They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Pędzimy przez wieś obok chat zgrzebnych, słomianych i drewnianych, z małym okienkiem w cztery szybki, za którymi rumieni się prymulka wetknąwszy swój korzeń w dziurawy garnek. Na progu stoją chłopi w lnianych koszulach i w spodniach wpuszczonych w buty, kobiety obfite i sztywne od krochmalu, w pstrych chusteczkach. Chłopi kiwają głową, ni to witając, ni to dziwiąc się czemuś, wypadamy za wieś, a tam brzegiem drogi znów idą chłopi i bosonogie chłopki, dzierżąc w ręce świąteczne pantofle. Zza wzgórza lamentują cerkiewne dzwony i dostojnie bimbonią Św. Kazimierz i Św. Andrzej. Bryczka przetacza się przez wzgórze i oto przy wielkim rynku wyłożonym polnym kamieniem, za niskim murkiem, zza drzew wysokich spoziera kamienny kościół – jasny od wapna, rozgrzeszony z wszelkiej pychy, łagodny w swych łukach i okrągłościach i prosty prostotą trafności, przy której zbędne są nawet witraże przetwarzające światło w swej wielobarwnej 56 retorcie. I tylko jak napomknienie o przemijalności rzeczy ciemnieje w murze kręte pęknięcie, o którym mówią starzy ludzie, że sprawcą jego był pewien chciwiec, co chciał wydostać skarby ukryte w podziemiach, znajdując śmierć w lochach kościelnych. Na rynku i przed murkiem, który przykucnął w łopianach i pokrzywach omdlałych, stoją już dwukonne bryczki i zwykłe wozy wymoszczone sianem, przykryte zgrzebną kapą, stoją małe bryczuszki z półkoszem odartym z lakieru; zajechały pod mur dwie landary, szare jak żuki, które przeszły przez pylisty gościniec okrywając się patyną zmęczenia. Zajechały już zaścianki i majątki okoliczne, przyszli ci, którzy jechać nie musieli – pan aptekarz, pan rzeźnik i krawiec znający na pamięć wymiary okolicznych dziedziców, podobnie jak dziedzice pamiętali swe hektary. Uderzyły organy, świszcząc i posapując z wielkiego przejęcia, bo stary organista nie żałował swego pomocnika, który dudlil wielkie miechy dostarczając organom oddechu. Wyszedł ksiądz majestatyczny i zamknięty w sobie, udzielając się od czasu do czasu zgromadzonym w słowach równie zamkniętych i tajemniczych. Siedziałem obok matki w ławce dotkniętej chorobą starości, pełnej dziur, z których sypał się drzewny proch. Siedziałem koło tej, która również była moją matką, lecz nie poprzez ciało, ale przez chrzest ducha, któremu oddała moją drobną i krzyczącą cielesność. Uczyniła to wspólnie z wujaszkiem Witoldem, który przez to stał się mym ojcem, również w duchu (zastępował wuj Witold Najmłodszego, który nie doczekał dnia, gdy druga siostra wzbogaci życie o nowego Abacza). Mogłem więc powiedzieć, że wuj Witold, będąc mężem Grażyny, był również małżonkiem tej, którą upodobał sobie Najmłodszy. Było to małżeństwo zaledwie z imienia, poprzez słowo, małżeństwo, w którym wszystko było jedynie podobieństwem, ale czyż nie jest najtrwalsze to, co mieści się w .słowie i w duchu? Rozmyślałem więc nieraz – dlaczego wuj Witold przywiózł do Niżan Grażynę, jeśli mógł dopowiedzieć do końca to, co się zaczęło w tym kościele, gdy oboje pochylali się nade mną. Czyżby tak dalece był on głuchy ma słowo i ducha, i na prawdę, która przemawia przez podobieństwa? A może nie było tu jego winy, bo niby dlaczego Wanda miała usłyszeć ów głos, jeśli nie pochodziła z rodu Abaczów? Siedziałem między kobietami, strapiony tą myślą, trudną i nieustępliwą. Wanda obróciwszy głowę poczęła mi się przyglądać uważnie i wyczekująco. W tej samej chwili poczułem na sobie drugie spojrzenie i wzięty w dwa ognie zaczerwieniłem się tak gwałtownie, że zdawało mi się, iż za chwilę zgoreję w tym płomieniu krwi. I kiedy zaczęła goreć nie tylko twarz, czoło, lecz ogień przenizał moje włosy, rozległ się głos księdza, który wyszedłszy poza próg swego zamknięcia stał teraz – jak ptak w gnieździe – na ambonie obrosłej kamienną roślinnością, w której gąszczu taili się święci i aniołowie, i przemawiał do zaścianków, majątków i mieszczan zgromadzonych w kościele. Mówił cokolwiek tajemniczo, przez podobieństwa i niedomówienia, ale któż mógł lepiej ode mnie, spłonionego i gorejącego wciąż w tym rozdarciu, jakie uczyniły mi dwie kobiety i nie kobiety równocześnie, matki i nie matki zarazem, któż mógł lepiej zrozumieć owe słowa odczytywane od tysięcy lat. „...Nie było jeszcze głębin morskich, a ja już byłam poczęta. Nie biły jeszcze źródła wodne, nie wznosiły się gór ogromy, przed pagórkami ja się zrodziłam, Pan jeszcze nie był ziemi stworzył, ani rzek, ani podwalin kręgu ziemskiego. Gdy budował niebiosa, ja tam byłam, gdy głębie morskie wybrzeżem otaczał, gdy sklepienie niebieskie w górze umacniał, a źródłom podziemnym bieg wód wyznaczał, kiedy wytyczał pramorzu granice i rozkaz dawał falom, by poza swe brzegi nie występowały, gdy podwaliny ziemi zakładał – byłam przy Nim jako współtwórczyni wszystkiego. Byłam radością Jego w każdym dniu, zawsze szczęśliwa w Jego obecności, szczęśliwa troską o ziemię, a rozkoszą moją było przebywanie wpośród synów ludzkich. Teraz więc słuchajcie mnie, synowie: Błogosławieni, którzy są wierni drogom moim, słuchajcie mych nauk – bądźcie mądrzy i nie gardźcie nimi. Błogosławiony człowiek, który mnie słucha, który codziennie przy drzwiach moich czuwa i bramy mej strzeże...” 57 Słysząc te słowa, tajemnicze, a przecież tak jasne, czułem, jak w oczach mych wzbierają dwa źródełka słone i piekące