierć i życie, wybierz pustynię na miejsce bitwy. Na pustyni łatwo o czary, o zwidy i omamy. Przekonasz się o tym, gdy słońce wzejdzie nieco wyżej i piaski zaczną parować po ulewie. W chłodnym powietrzu poranka radośnie parskały konie wojsk Pałuki i Siemowita, a to parskanie było dobrą wróżbą. Uleciał więc strach z duszy Siemowita i Pałuki, odwagi nabrały ich wojska. Z dwóch stron pustyni szły tedy ku sobie dwie armie - jedna, mała, dowodzona przez Piastuna i Kira, i druga - ogromna, czterokrotnie silniejsza, dowodzona przez Siemowita i Pałukę. Tysiące kopyt końskich zanurzało się w piachu, wydając głośny chrzęst, jak gdyby konie szły po śniegu. Aż wreszcie ujrzeli suche drzewo, na którym siedziały czarne ptaki, żywiące się zwierzyną, jaka zabłądziła na pustynię i tutaj padła z braku wody. Widząc to drzewo Siemowit podniósł rękę, dając wojsku znak, że teraz się zatrzymają, aby poczekać na armię Piastuna. Nie czekali długo. Raptem zza niezmierzonego horyzontu piasków ukazało się wojsko. Nie jedna, ale dwie armie. Jedna szła po ziemi, a druga zdawała się maszerować po niebie. Ci zaś, co szli po niebie mieli wzrost olbrzymów, sięgających słońca. Na czele ich jechał na koniu człowiek w białym płaszczu i bez hełmu, z białymi włosami. Rozpoznali w nim Piastuna i z piersi wojsk Pałuki i Siemowita buchnął krzyk przerażenia. Oto Piastun nagle urósł ponad dowodzonych przez siebie olbrzymów, a potem na oczach patrzących wojowników - podzielił się na trzy potężne postacie. Jechał Piastun po piasku pustyni i jechał po niebie, jechał sam na czele swej armii, i jechało ich trzech, a nawet chwilami aż czterech. - To armia olbrzymów! - krzyknął ktoś z otoczenia Pałuki. - Co to znaczy? Z kim mamy walczyć - przeraził się Pałuka. - To czary naszego ojca - odparł Siemowit. On chce porazić nas czarami. Ktoś obeznany z Pustynią Błądzenia próbował wyjaśnić Pałuce, że na piaskach powstają zwidy i miraże, tworzy je upał drgający nad rozgrzanymi wydmami. Ale Pałuka nie chciał temu wierzyć. Skinął mieczem na swoje wojska i rzucił się do ucieczki. To samo zapragnęli uczynić żołnierze Siemowita, ale on sam i jego władycy zaczęli płazować mieczami uciekających. Obraz wielkiego Piastuna i jego potężnego wojska wciąż rósł w oczach. I nic nie mogło powściągnąć trwogi żołnierzy Siemowita. Jego konni uciekali przez piaszczyste wydmy, batożąc do krwi swoje konie, piesi porzucili tarcze i oszczepy. Na polu bitwy pozostał tylko samotny Siemowit. Zapragnął przekonać się, czy widzi omamy i zwidy, czy też Piastun naprawdę znowu stał się olbrzymem