Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Ludzie byli podnieceni, gromadzili się, rozchodzili, przebiegali z jednej hali do drugiej. W powietrzu nasyconym sadzą unosił się jakiś rześki i śmiały powiew. To tu, to tam rozlegały się zachęcające okrzyki lub szydercze uwagi. Starsi robotnicy uśmiechali się lekko. Kierownicy kręcili się zakłopotani, biegali policjanci, co widząc robotnicy rozchodzili się powoli albo, pozostając na miejscu, przerywali rozmowę spoglądając w milczeniu w ich złe i rozdrażnione twarze. Robotnicy robili wrażenie czysto umytych. Mignęła wysoka postać starszego Gusiewa, brat jego, śmiejąc się sunął swoim kaczym krokiem. Majster cechu stolarskiego Wawiłow i kontroler Isaj nie spiesząc się przeszli obok matki. Mały szczupły kontroler zadarł głowę do góry, przegiął szyję -w lewo i, patrząc w nieruchomą, nadętą twarz majstra, mówił prędko, trzęsąc bródką: - Śmieją się, Iwanie Iwanowiczu! Ciszą się z tego, chociaż, jak powiedział pan dyrektor, chodzi o zagładę państwa. Tu, Iwanie Iwanowiczu, nie pleć, ale orać by trzeba. Wasiłow szedł założywszy ręce do tyłu, palce jego były mocno zaciśnięte. - Drukuj tam sobie, psi synu, co chcesz - mówił głośno - ale o mnie nie waż się! Podszedł Wasilij Gusiew i oznajmił matce: - Znowu zjem u ciebie obiad, smakuje mi! Zniżył głos i cicho dorzucił mrużąc oczy: - Celnie trafiliście. Och, mateńko! Bardzo dobrze! Matka przyjaźnie kiwnęła mu głową. Cieszyło ją niewymownie, że ten chłopak, największy psotnik w osiedlu, mówił z nią szeptem i zwracał się do niej przez „wy”, radowało ją ogólne podniecenie w fabryce. Myślała sobie: „A przecież, żeby nie ja...” W pobliżu zatrzymało się trzech robotników i jeden z nich niegłośno i z żalem powiedział: - Nigdzie nie znalazłem. - A dobrze by było posłuchać! Nie umiem czytać, ale widzę, że zaleźliśmy im pod siódme żebro - dodał drugi. Trzeci obejrzał się i rzekł: - Chodźmy do kotłowni. - Dobrze idzie! - szepnął Gusiew mrugając. Niłowna wróciła do domu wesoła. - Żałują tam ludzie, że nie umieją czytać - powiedziała Andrzejowi. - A ja umiałam czytać, ale zapomniałam. - Przypomnijcie sobie! - rzekł Chochoł. - W moim wieku? Pośmiewisko z siebie robić? Ale Andrzej wziął z półki książkę i wskazując końcem noża literę na okładce, zapytał: - Co to jest? - E - odpowiedziała śmiejąc się. - A ta? Matce wstyd było i czuła się trochę urażona. Miała wrażenie, że oczy Andrzeja śmieją się skrycię, i starała się ich unikać. Ale głos jego brzmiał miękko i spokojnie, a twarz była poważna. - Czyżbyście naprawdę chcieli mnie Uczyć, Andrzeju? - zapytała uśmiechając się mimo woli. - Czemu nie? - odezwał się. - Jeśliście już czytali, łatwo wam będzie przypomnieć sobie. Tak przecież mówią: cudu nie będzie, to się obędzie, a będzie cud - ucieszy się lud. - Mówią także na obraz spojrzysz, świętym się nie staniesz. - Tak - kiwnął głową Chochoł - gadek jest dużo. Mniej wiesz, mocniej śpisz, może nieprawda? Gadkami żołądek myśli, cugle z nich dla duszy plecie, żeby łatwiej było nią rządzić, A to jaka litera? - El - powiedziała matka. - Tak. O, jak się rozparło! No, a ta? Natężając wzrok, poruszając ciężko brwiami, z trudem przypominała sobie zapomniane litery i, pochłonięta tym wysiłkiem, niepostrzeżenie zapomniała o wszystkim. Wkrótce jednak oczy jej zmęczyły się i wypełniły łzami, początkowo znużenia, a potem łzami smutku. - Abecadła się uczę - powiedziała pociągając nosem. - Mam czterdzieści lat i dopiero teraz zaczęłam się uczyć czytać. - Nie trzeba płakać - rzekł Chochoł łagodnie i cicho. - Nie mogliście żyć inaczej, a przecież mimo to rozumiecie, że żyliście źle. Tysiące ludzi mogłoby żyć lepiej od was, a żyją jak bydło i jeszcze się chwalą: dobrze się nam żyje! I cóż w tym dobrego: dzisiaj się człowiek napracował i najadł, jutro się napracuje i naje, i tak całe życie, tylko pracuje i je. Napłodzi dzieci, z początku bawi się nimi, a jak zaczną więcej jeść, złości się, wymyśla im. Prędzej rośnijcie, obżartuchy, czas stanąć do pracy! Chciałby z dzieci swoich zrobić bydło robocze, ale one zaczynają pracować dla własnego brzucha i znowu ciągną życie- jak złodziej łyko. Tylko ci są prawdziwymi ludźmi, którzy zrywają łańcuchy krępujące rozum człowieka. Teraz i wy, wedle waszych sił, wzięliście się do tego. - Ja, cóż ja? - westchnęła. - Gdzie mnie do takich spraw? - A jakże! To jest jak deszcz, każda kropla zwilża ziarno. Zacznijcie tylko czytać. Roześmiał się, wstał i zaczął chodzić po pokoju. - Uczcie się, mateńko, uczcie! Paweł przyjedzie, a wy, ho, ho! - Ach, Andriusza! - powiedziała matka. - Dla młodego wszystko proste. Jak pożyjesz, przekonasz się, że zgryzoty jest dużo, sił - mało, a rozumu nie ma wcale. XVIII Wieczorem Chochoł wyszedł, a matka zapaliła lampę i usiadła przy stole z pończochą. Wkrótce jednak wstała, niezdecydowanie przeszła się po pokoju, wyszła do kuchni, zamknęła drzwi na haczyk i mocniej niż zwykle ruszając brwiami wróciła do pokoju