Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
/i jestm sam tylko z moim skżeczącym pżyjacielem w szponah nad nagą ăaszczysto-kćenistą ruwniną. Zbliżam się do stromego urwisk poznaczonego licznyć szczelinać & otworać z kturego strczy nagi sklny palec. Na czubq palca czek na mnie gniazdo woqł kturego walają się spalone słońcm kości. Ląduję ostrożnie - gniazdo jest stare gałęzie tżeszczą usuwają ć się spod nug kilk kości spada w pżepaść - po czym pohylam głowę & pżyglądam się starej wronie ktura wciąż wżeszczy szarăe się & obżuca mnie wyzwiskć. Zamknij się, muwię. Bżćenie mojego głosu sprawia że natyhćast ćlknie. Pżenoszę ciężar ciała na tę nogę wciskm staruszk w skłę sięgam pazurem najdłuższego palca drugiej nogi & dliktnie pżesuwam nim po gardle nieszczęśnik. Harczy & oddyha z największym trudm. A traz muj mały pżyjacielu, muwię głosem ktury bżć jak zgżyt stalowego ostża wbijanego w potłuczone szkło, hciałbym zadać ci kilk pytań. SZEŚĆ 1 Stała na placu u stóp wieży cumowniczej i spoglądała na zachód, w kierunku gigantycznej budowli. Zewnętrzne mury obronne wysokości ponad półtora kilometra, poznaczone w równych odstępach basztami, łagodnie skręcały po lewej i prawej stronie, wspinając się i opadając wraz z łagodnie pofalowanym terenem, by zniknąć w mglistej perspektywie. Za częściowo porośniętymi roślinnością murami rozciągał się szeroki pas ziemi z pagórkami, lasami, jeziorami, zadbanymi parkami i polami uprawnymi, wśród których można było tu i ówdzie dostrzec zabudowania wsi i miasteczek. Jeszcze dalej, niemal na granicy widoczności, wznosił się sięgający nieba masyw twierdzy. Asura wpatrywała się w nią z otwartymi ustami. Serehfa stanowiła pomnik rozbuchanego architektonicznego monumentalizmu: zwieńczone szerokimi zalesionymi skarpami ściany oporowe wyrastały z ziemi niczym nadmorskie klify, przysadziste bastiony przypominały strome urwiska, zębate parapety ciągnęły się w nieskończoność jak pasma górskie, oczapione chmurami ściany wystrzeliwały w górę nieskalanymi płaszczyznami albo szeroko rozdziawiały bezzębne paszcze okien, strome dachy niezliczonych przybudówek łączyły się miejscami, tworząc niemal coś w rodzaju dachówkowego pagórka wygrzewającego się w ciepłych promieniach słońca, strzeliste łuki przypór niestrudzenie pięły się ku wyższym poziomom, hen, aż tam gdzie zaczynał się obszar pokryty wiecznym śniegiem, błyszczącym oślepiająco w ulewie spływającego po nim słonecznego blasku. Jednak najbardziej rzucały się w oczy niebotyczne wieże rozmaitych kształtów. Najwyższe z nich sięgały aż do górnych warstw atmosfery, w związku z czym nieliczne obłoki czepiały się kamiennych ścian zaledwie w połowie ich wysokości, niekiedy zaś nawet niżej, rzucając ledwo dostrzeglane, blade kłębki cienia tuż obok głębokich i nasyconych cieni wież, niekiedy zaś nie rzucały żadnych, ponieważ same kryły się w cieniu baszt, do których się przylepiły, lub sąsiednich, jeszcze wyższych i potężniejszych. Zwieńczenie tego fantastycznego spiętrzenia kształtów i barw stanowiła dominująca nad całością lśniąca kolumna głównej wieży; jej wierzchołek przyciągał wzrok niczym zakotwiczony księżyc. - Oto ona, w całej okazałości - powiedział Pieter Velteseri, wskazując laską masyw fortecy. Asura spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami. - Ogromna... - szepnęła. Pieter uśmiechnął się, zwrócony twarzą w kierunku twierdzy. - Istotnie. To największa budowla na Ziemi. Stolica świata, jak przypuszczam, oraz ostatnie miasto. W pewnym sensie, ma się rozumieć. Zmarszczyła brwi. - Nie ma więcej miast? - Większość ocalała, ale ktoś, kto pamięta Epokę Wielkich Miast, uznałby je najwyżej za małe osady. Przeniosła wzrok z powrotem na fortecę. - Czy wiesz już po co tu przybyłaś? - zapytał łagodnie Pieter. Asura pokręciła głową. - Cóż, z pewnością przypomnisz sobie, kiedy nadejdzie właściwa pora. Wyjął z kieszeni kamizelki zegarek na łańcuszku, zmarszczył brwi, przymknął na chwilę jedno oko, po czym przestawił wskazówki. Następnie westchnął głęboko i rozejrzał się po rozległym placu; markizy i liczne kawiarniane parasole trzepotały w powiewach wiatru. Nad ich głowami unosił się majestatycznie statek powietrzny, przytrzymywany cumami łączącymi jego dziób z wieżą cumowniczą. Gdzieniegdzie widać jeszcze było grupki mieszkańców zamku, które przybyły tu żeby powitać pasażerów, większość jednak stanowili już odprowadzający oraz ludzie, którzy szykowali się do wejścia na pokład statku. - Kuzynka Ucubulaire zawiadomiła mnie, że jest już w drodze. - Pieter wskazał brodą teren między zewnętrznym murem obronnym a twierdzą. - Trochę potrwa, zanim tu dotrze, bo jedzie podziemnym pociągiem. - Podziemnym pociągiem... - powtórzyła. - Myślę, że to ci się przyda. - Sięgnął do kieszeni płaszcza, wyjął niewielki futeralik z cienką kartą pokrytą literami i cyframi, i wręczył jej go. Uważnie przyjrzała się podarunkowi. - Dzięki temu stałaś się honorowym członkiem klanu - wyjaśnił Pieter. - Ucubulaire zajmie się tobą, ale gdybyś kiedyś musiała opuścić Serehfę, nie będziesz zmuszona do korzystania z publicznych jadłodajni ani noclegowni. Poza tym przecież nie mogę dopuścić, żebyś podróżowała uczepiona zderzaka wagonu albo podwozia statku powietrznego. Skierowała na niego puste spojrzenie. - Zresztą nieważne - westchnął, po czym zacisnął jej palce na futerale i poklepał ją po ręce. - Może ci się nie przyda, ale gdyby ktokolwiek zapytał cię z jakiego jesteś klanu, pokaż mu to. Skinęła głową. - Fremylagiści i Inkliometrycy. - Może nie najbardziej aktywne klany, ale za to z tradycjami i powszechnie szanowane. Mam nadzieję, że okazaliśmy się przydatni. Obdarzyła go uśmiechem. - Przyjąłeś mnie i przywiozłeś tutaj. Dziękuję. - Może usiądziemy? - zaproponował, wskazując stojącą nieopodal drewnianą ławkę. Usiedli i przez jakiś czas w milczeniu podziwiali zamek. Dziewczyna aż podskoczyła, kiedy rozległ się sygnał wzywający pasażerów na pokład. Pieter ponownie spojrzał na zegarek. - Cóż, muszę już iść. Kuzynka Ucubulaire zjawi się lada chwila. Zaczekaj tu na nią, dobrze? - Tak, oczywiście. Dziękuję. Wstała razem z nim, a kiedy pocałował ją w rękę, zrewanżowała się w ten sam sposób. Pieter roześmiał się cicho. - Nie wiem, co zamierzasz tu robić, moja droga, ani jaka czeka cię przyszłość, ale mam nadzieję, że jeszcze nas kiedyś odwiedzisz, kiedy już dowiesz się wszystkiego o sobie