Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Byli żołdakami walczącymi za nędzną zapłatę, i można było powiedzieć o nich wszystko, tylko nie to, że w swoim postępowaniu kierują się jakimiś wyższymi pobudkami. Między innymi tego właśnie powinien był się dowiedzieć Kassad podczas treningu w symulatorze. Nie dowiedział się jednak niczego, gdyż całą uwagę poświęcił spotkaniu, które miało odmienić jego życie. Francuski rycerz przekoziołkował przez głowę padającego konia, natychmiast zerwał się na nogi i rzucił do ucieczki w kierunku pobliskiego lasu, zanim jeszcze przebrzmiał łoskot jego upadku. Kassad pognał za nim. Mniej więcej w połowie drogi uświadomił sobie, że jest sam; ani siwowłosy weteran, ani młody łucznik nie podążyli za nim. Nieważne. Adrenalina i żądza krwi nie pozwalały zajmować się takimi głupstwami. Człowiek, który przed chwilą spadł z galopującego konia, a w dodatku miał na sobie co najmniej sześćdziesiąt kilogramów zbroi dość wyraźnie utrudniającej ruchy, powinien stanowić łatwą zdobycz. Rycerz zerknął przez ramię, ujrzał Kassada pędzącego z drewnianym młotem w dłoni i obłędem w oku, po czym włączył wyższy bieg i dopadł pierwszych drzew z przewagą piętnastu metrów nad prześladowcą. Dopiero głęboko w lesie Kassad zatrzymał się, ciężko dysząc oparł na młocie i spróbował zastanowić się nad sytuacją. Odgłosy dobiegające z pola bitwy znacznie przycichły, częściowo z powodu znacznej odległości, a częściowo dlatego, że tłumiły je krzewy i drzewa. Z niemal zupełnie nagich gałęzi kapały jeszcze krople niedawnego deszczu, na ziemi rozpościerał się gruby dywan liści, między drzewami zaś tu i ówdzie rosły kępy jeżyn. Ślady uciekającego rycerza były początkowo doskonale widoczne, teraz jednak, wśród plątaniny ścieżek wydeptanych przez zwierzynę i połamanych przez wiatr gałęzi, stały się niemal niezauważalne. Kassad ruszył powoli naprzód, wytężając słuch, żeby błyskawicznie zareagować na każdy dźwięk głośniejszy od jego sapania i szaleńczego łomotu serca. Przez głowę przemknęła mu niewyraźna myśl, że z taktycznego punktu widzenia popełnia chyba poważny błąd; przecież rycerz był w pełnej zbroi, a w dodatku miał miecz. Lada chwila mógł otrząsnąć się z paniki, zawstydzić z powodu pochopnej ucieczki i przypomnieć sobie wszystko, czego nauczył się podczas długich lat wojaczki. Kassad też potrafił się bić. Zerknął niepewnie na swoją koszulę i skórzaną kamizelkę. W dłoniach dzierżył młot, za pasem zaś miał nóż o długim ostrzu. Przeszkolono go w posługiwaniu się wysokoenergetyczną bronią o zasięgu od kilku metrów do kilku tysięcy kilometrów. Znakomicie radził sobie z granatami plazmowymi, ogłuszaczami, laserowymi strzelbami, bezodrzutową bronią przeznaczoną do walki w zerowej grawitacji, paralizatorami i promiennikami. Niedawno posiadł także umiejętność strzelania z długiego, średniowiecznego łuku. Niestety, tak się niefortunnie składało, że akurat w tej chwili nie miał przy sobie żadnego z tych przedmiotów, nie wyłączając łuku. - O kurwa... -mruknął. Rycerz wypadł z gęstwiny niczym rozwścieczony niedźwiedź i zatoczył mieczem śmiercionośne półkole, prawdopodobnie zamierzając rozpłatać Kassada na dwoje. Zaskoczony kadet usiłował jednocześnie odskoczyć i podnieść młot, lecz nie udało mu się do końca osiągnąć żadnego z tych celów. Miecz Francuza wytrącił mu ciężki młot z ręki, a tępy koniec ostrza przeciął kamizelkę, koszulę i skórę. Kassad wrzasnął z bólu i strachu. Zatoczył się do tyłu, usiłując wyszarpnąć nóż zza pasa, zawadził lewą nogą o złamaną gałąź, po czym runął jak długi na wznak. Rycerz nie zwlekając rzucił się w ślad za nim, ścinając mieczem gałęzie, a nawet mniejsze drzewka, jak nieco zbyt dużą maczetą. Zanim wyrąbał sobie drogę, Kassad stał już w rozkroku i ściskał w dłoni nóż, lecz dwudziestopięciocentymetrowe ostrze niewiele mogło zdziałać przeciwko stalowej zbroi - chyba że jej właściciel nie byłby w stanie ruszyć ani ręką, ani nogą. Niestety, sytuacja przedstawiała się zupełnie inaczej. Kassad doskonale zdawał sobie sprawę, że nigdy nie uda mu się przedostać z życiem do wnętrza kręgu wyznaczonego zasięgiem miecza. Szansy mógł szukać jedynie w ucieczce, ale pień wielkiego drzewa, który czuł za sobą, oraz zaczynający się niewiele dalej gwałtowny spadek terenu całkowicie eliminowały to rozwiązanie. Nie miał najmniejszej ochoty otrzymać ciosu w plecy, a tym bardziej z dołu, co by z pewnością nastąpiło, gdyby przyszło mu do głowy wspinać się na drzewo. Zastanowiwszy się nieco nad tym problemem, doszedł do wniosku, że wolałby nie otrzymać ciosu z żadnej strony. Po raz pierwszy od młodzieńczych walk w slumsach Tharsis przybrał postawę nożownika, zastanawiając się jednocześnie, jak symulator poradzi sobie z jego śmiercią. Postać, która nagle zjawiła się za plecami rycerza, poruszała się bezszelestnie niby cień, natomiast łoskot, z jakim drewniany młot Kassada spadł na stalową zbroję, zabrzmiał niczym huk zderzenia dwóch śmigaczy. Francuz zatoczył się, odwrócił twarzą do nowego niebezpieczeństwa i otrzymał drugie uderzenie, tym razem w pierś. Zbawca Kassada był niewielkiej postury, więc rycerz nie upadł. Podniósł już miecz nad głowę, by rozprawić się ze śmiałkiem, kiedy Kassad rzucił się jak pantera i z całej siły rąbnął go barkiem poniżej kolan. Upadkowi rycerza towarzyszył donośny trzask łamanych gałęzi. Mały napastnik doskoczył do niego, stanął na ręce trzymającej miecz, przygważdżając ją do ziemi, a następnie począł zadawać ciosy młotem w hełm i przyłbicę. Kiedy Kassad zdołał wreszcie wygrzebać się z plątaniny nóg i gałęzi, czym prędzej usiadł okrakiem na kolanach Francuza i zabrał się żywo do dzieła, wpychając ostrze noża najpierw w szczeliny miedzy elementami zbroi, a potem wyżej, w otwory przyłbicy